Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Nie chcę czuć się bezkarny

Jakimi cnotami się szczyci, co zyskał i czego brakuje premierowi Kazimierzowi Marcinkiewiczowi

Premier Kazimierz Marcinkiewicz
Z wykształcenia jest fizykiem. Był nauczycielem matematyki i fizyki w Gorzowie Wielkopolskim, wiceministrem edukacji narodowej w rządzie Hanny Suchockiej, szefem Gabinetu Politycznego Premiera Jerzego Buzka. W 1989 r. tworzył ZChN. Był posłem AWS. Od 2002 roku jest członkiem PiS. 31 października został przez Prezydenta RP zaprzysiężony na urząd Prezesa Rady Ministrów. 10 listopada jego rząd otrzymał od Sejmu wotum zaufania. Ma 46 lat, żonaty, czwórka dzieci.



Andrzej Grajewski, Sebastian Musioł: – Rozpoczniemy od anegdoty. W pociągu toczyła się dyskusja o sprawach publicznych. Jedna z pań, niewątpliwie sympatyk nowego rządu, powiedziała z troską: – Ten nasz premier to na pewno pobożny jest, ale czy da sobie radę? Nie ma Pan takich wątpliwości?
Kazimierz Marcinkiewicz: – Nie tylko pobożny, ale i da sobie radę, tak bym odpowiedział. Swojej pobożności się nie wstydzę. Spokój, jaki zachowuję nieraz w trudnych sytuacjach, a minęło już sześć tygodni od mojej nominacji, zawdzięczam także swej wierze. To poczucie jest oczywiście bardzo trudne do wytłumaczenia, ale ja to czuję. Czuję, że ludzie są ze mną, że się za mnie modlą, że podtrzymują mnie na duchu. To bardzo mi pomaga.

Wierzymy. Ale nie wszyscy się za Pana modlą. Niektórzy stawiają pytanie, czy najwyższy urzędnik państwowy powinien demonstrować swą religijność?
– O ile dobrze pamiętam, jedynie w dwóch wystąpieniach mówiłem, zresztą rzecz dla mnie absolutnie prawdziwą, że z Bożą pomocą damy radę nasz program zrealizować. Powiedziałem to przy zaprzysiężeniu rządu oraz w czasie wygłaszania exposé w Sejmie. W porównaniu z wypowiedziami znanych polityków zachodnich, na przykład prezydenta Stanów Zjednoczonych, nie uważam, abym zbyt często używał imienia Bożego w debacie publicznej. Tego, że chodzę do kościoła częściej niż w niedzielę, nie mam powodu ukrywać. Teraz towarzyszy mi sztab ludzi, ochroniarze i oczywiście dziennikarze. Ale z tego powodu nie zamierzam zmieniać swych zwyczajów ani ukrywać swej religijności. Oczywiście w służbie publicznej moim obowiązkiem jest przestrzeganie prawa. Zapewniam Panów, że nie zamierzam łamać czyichkolwiek praw. Powiem więcej, moim zadaniem jest bronić każdego obywatela, bez względu na jego przekonania religijne. Będę tak robił nie tylko dlatego, że tak nakazuje mi prawo. Wynika to przede wszystkim z mego głębokiego szacunku dla każdego człowieka.

Jaki jest, według Pana, optymalny model stosunków Kościół–państwo?
– W gruncie rzeczy taki model został już w Polsce stworzony. Mamy podpisany Konkordat, a także wynikające z tego stanu rzeczy ustawodawstwo. Opracowania wymagają jeszcze ustawy regulujące niektóre sprawy majątkowe Kościoła. Mam nadzieję, że prace nad nimi wkrótce zostaną zakończone. Rozmawiałem już o tym z bp. Piotrem Liberą, sekretarzem Episkopatu Polski. Wkrótce wznowi prace Komisja Wspólna Rządu i Episkopatu, a także gremium zajmujące się Konkordatem. Jestem przekonany, że wszystkie sprawy, które nie zostały jeszcze zakończone, wkrótce znajdą swój finał. Podobnie zresztą będzie w przypadku ustaw regulujących relacje z państwem innych Kościołów. Sądzę więc, że w naszym państwie potrafiliśmy rozsądnie oddzielić to, „co boskie”, od tego, „co cesarskie”.

W wywiadach podkreślał Pan, że nie brakuje Panu cnoty cierpliwości. Czy jakieś inne cnoty są Panu bliskie?
– Musiałbym zacząć od refleksji nad cnotami kardynalnymi, których osiągnięcie jest naszym celem, choć wszyscy mamy świadomość, jak jest to trudne. Myślę, że cnotą, która jest mi szczególnie bliska i do której świadomie zmierzam, jest cnota miłości. Jestem przekonany, że dzięki temu w kręgu mojej rodziny udało mi się osiągnąć ład i harmonię. Teraz muszę to poszerzyć na krąg wszystkich ludzi.

A co z cnotą roztropności Panie Premierze? Czy powoływanie rządu mniejszościowego było rzeczą roztropną?
– Myślę, że nie brakuje mi także tej cnoty. Jednak w przypadku powoływania koalicji oraz poszukiwania większości sejmowej dla mego rządu znacznie bardziej potrzebna była cierpliwość. Nie mam żadnych wątpliwości, że powołanie tego rządu, nawet w takich warunkach, było po prostu koniecznością. Jest szansa, aby zmieniać Polskę, i trzeba ją wykorzystać. Efekty naszej pracy rozliczą obywatele.

Sytuacja polityczna może zmusić Pana do kompromisu. Przyjdą posłowie Lepper bądź Giertych i za wsparcie w Sejmie będą domagać się konkretnych decyzji i rozstrzygnięć.
– Rządzenie jest sztuką osiągania kompromisu. Tylko dyktatorzy mogli robić to, co chcieli i uważali za najmądrzejsze. Aby rządzić, trzeba mieć wsparcie na sali sejmowej, to oczywiste. Dla mnie kompromis nie jest wyrazem oportunizmu, ale umiejętnością dochodzenia do wspólnego dobra, a więc rozwiązań korzystnych dla większości. Mam poczucie tego, że naszymi działaniami musimy naprawić wiele niesprawiedliwych rozwiązań. Z dobrodziejstw demokracji i wolności korzystało u nas niewielu. Ja także korzystałem, dlatego mówię nas. Wielu Polaków, niestety, nie. Dlatego potrzebujemy stabilnej większości, aby móc sprawnie rządzić. Nie boję się więc rozsądnych kompromisów, jeżeli nie będą one sprzeczne z najważniejszymi celami mego rządu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy