Nowy numer 17/2024 Archiwum

Ks. Żak: Dyskusja? Nie ma chęci rozumienia Jana Pawła II, jest powielanie uproszczeń

- Jan Paweł II rozwijał się, jeśli chodzi o reakcję i zrozumienie problemu wykorzystywania seksualnego małoletnich w Kościele. Na przestrzeni kilkunastu lat bardzo wiele się nauczył, gdyż decyzje, jakie potem podjął okazują się po dziś dzień decyzjami kluczowymi dla oczyszczania Kościoła - mówi o. Adam Żak SJ, dyrektor Centrum Ochrony Dziecka Akademii Ignatianum w Krakowie, koordynator ds. ochrony dzieci i młodzieży Konferencji Episkopatu Polski.

- W takim razie, jak mógł w jego pobliżu rozwinąć skrzydła ktoś taki, jak Maciel Degollado?

- Jeśli chodzi o oszusta, bigamistę i wielokrotnego przestępcę seksualnego Marciala Maciela Degollado, działającego w cieniu bazyliki św. Piotra, mamy niejako dwa podejścia do wiedzy na jego temat w otoczeniu Jana Pawła II, które zostały uwidocznione w anegdocie opowiedzianej przez papieża Franciszka w 2019 r. w samolocie z Abu Zabi do Rzymu. Jan Paweł II polecił zwołać naradę, aby uzgodniono wspólne stanowisko między dwoma poglądami, i wtedy podczas narady, “wygrała druga strona”, jak miał powiedzieć Ratzinger do kogoś w swojej kongregacji, gdy polecił przenieść akta sprawy do archiwum.

Później Franciszek w wywiadzie dla meksykańskiej telewizji wyjaśnił, że było to spotkanie zwierzchników kurii, różnych dykasterii, by rozpatrzyć przypadek Maciela. Jestem przekonany, że ścierały się wtedy poglądy zdecydowanie gloryfikujące Degollado z tym, co na jego temat wiedziała Kongregacja Nauki Wiary czyli kard. Ratzinger. Te różnice poglądów musiały być wielkie.

Maciel był obywatelem Meksyku, kraju którego państwowość miała zdecydowanie antykatolickie rysy. Jeszcze w drugiej połowie lat 20. XX wieku rozstrzeliwano katolickich księży. W czasie I pielgrzymki Jana Pawła II do tego kraju rządziła nim ta sama partia odpowiedzialna za krwawe prześladowania katolików. Pamiętam, że przed pielgrzymką papieską do Meksyku zastanawiano się w mediach, czy meksykańska policja ukarze papieża mandatem, bo taki rodzaj kary groził za chodzenie w sutannie.

A to właśnie tam rozpoczęła się droga sukcesu Legionistów Chrystusa, którzy z Meksyku rozprzestrzeniali się na inne kraje. Na wielu robiło to wielkie wrażenie i na pewno nie uszło też uwadze władz, które mogły chcieć skompromitować Maciela.

To była taka moja nieśmiała, prywatna teoria. Myślałem wtedy po polsku - podobnie jak mógł myśleć Wojtyła, że możliwe jest, iż to służby specjalne preparują te historie i oskarżenia pod adresem założyciela legionistów. Później okazało się, że to nie były żadne manipulacje służb specjalnych, ale przy tak radykalnych różnicach poglądów, jakie były choćby pomiędzy kardynałami Ratzingerem a prefektem kongregacji ds. życia konsekrowanego, kard. Martinezem Somalo, czy ostrożnym zawsze Sekretariatem Stanu, można przypuszczać, że wszystkie hipotezy brano pod uwagę. Być może Watykan mógł mieć informacje z różnych źródeł, bo zdarzało się przecież, że Watykanem różne rządy próbowały manipulować.

To teraz sobie wyobraźmy, że w 1998 r. przyjeżdża do Watykanu delegacja, która składa zeznania. Kongregacja Nauki Wiary ma uprawnienia, żeby rozpocząć dochodzenie i je rozpoczyna. W 1999 r. kiedy już wyglądało na to, że dochodzenie zmierza do końca i Macielowi zostaną postawione zarzuty, wtedy odbywa się to wspomniane przez papieża Franciszka spotkanie kilku zainteresowanych dykasterii kurii rzymskiej, aby uzgodnić stanowisko. Wtedy przeważyły głosy tych, o których kard. Ratzinger powiedział: “wygrała druga strona”. Jan Paweł II nie rozstrzygnął sporu.

Jak mocno musiały być podzielone opinie na temat Maciela niech nam pomoże uświadomić fakt, że podczas zwyczajowej Mszy św. w 30 dni po jego śmierci na początku 2008 r. – a więc już po wyroku papieża Benedykta XVI – kardynał, który ją sprawował nazwał go w homilii "nowym Mojżeszem".

Ale zauważmy, że jeszcze za życia Jana Pawła II, na krótko przed jego śmiercią, pod koniec 2004 roku, wznowiono to dochodzenie. Oczywiście, nie mogłoby się to stać bez zgody papieża, gdyż była to sprawa bardzo ważna, również dla Wojtyły. Kard. Ratzinger wznowił dochodzenie gdyż to, które było już na ukończeniu w 1999 r. nie zostało zamknięte orzeczeniem, iż “nic się nie stało”. Ono zostało zawieszone.

Gdy pojawiły się nowe fakty kard. Ratzinger wysyła do USA i Meksyku promotora sprawiedliwości Kongregacji Nauki Wiary ks. Charlesa Sciclunę, aby ten na miejscu przebadał sprawę Maciela. W czasie trwania tej wizyty Jan Paweł II umiera, ale kard. Ratzinger zezwala współpracownikowi na kontynuowanie dochodzenia. Scicluna ma wrócić do Rzymu z wynikami. Dynamika, tych wydarzeń pokazuje, że papież działał może powoli, ale jednak. Nie można powiedzieć, że było mu to obojętne.

- A jak było ze sprawą kard. Groëra?

- Dynamika była podobna. Arcybiskup Wiednia Hans Hermann Groër w 1995 r. został oskarżony przez austriacki wysokonakładowy tygodnik “Profil”, że molestował seminarzystów, zanim został metropolitą Wiednia. Choć w 1994 r. osiągnął wiek emerytalny (75 lat dla biskupów), wciąż sprawował urząd, gdyż papież przedłużył mu mandat. Jednak gdy w “Profilu” ukazały się artykuły na temat domniemanych przestępstw kard. Groëra, papież dwa - trzy miesiące później - a jak na Watykan to było bardzo szybko - mianuje koadiutora z prawem następstwa, by Groër mógł się podać do dymisji. Arcybiskup Wiednia nie korzysta z tej możliwości, zamyka się milczeniu.

Swoje dochodzenie przeprowadzają też biskupi austriaccy i dochodzą do wniosku, że oskarżenia mają podstawę w faktach, są prawdziwe. Wtedy papież jeszcze raz naciska na Groëra, by ten podał się do dymisji. Groër odchodzi, ale przez to jak zabiera głos, jak się broni i neguje stawiane mu zarzuty sytuacja wewnętrzna Kościoła w Austrii pozostawała napięta.

Papież prawdopodobnie słuchał Groëra, ale nie wiemy, czy uwierzył jego zaprzeczeniom. W każdym razie nakazał mu opuścić Austrię i zamknąć się w jakimś klasztorze, by tam medytował nad własnym życiem, aż do śmierci.

Jak na watykańskie warunki były to działania w miarę szybkie, zwłaszcza wyznaczenie koadiutora. Jestem przekonany, że jak sprawa wybuchła, Watykan nie miał przygotowanej wcześniej propozycji kandydatury na metropolię w Wiedniu. Wiedziano tylko, że następca musi być ogłoszony szybko i musi mieć autorytet. Inaczej jeszcze większa byłaby utrata autorytetu Kościoła w Austrii.

Stosunkowo szybko Watykan zareagował też na skandal w austriackiej diecezji Sankt Pölten w 2004 r. gdzie bp Kurt Krenn został zastąpiony nowym biskupem, który miał zreformować seminarium, z którego wyszło wielkie zgorszenie, po tym jak okazało się ono środowiskiem homoseksualnym. Bp Krenn nie umiał tego załatwić, ani się z tym problemem zmierzyć, choć sam go w pewnym sensie spowodował przyjmując do swojego seminarium kandydatów, którzy nie zostali przyjęci do seminariów w innych diecezjach Austrii lub innych krajów niemieckojęzycznych. Przyjął nawet jednego Polaka, który w tym kryzysie został aresztowany i skazany za posiadanie filmów z wykorzystywaniem seksualnym dzieci.

- Jan Paweł II ufał procedurom kościelnym i ludziom osobom wyznaczonym do ich przeprowadzenia, ale przed rokiem, kiedy ukazał się raport dotyczący kard. McCarricka, Ojciec zwracał uwagę jak bardzo posługa papieska była i jest narażona na manipulacje ze strony nieuczciwych, w tym także współpracowników poświadczających nieprawdę. A dziś jak to Ojciec skomentuje?

- Z dzisiejszej perspektywy trzeba powiedzieć, że po raporcie dotyczącym McCarricka widać, iż Jan Paweł II był manipulowany. Oczywiście papież mógł się zastanowić i pewnie się zastanowił, skąd McCarrick wiedział, że jest kandydatem do objęcia arcybiskupstwa w Waszyngtonie. Tego już pewnie się nie dowiemy. McCarrick wiedząc o tym, że są oskarżenia przeciwko niemu, dał słowo papieżowi, iż są nieprawdziwe.

Jan Paweł II swojej decyzji o nominacji McCarricka nie oparł się jednak tylko na samym jego słowie, gdyż zlecił zbadanie sprawy. Najpierw nakazał “usunąć” jego nazwisko z listy kandydatów, dlatego że opinia arcybiskupa Nowego Jorku, mimo iż zawierała tylko podejrzenia, ostrzegała papieża, że gdyby się miało okazać, że podejrzenia znajdą potwierdzenie w faktach, to ta nominacja wywoła wielki skandal.

W dochodzeniu, jakie papież polecił przeprowadzić nuncjaturze w Waszyngtonie, uznano że McCarrick niczemu nie jest winien. Bazowało ono na twierdzeniach czterech biskupów, którzy go znali, wskazanych przez nuncjusza. Odpowiedzi biskupów były dla McCarrica pozytywne a to otwierało mu drogę do nominacji. Papież nie otrzymał dowodów prawdziwości podejrzeń, więc przywrócił jego nazwisko na liście kandydatów do objęcia archidiecezji waszyngtońskiej.

Nie podoba mi się – i to nie jest tylko kwestia książki Marcina Gutowskiego – robienie z papieża Jana Pawła II człowieka naiwnego, który nie znał się na ludziach. Owszem, miał ufność, a nawet wielkie zaufanie do ludzi i możemy sobie wyobrazić, że różne koterie z jego otoczenia próbowały wpływać pochwałami albo intrygami w takim czy innym kierunku, jeśli chodzi np. o nominacje personalne.

Nie mam faktów, ale to jest możliwe, że ludzie wokół mogli wykorzystywać nie tylko instytucjonalną drogę, ale również jego ludzkie spojrzenie na człowieka. Ufał tym, którzy go informowali. Wierzył, że mówią prawdę, a nie kłamią. Należał do takiego pokolenia, jak jeden z moich współbraci zakonnych, który m.in. był prowincjałem, gdy w Berlinie działali sprawcy wykorzystujący uczniów jezuickiego kolegium. Gdy wybuchł skandal, po tym jak ofiary ujawniły te przestępstwa i w Niemczech rozpoczęła się wielka fala ujawnień, powiedział: “przecież nigdy nie mógłbym sobie wyobrazić, że ktoś, że współbrat może być zdolny do takich czynów”. To nie było w jego horyzoncie.

Jan Paweł II też dostrzegał dobrą stronę człowieka, ale myślę, że przez lata nauczył się, iż mógł być oszukiwany, albo przynajmniej mógł nie otrzymywać wszystkich informacji i być wprowadzany w błąd. Sądzę, że był zdolny do takiej refleksji. Opieram to na paru drobnych faktach związanych z moim bezpośrednim kontaktem z papieżem. Nie częstym, bo nie mogę go przyrównać do kontaktów prof. Karola Tarnowskiego czy Anny Karoń-Ostrowskiej z Janem Pawłem.

Podczas tych kilku spotkań nie zrobił na mnie wrażenia naiwniaka, tylko człowieka, który bardzo uważnie słuchał. I słuchał życzliwie. Nie był bezkrytyczny, umiał zadawać pytania. Umiał też poprosić: “proszę mi to, co mi powiedzieliście przysłać na piśmie tak, żebym to dostał”. Nie chodziło o żadne doniesienia tylko o refleksje, które wyrażały ważne dla papieża poglądy, a różniły się od innych głosów. Umiał docenić, że mogły być inne nawet od jego dotychczasowych przekonań czy wyobrażeń.

« 1 2 3 4 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama