Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

Pan Bóg tkwi w szczegółach

Stygmatyczka w swych wizjach była precyzyjna jak GPS. Opisywała szczegóły kartograficzne Ziemi Świętej z dokładnością satelity.

Choć żadne słowa, obrazy czy filmowe opowieści nie oddadzą kaźni niewinnego Baranka i wyglądu „Tego, przed którym zasłania się twarz”, szczegółowe opisy Anny Katarzyny Emmerich od dwustu lat wprowadzają czytelników w osłupienie. Reżyser „Pasji” Mel Gibson, pytany na konferencjach prasowych o to, skąd wiedział, że męka Chrystusa wyglądała tak drastycznie, odpowiadał: „Z lektury pism niemieckiej mistyczki Anny Katarzyny Emmerich”.

Mówimy, że diabeł tkwi w szczegółach. Tym razem powinniśmy jednak powiedzieć: w szczegółach tkwi Pan Bóg. Mistyczka w swych wizjach była precyzyjna i opisywała detale kartograficzne i geograficzne Ziemi Świętej z dokładnością amerykańskiego satelity. Zamknięta w klasztorze odległym od Jerozolimy o 5300 kilometrów, potrafiła odtworzyć szczegółowo topografię spalonego słońcem Miasta Pokoju. To rzeczywistość, wobec której współczesna nauka jest bezradna. Nieruszająca się ze swego łóżka stygmatyczka widziała nie tylko, jakiego koloru był ołtarz na Arce, na której Noe składał ofiarę Panu, i jaką barwę miała szata, którą wdziewał każdego dnia Abraham, ale nawet jak wyglądała ślubna suknia Najświętszej Maryi Panny. Zdumiewające jest to, że sama nigdy nie przeczytała Biblii.

Urodziła się 8 września 1774 r. w wiosce Flamske, w diecezji Münster w Westfalii, w północno-wschodnich Niemczech. Była piątym z dziewięciorga dzieci ubogich rolników Bernarda i Anne Emmerichów. Choć jako dziecko często chorowała, od najmłodszych lat bez żadnej taryfy ulgowej pomagała w pracach w polu i przy gospodarstwie. Uchodziła za osobę skrytą i cichą, traktującą sprawy wiary niezwykle poważnie.

W wieku dwunastu lat zaczęła pracować jako służąca. Marzyła, by zamknąć się za murami klasztoru, ale rodzice nie chcieli o tym słyszeć. Dopiero jako 28-latka wstąpiła do augustianek w Dülmen. Śluby złożyła po roku nowicjatu 13 listopada 1803 r. „Oddałam się zupełnie niebieskiemu Oblubieńcowi, a On czynił ze mną według swojej woli” – powiedziała wówczas. Gdy zaczęła chorować i nie była w stanie wstać z łóżka, miała ujrzeć Maryję, która szepnęła: „Jeszcze nie umrzesz, jeszcze wiele o tobie mówić będą, ale nie bój się!”. Niebawem w całej Westfalii zaczęto szeptać o stygmatach, które pojawiły się na jej ciele. Najpierw głowę Anny Katarzyny naznaczyło znamię cierniowej korony, a po kilkunastu latach, 29 grudnia 1812 r., na jej rękach i nogach pojawiły się krwawe stygmaty.

O mistyczce zaczęło być głośno, a jej rany poddawano wielokrotnym badaniom. Niemiecki poeta Clemens Brentano (dzięki Annie Katarzynie wrócił do Kościoła) aż sześć lat spędził przy jej łożu, spisując w czterdziestu opasłych tomach wizje. To nie one jednak były podstawą procesu beatyfikacyjnego wieśniaczki. Jan Paweł II ogłosił ją 3 października 2004 roku błogosławioną ze względu na jej życie

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy