Nowy numer 17/2024 Archiwum

Tak właśnie będzie

Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, Dwie tylko: poezja i dobroć ... i więcej nic... C. K. Norwid

Grób Johna Keatsa (1795–1821) znajduje się na cmentarzu protestanckim w Rzymie. Na płycie kryjącej doczesne szczątki pochodzącego z Londynu romantyka widnieje napis zaprojektowany przez samego poetę: „Tu spoczywa ten, czyje imię pisane było na wodzie”. Jak twierdzi Stanisław Barańczak, genialny tłumacz sonetów i ód Keatsa, napis ten „jest prawdopodobnie jedynym kompletnie nietrafnym zdaniem, jakie poecie temu zdarzyło się napisać”. Keats żył niespełna 26 lat. Najświetniejsze wiersze tworzył jako 23-letni młodzieniec, a „Oda do jesieni”, pisana właśnie wtedy, we wrześniu 1819 roku, jest powszechnie uznawana za najdoskonalszy utwór liryczny Keatsa, a tym samym za jedno z największych w dziejach arcydzieł anglojęzycznej poezji.

Oto przekład Barańczaka: Uczta to dla koneserów, ale też dla obdarzonych najprostszym poetyckim słuchem, niekoniecznie wytrawnych znawców warsztatu: „Oda do jesieni” ma swoją bezdyskusyjną siłę. Zwróćmy uwagę na kunsztowność rymu, rytmu, wersyfikacji. Na konsekwentną personifikację jesieni (jest kobietą, a jakże…). Kilkanaście – co najmniej – zwrotów zachwyca, niektóre wibrują w mojej wyobraźni od lat („jak ciężarem jabłek giąć omszały konar”, „siedzisz sobie na klepisku spichrza”, „cienki lament komarów odurza chylące się w powiewie sitowie zatoki”). Jest to raczej wczesna jesień, wrześniowo-październikowa, ale też młoda śmierć poety (siedemnaście miesięcy po napisaniu tego wiersza), pamięć o jego rzymskim grobie nadają odzie listopadowy odcień. Wiersz gęsty, pełen podwójnych znaczeń, niespodziewanego obrazowania; „ciągliwe złoto” tej poezji w jednym ulu się nie mieści…

Dla dopełnienia wiersz młodszy o prawie dwieście lat. Utworom Elżbiety Buczkowskiej, zabrzańskiej poetki, przyglądam się z sympatią od dekady. Ten nosi tytuł „Nowa Ziemia” i próbuje nazwać to, do czego prowokuje nieuchronność jesieni, „pora mgieł”, czas odwiedzanych grobów, deszczy odbierających codzienności witalność, czas pozornie tylko banalnych, a w gruncie rzeczy dotkliwych pytań Keatsa („Gdzie wiosenne piosenki? Dlaczego przebrzmiały?”). Buczkowska nie zadowala się odpowiedzią: „mniejsza z tym”, nie ucieka w zachłanność tego, co różane, co rozkolebane, co zmysłowo piękne, ale spotyka „jesienne” doświadczenie grozy życia i śmierci z obietnicą chrześcijańskiej nowej ziemi. Pisze:
Filodendron, pliszka, dziewczynka, staruszka, nieletni morderca. Czyli: roślina, zwierzę, ludzie. Wiersz jest proroctwem o ich ocaleniu, o ocaleniu wszelkiego życia. Jest pieśnią o nadziei mocniejszej od choroby, kalectwa i śmierci. Jesteśmy ludźmi, potrzebujemy uzasadnienia nadziei większego niż to, które starcza pszczołom z wiersza Keatsa. Nie wystarczy nam jeszcze jedno kwitnienie późnych kwiatów, żeby łudzić się, iż „letnie nie miną upały”. Bo wiemy, że miną. Potrzebujemy obietnicy nowego nieba i nowej ziemi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy