Nowy numer 17/2024 Archiwum

Neodialektyka

Wciąż zdumiewa mnie to, co zdarza mi się czytać lub słyszeć, lub widzieć w mediach. Przypuszczam, że szkodzi mi przekonanie, że nie mogą być jednocześnie prawdziwe zdanie i jego zaprzeczenie

Uczestniczyłem w inauguracji nauki szkolnej pewnego pierwszoklasisty. Dobrze choć raz zobaczyć, co dziecko robi w szkole. Przez następne dwanaście lat na pytanie „co było w szkole?”, ciekawscy otrzymują odpowiedź „nic”, co musi frustrować każdego podatnika, biorąc pod uwagę niebagatelne nakłady na oświatę. Nie jest jednak pewne, czy szkoła w ogóle jest potrzebna, a zwłaszcza, czy nie szkodzi.

Otóż jeden z młodzieńców w trakcie swobodnej wymiany poglądów pochwalił się, że on już od trzech lat czyta ze zrozumieniem. Tymczasem niektórzy z obecnych, po wielu latach edukacji, a nawet mimo uzyskania stopni naukowych, zdali sobie sprawę z tego, że już od dawna coraz mniej rozumieją z tego, co czytają. Ja na przykład piszę dlatego, że pisząc, mam mniej czasu na czytanie, dzięki czemu nie rozumiem mniej. Nie chodzi tylko o instrukcje działania różnych sprzętów, do ich niezrozumiałości już przywykłem. Natomiast wciąż zdumiewa mnie to, co zdarza mi się czytać lub słyszeć, lub widzieć w mediach.

Przypuszczam, że szkodzi mi wykształcenie matematyczne i to nieznośne przywiązanie do reguły odrywania oraz wpojone przez szkołę przekonanie, że nie mogą być jednocześnie prawdziwe zdanie i jego zaprzeczenie. Pamiętam co prawda, że oprócz logiki mieliśmy jeszcze filozofię marksistowską, która dialektycznie godziła sprzeczności, ale ta sama filozofia głosiła, iż kryterium prawdy jest praktyka. Praktyka pokazała, że marksizm się nie sprawdził, więc i dialektykę wyrzuciłem z pamięci. Teraz jednak marksistowskie metody, a zwłaszcza praktyki, przeżywają renesans.

Gdy moje pokolenie zdawało na studia, o przyjęciu oprócz wiedzy mogły decydować punkty za pochodzenie. Od pewnego czasu pochodzenie znów staje się ważne: raz ważny jest dziadek, innym razem ojciec. Kto wie, czy rosyjskim zwyczajem nie wprowadzą ,,otczestwa”, żeby od razu było wiadomo, kto jest czyim synem albo córką. Czasem pochodzenie daje punkty ujemne, jak u Tuska albo sędzi Mojkowskiej, a czasem dodatnie: nie jest wykluczone, że stosunki polsko-niemieckie, które za wszelką cenę pragną zaognić nasi politycy, zostaną uratowane dzięki polskiemu dziadkowi pani kanclerz Merkel, ujawnionemu przez pana premiera. Chociaż nie jest to pewne, bo najwyższy polski polityk dokłada wszelkich starań, by po osłabieniu polskiego potencjału intelektualnego, zamącić teraz relacje z naszym, bądź co bądź, sojusznikiem. Marksista spytałby, czemu to służy i kto za tym stoi. Odpowiedź narzuca się sama, ale pewnie czegoś nie rozumiem, a zresztą na marksizmie się nie znam.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy