Nowy numer 13/2024 Archiwum

Kij w mrowisko

O politykach, szpitalu psychiatrycznym i budowaniu mostów z ks. Romanem Indrzejczykiem, świeżo mianowanym kapelanem prezydenta Lecha Kaczyńskiego rozmawiają Marcin Jakimowicz i ks. Tomasz Jaklewicz

Marcin Jakimowicz i ks. Tomasz Jaklewicz: Studiując Księdza życiorys, widać, że ciągnie Księdza do ludzi rozdartych...
Ks. Roman Indrzejczyk: – Trudno powiedzieć, dlaczego tak jest. Rozmawiam z każdym. Słucham. Mówić to pewno za bardzo nie umiem, ale ludzie twierdzą, że umiem słuchać. Nie zawsze potrafiłem odpowiedzieć. Ale słuchałem. Ludzie odczuwali, że ich szanuję, nawet jeśli coś w życiu poplątali.

Dziennikarze piszą: ks. Indrzejczyk należy do „Kościoła otwartego”. Nie denerwuje Księdza ten podział?
– Nie. Nie denerwuje mnie. Ja jestem już starym księdzem. Przedsoborowym. I ten tzw. Kościół otwarty, to jest moja wizja. Jestem przeciwko ciasnocie, oburzaniu się, potępianiu świata.
Z wieloma sprawami nie zgadzam się, to jasne, ale uważam, że nie ma co tupać nogami. Nie można obrażać się na tych, którzy atakują ludzi Kościoła, bo często naprawdę mają za co. Albo przynajmniej wydaje się im, że mają za co. Nasze zachowania są często niezręczne. My w świętym, katolickim Kościele uważamy się za posiadaczy prawdy. I tak jest w istocie. Ale posiadacze prawdy czasami korzystają ze swojego autorytetu w sposób niedelikatny, dominujący. Jak wszystkowiedzący dorośli strofują małe dzieci: to wolno, a tego nie wolno. A to już nie wychowanie tylko tresura. Zawsze o tym mówiłem. Wielu się to nie podoba, więc tym głośniej o tym mówię. Wychowanie to nie tresura: musisz zrobić, bo ja ci każę. Jeśli podejdę do zbuntowanego, pokaleczonego człowieka i pokażę mu jakąś wizję, ideę, to on w to dobrowolnie wchodzi. Bez bata. I to jest służba. „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, co się źle mają”. A jak dokuczano z tego powodu samemu Chrystusowi?

„To żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników”.
– Właśnie. Jeśli ludzie zarzucają mi takie postępowanie, to nie mam się czym martwić.
Pan Bóg odwrócił nasze myślenie. Pokazał dorosłym: macie być jak dzieci. Ksiądz był przez dwadzieścia lat kapelanem szpitala dla psychicznie chorych. To ludzie zepchnięci na margines społeczeństwa, często bezradni jak dzieci: Czy młody, pełen ambicji kapłan nie buntował się, gdy kazano mu jechać do Tworek?
– Nie. Nie buntowałem się. Zostałem kapelanem tych chorych ludzi i myślę, że udało się nam znaleźć wspólny język. Próbowałem ich słuchać. Ci ludzi są bardzo wrażliwi. Często chorowali dlatego, że w życiu spotkało ich coś złego. Okazanie im serca w jakiś sposób ich podnosiło. Bardzo to sobie cenili. Może i odpowiedzieli głupstwo, ale bardziej niż „normalni” ludzie wyczuwali, że się ich nie lekceważy. Nigdy nie powiedziałem: odczep się. Zresztą, gdy odprawiałem w szpitalnej kaplicy niedzielną Mszę, byli i ludzie w garniturach, i w pięknych sukieneczkach, i w piżamach. I nie mówiłem nigdy: Moi kochani, i wy, pacjenci.

Podstawowym Księdza charyzmatem jest umiejętność budowania mostów. Przychodzili do Księdza ludzie z różnych stron barykady: i bracia Kaczyńscy, i Jacek Kuroń. Gdzie wśród nich jest miejsce kapłana?
– Oj, takich stron było więcej. Nigdy nie promowałem żadnych opcji, partii. Przed wyborami, trochę narażając się, mówiłem ludziom: głosujcie zgodnie z własnym przekonaniem. Kryterium nie musi być takie, że ktoś chodzi do kościoła, ale, że uważam, że ten człowiek będzie dobrze, uczciwie pełnił swoją funkcję. Nigdy nie pozwalałem w kościele przeprowadzać żadnej propagandy czy akcji wyborczych.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy