Nowy numer 17/2024 Archiwum

"Rzeczpospolita" opublikowała wyniki wielkiej kwerendy archiwalnej dot. przypadków wykorzystania seksualnego przez duchownych i świeckich pracujących w Kościele

Co najmniej 1100 małoletnich mogło zostać w PRL, w okresie od 1944 do 1989 roku, wykorzystanych seksualnie przez duchownych i świeckich pracujących w Kościele. Sprawcami tych przestępstw było ok. 300 osób – szacują dziennikarze „Rzeczpospolitej” po przejrzeniu m.in. zasobów IPN oraz Archiwum Akt Nowych oraz uwzględnieniu ustaleń Konferencji Episkopatu Polski.

Skalę wykorzystywania seksualnego małoletnich w Kościele nad Wisłą określają jako „ogromną”. Wśród sprawców lub potencjalnych sprawców znaleźli się na ich liście: cenieni rekolekcjoniści, autorzy i tłumacze książek teologicznych lub z zakresu historii Kościoła, tłumacze i badacze Pisma Świętego, autorzy śpiewników kościelnych, budowniczowie sanktuariów, duchowi przewodnicy pielgrzymek na Jasną Górę, działacze społeczni, bracia zakonni, klerycy, organista i kościelny.

Według ustaleń Tomasza Krzyżaka i Piotra Litki, w okresie PRL władze państwowe zajmowały się co najmniej 121 takimi przypadkami. Dotyczyły one w sumie 119 osób, w tym 117 księży, seminarzystów i braci zakonnych oraz dwóch osób świeckich. Aż 72 sprawy zakończyły się wyrokami skazującymi, w 24 "miały miejsce wątpliwe umorzenia, bo np. ofiary w wyniku presji zewnętrznej wycofały zeznania lub księża skorzystali z dobrodziejstw amnestii". Tak było np. z ks. Eugeniuszem Makulskim, budowniczym bazyliki w Licheniu, któremu w 1964 r. udowodniono skrzywdzenie 14-latka, lecz sąd na mocy ustawy amnestyjnej sprawę umorzył. Inni duchowni uniknęli kary, bo w zamian za zatuszowanie sprawy zgodzili się na współpracę z bezpieką. W ten sposób w 1960 r. pozyskano np. ks. Michała Czajkowskiego, który miał skrzywdzić dwóch chłopców, do czego przyznał się w oświadczeniu napisanym w obecności werbującego go oficera. Tylko w 11 badanych przez dziennikarzy „Rz” sprawach podejrzanych z zarzutów oczyszczono, w 14 przypadkach Krzyżak z Litką nie byli w stanie ustalić końcowego efektu postępowania.

Przypominają oni, że dane statystyczne zgłoszonych - po 1990 roku - przypadków wykorzystania seksualnego małoletnich zbiera też Konferencja Episkopatu Polski. Wynika z nich, że w 177 sprawach do krzywd doszło przed rokiem 1990 (najstarsza w 1950 r.). Zsumowanie danych KEP i „Rz” daje więc niemal 300 sprawców. Zdaniem dziennikarzy zidentyfikowanych przez nich 110 sprawców skrzywdziło co najmniej 520 osób. „Zakładając, że podobna liczba ofiar kryje się za sprawami zgłoszonymi KEP i uwzględniając ewentualne błędy statystyczne, można przyjąć, że między 1944 a 1989 rokiem przestępcy w sutannach skrzywdzili co najmniej 1100 osób” – piszą przekonani, że to zapewne „wierzchołek góry lodowej, bo zgłaszany lub wykrywany jest niewielki procent tego typu spraw”.

– Lektura tych ustaleń już teraz rodzi pytanie, czy nie będzie konieczna poważna korekta obrazu Kościoła w czasach komunistycznych. Powodem tej korekty nie będzie lustracja pod kątem współpracy księży z reżimową bezpieką, lecz – jak się wydaje – fakt, że Kościół zawiódł w sprawach, które ściśle należą do misji powierzonej mu przez Jezusa, który mówił: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie i nie zabraniajcie im” – powiedział gazecie o. Adam Żak, koordynator KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży.

A Krzyżak z Litką dodają, że "sprawcy wykorzystania nie ponosili właściwie konsekwencji przewidzianych przez prawo kościelne. Z zakonu wyrzucono tylko jednego brata zakonnego, a z seminarium jednego kleryka. Ze stanu duchownego usunięto jednego księdza. Kilku odeszło samodzielnie. Pozostali wrócili zaś do pracy – niektórzy w kolejnych parafiach dopuszczali się przestępstw. Kilku po roku 1989 uznano za ofiary totalitarnego państwa, a ich nazwiska znalazły się w leksykonach represjonowanych w okresie PRL […]. Wielu po odbyciu kary zrobiło w Kościele kariery. Zostawali dziekanami, przełożonymi zakonnymi, honorowano ich tytułami, włączano do kapituł katedralnych lub kolegiackich. Niektórych uhonorowano tablicami pamiątkowymi, jeszcze inni zostali patronami ulic”.

"Rz", na swojej stronie internetowej opublikowała listę 121, zidentyfikowanych przez Krzyżaka i Litkę przypadków wykorzystania seksualnego małoletnich przez ludzi Kościoła, którymi w latach 1944-1989 zajmowały się władze państwowe.

W przeprowadzonej kilka miesięcy temu rozmowie z Tomaszem Krzyżakiem „Gość Niedzielny” pytał, czy mamy w ogóle prawo oceniać działania władz Kościoła sprzed pół wieku, przykładając do nich dzisiejsze standardy. – Jest faktem, że my oceniamy decyzje hierarchów wobec księży przestępców z lat 60. i 70. XX wieku, wyposażeni w wiedzę z roku 2022, kiedy mamy rozpoznane mechanizmy działania sprawców, kiedy wiemy, jakie są konsekwencje wykorzystania seksualnego. Zapominamy o tym, że badania nad problemem wykorzystywania zaczęły się na świecie dopiero w połowie lat 70. Wcześniej panowało przekonanie, że pedofilię da się uleczyć. Bywały sytuacje, kiedy wysyłano księdza na terapię i przyjeżdżał on z zaświadczeniem od psychiatry, że jest już całkowicie wyleczony. I jeśli miał taki dokument, to biskup, który nie ma wiedzy psychiatrycznej, mógł powiedzieć: „OK, to ja puszczam tego człowieka do pracy”. I tak robił, a ten człowiek dalej krzywdził dzieci. Tamto, wynikające z braku wiedzy postępowanie z przestępcami, nie oznacza, że wszystko wolno nam usprawiedliwiać. Przestępstwo pozostanie przestępstwem. Są ofiary, które żyją i czekają na jakąś sprawiedliwość. Jesteśmy im to po latach winni – stwierdził Tomasz Krzyżak.

W innej rozmowie Jacek Dziedzina zauważył, że gdy Jan Paweł II przepraszał za grzechy Kościoła, także te sprzed setek lat, zarzucano mu, że tak nie można, że to ahistoryczne, że nie uwzględnia innej mentalności, kontekstu. – Czy tym bardziej Kościół, także w Polsce, nie powinien przeprosić za te grzechy i zaniedbania, które wydarzyły się wcale nie tak dawno, wobec najmniejszych? - pytał dziennikarz GN abp. Grzegorza Rysia. – Myślę nieraz o tym, że Kościół w Polsce akurat ten moment pontyfikatu Jana Pawła – kiedy on wzywał do oczyszczenia pamięci i do rachunku sumienia – po prostu zmarnował - ocenił arcybiskup łódzki. – To był moment, żeby powiedzieć o takim wymiarze życia Kościoła w PRL jak tajni współpracownicy, a byli tacy również dlatego, że część z nich popełniała niemoralne czyny, którymi potem byli szantażowani. I to był czas, żeby to powiedzieć. Nie tylko o tajnych, ale też o jawnych współpracownikach i o tym, jak ich wykorzystywano – zarówno w Kościele, jak i przez komunistów. Niestety, wszystko, na co zdobyliśmy się w tym czasie, to przeprosiny za to, że księża palą papierosy i piją alkohol… A potem trzeba było uciekać się do takich narzędzi jak Komisja „Pamięć i Troska”, która miała przeglądać materiały IPN-owskie i z nich się dowiadywać, który ksiądz był TW i czego się tam dopuścił. Moje myślenie wtedy było takie: nie stać nas było na to, żeby w Kościele wyznać otwartym tekstem, z pokorą i prawdą: takie są moje/nasze grzechy, tak jak robiono to w starożytności, podejmując publiczną pokutę. Nie stać nas było na to, więc potem cały ten proces przekazaliśmy w ręce tzw. lustratorów. Do dziś myślę o tym jako o potężnej porażce moralnej nas jako Kościoła. Wyznana wtedy prawda nie przekreśliłaby w niczym wielkich – w wielu wypadkach heroicznych – postaw i zasług Kościoła, którymi się wykazał w epoce totalitarnego zła! I wszystko to nie przekreśla w niczym tego, o czym powiedziałem na wstępie: absolutnego pierwszeństwa, jakie należy się – zarówno w namyśle i wrażliwości, jak i w konkretnym działaniu i pomocy – osobom, które zostały skrzywdzone – stwierdził abp Ryś.

 

« 1 »

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama