Nowy numer 17/2024 Archiwum

Pożegnanie lata, powitanie jesieni

Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, Dwie tylko: poezja i dobroć...i więcej nic... C. K. Norwid

Dziś bez wiersza. Choć nie bez poezji. A i ze szczyptą teologii, mam nadzieję. Kilka kartek z letniego dziennika.

21 maja, sobota
Popołudnie w rodzinnym ogrodzie. Chwilami słowik, stale gołębie, czyżyki, wróble. Bzy, ich intensywny (trzy dni i trzy noce padał deszcz) zapach. Gipsowa sarenka, krasnal z latarką. Furkot ptasich skrzydeł, gruchanie cukrówki. Głos pierwszego tego wieczoru kosa. W soczystozielonej trawie (trzy doby deszczu) plamki skromnej bieli i jaskrawej żółci, stokrotki i mlecze. Dzwony bazyliki o trzeciej po południu.
Spokój, pokój. Po tygodniach nerwowego dygotu.
Ogród jako wytchnienie. Jako rzeczywistość, jako metafora.
Ogród.

28 czerwca, wtorek
W małym pubie na Krakowskim Przedmieściu, w Warszawie. Jest parę minut przed dziesiątą. Czekam na Mamę i Siostrę, potem mamy iść uroczyście i niedaleko po „belwederską profesurę” – jak to się ładnie mówi. Myślę o kilku dniach w Wiśle, w pensjonacie „Ania”, przed prawie czterdziestoma laty, dniach zapamiętanych jako błogie, w tym właśnie składzie: Mama, Bożenka, ja. Bożuś miała wtedy cztery lata. Myślę o wczorajszej spowiedzi mojej, o spotkaniu mocnym, twarzą w twarz z Nim.
Pali słońce. Cieszę się, boję się. Myślę o półmroku, w który idę. Siedzę na styku Koziej i Krakowskiego Przedmieścia. Czekam.

21 sierpnia, niedziela
W Rudach Raciborskich. Silna, odurzająca woń lasu, duża wilgotność; wiatr wschodni, sierpniowy, letnia niemoc.
Ale mamy ze sobą kawę, kołocz, siebie, dużo siły.
Ma ksiądz smutny głos – usłyszałem przez telefon. Więc trzeba zachowć umiar, proporcje. Wielu ludzi boli i bardziej, i tragiczniej.
Ludzi boli, każdą i każdego inaczej.
Ludzie bolą Boga. Bóg boli nas.
Miłość jest tu kluczem.
Woda, słońce, lato. Mamy siebie i dużo siły.

6 września, wtorek
Beskidy w błękitach, z mgiełką upału. Drzemka pod świerkiem. Cienką zasłonę czujnego snu przebijają świerszcze, śmiechy, strzępki opowieści emigrantki na urlopie: wiysz, Yrma, jak my miyszkali w Karlsruhe, a ziyńć był w robocie, to my z cerom jeździyły do Luksemburga na zakupy, tam je i woda mineralno łacniejszo.
Z gór paruje radość. Przyroda się modli, nawołuje, jest.
Boli mnie. Modlę się.

7 września, środa
Schronisko na Błatniej. Upalny, wietrzny dzień. Bukowe lasy podwiewane ostrymi szarpnięciami wiatru. Wyglądają jakby się chciały oderwać od ziemi i pofrunąć w błękitną niepokalaność. Jakby je paliła tajemna tęsknota, właściwa niektórym bytom, pomnym na Boga.
„Ludzie mający w sobie potężną tęsknotę, która przekracza ich naturę, tak że pragną oni więcej, niż to przysługuje człowiekowi, zostali zranieni przez samego Oblubieńca; ich oczy zostały zranione promieniem Jego piękna. Wielkość tej rany zdradza strzała, a pragnienie wskazuje na tego, kto ją wystrzelił” (Nikolas Kabasilas).
Pofrunąć z nimi.

Mam tu ze sobą Dobrą Nowinę według św. Marka w tłumaczeniu ks. Tomasza Węcławskiego. Jej słowa mi towarzyszą, z całą swoją ostrością i czułością, obietnicą i prawdą. „A nie pozwolił mówić demonom, że go znają” (1,34). „Krzyknął na niego i pogonił go” (1,43). „Dziecko, grzechy ci się odpuszczają” (2,6). „Po co je z celnikami i grzesznikami?” (2,16). „A jego bliscy usłyszawszy, wyszli go schwytać, bo, jak mówili, nie może za siebie” (3,21). „Kim w takim razie on jest, że i wiatr, i morze są mu posłuszne?” (4,41). To życie, ten styl, ta smuga cienia, to jasne światło...

Przełęcz Karkoszczonka, 16.02. Kilka małżeństw w średnim wieku, kilka studenckich par. Senność sytych, tych, którym się udało. Dziewczyna z pretensjonalną miną i blond warkoczem zaczyna poszturchiwać (psychicznie) chłopaka z wąsikiem la Banderas. Nadąsanie to zbyt częsty widok na młodych twarzach. Z czego to jest?

Pachną trawy, dokazują świerszcze. Zobacz, jak byłem piękne, nuci lato. Jesień nadchodzi.
Lodowata woda strumienia, jej jednostajny plusk. Wilgotny chłód – najpierw nisko, w trawie, potem w powietrzu; pod wieczór, pod jesień.

8 września, czwartek
Porywisty wiatr na Grabowej, pierwsze sine chmury po wielu dniach błękitu. Stary sad w góralskim, półdzikim ogrodzie, ostre gitarowe rify z głośniczków na werandzie. Złote mlecze szarpane nadchodzącą wichurą. Pachną góry.

Wczoraj niezwykłe słowa o chorobach miłości – prosto z nieba te słowa, zapewne. Przystanek autobusowy w Leśnicy. Potężne okorowane świerki czekają na transport. Krajzyga w oddali, warkot koparki, sapanie spychacza, świergot małych, pospolitych ptaków. Szum liści.
Coraz więcej pokoju, jesieni.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy