Nowy numer 13/2024 Archiwum

Dwa razy kozie śmierć

Myśl wyrachowana: Trzeba chodzić po ziemi – tak mocno, żeby poczuć kości tych, co już po niej chodzili

Szanowni Nieboszczycy. Nie, proszę nie przewracać kartki, zwracam się do Państwa! Każdy bowiem, kto czyta te słowa, jest nieboszczykiem w całkiem dosłownym sensie. Każdy z nas już raz umarł – w dniu urodzenia. Wiadomo nie od dziś, że gdy dziecko opuszcza łono matki, potwornie to przeżywa. Opuszcza przecież swój świat, w którym czuło się bezpiecznie i który zapewniał mu wszystko, co potrzebne. Nie miało pojęcia, że istnieje jakaś inna rzeczywistość. Nie wiedziało nawet o istnieniu swojej matki, choć słyszało jej głos. Mogło jedynie podejrzewać, że „coś tam jest”.

Skąd takie dziecko ma wiedzieć, że to „coś” jest znacznie atrakcyjniejsze niż miejsce jego aktualnego pobytu – że pełno tam zapachów, kolorów i dźwięków. Skąd ma wiedzieć, że wody płodowe to niejedyne środowisko, w którym może żyć człowiek. Nie wie, że „tam” jego ręce i nogi zyskają swobodę, oczy ostrość widzenia, a język zacznie formułować słowa.

Nic dziwnego, że dziecko nie chce wychodzić. Jest przerażone, bo idzie w nieznane, a każdy boi się nieznanego. Gdyby dzieci mogły decydować o swoim urodzeniu, nikt by się nie urodził. Na szczęście nie mogą – i to jest pierwsza „nieunikniona konieczność śmierci”.

Z drugą jest to samo. Teraz jesteśmy w kolejnym etapie życia płodowego. Rozwijamy się jak dziecko przed narodzeniem, jak ono zmieniamy swój wygląd, nabieramy zdolności do życia w innej rzeczywistości – i tak samo nie mamy o niej prawie żadnego pojęcia. Dlatego też bardzo się boimy momentu przejścia. I znów to samo: lęk, rozpaczliwe próby pozostania choćby tylko na chwilę. Owszem, niektórzy umierają bez wielkiego lęku, bo właściwie odczytali dobiegający z tamtej strony „głos mamy”. Tym, którzy zrozumieli, do czego się rozwijają, łat-wiej umrzeć, bo wiedzą, że to w istocie kolejne – tym razem ostateczne – urodzenie.

O ile do pierwszego urodzenia niezbędne jest wystarczające wykształcenie się ciała, o tyle do drugiego potrzebny jest rozwój ducha. Inaczej mogłoby dojść do „poronienia”. Duchowe wcześniaki będą musiały dojrzeć w czyśćcowym inkubatorze.

Na razie nasze wyobrażenia nieba są takie, jak ślepego o kolorach. To coś jak z emitowanej właśnie reklamy jakiegoś serka, gdzie znudzeni delikwenci włóczą się wśród obłoczków z przyczepionymi skrzydełkami i z drucianym kółkiem nad głową. Ale trudno się dziwić takim wyobrażeniom, skoro tkwimy w „łonie ziemi” i mamy tylko ziemski aparat pojęciowy. Na tej samej zasadzie nie da się przecież wytłumaczyć embrionowi, jak u nas fajnie świeci słońce. Teraz stoimy nad grobami bliskich, a z tamtej strony stoją oni i modlą się dla nas o szczęśliwe rozwiązanie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy