Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Ratujmy dusze lekarzy

Od początku roku czytam artykuły Franciszka Kucharczaka i zawsze mam przy tym mieszane uczucia. Z jednej strony czuję ulgę i radość, że są jeszcze na tym świecie ludzie normalni, z kręgosłupem moralnym, z drugiej strony – przerażenie na myśl o tym, że pan Kucharczak ma rację.

Od niedawna jestem lekarką. Myślę o ginekologii i położnictwie, choć zawsze mówiłam, że ginekologiem na pewno nie będę. Do czasu, kiedy podczas studiów zobaczyłam pierwszy poród. Mimo krzyków, krwi, chyba nigdy przedtem nie byłam świadkiem czegoś tak cudownego.

Chciałabym być dobrym lekarzem. A jednak zdaję sobie sprawę z tego, że nie potrafimy rozmawiać z pacjentami. Potrafimy zebrać wywiad i zapisać go w historii choroby, ale kiedy pacjent zapyta nas o cokolwiek, uciekamy. Nie dziwię się, że pacjenci czują się niepewnie. To nie chodzi o to, że jesteśmy źli i wredni, i że to wszystko nas nie obchodzi. Polska biurokracja plus przepisy unijne nałożyły na nas obowiązek wypełniania takiej sterty dokumentów, że w tym wszystkim nie ma czasu na pacjenta. Nie ma czasu popatrzeć na niego znad komputera, wziąć go za rękę…

Ilu przeprowadzających aborcję „lekarzy” powie swoim pacjentkom, jaki to będzie miało wpływ na ich psychikę? A wszystkie książki dotyczące ochrony życia poczętego są adresowane do kobiet, do małżeństw. Marzę o takiej, która zostanie skierowana do lekarzy.

Kiedyś jeden z lekarzy wspomniał, że pewna pani doktor dowiedziała się, iż ma mieć dziecko z zespołem Downa, więc poszła usunąć ciążę. „Oczywiście nie na naszym oddziale – rozumiecie, nie chciała, żeby ludzie gadali”.

Otóż nie rozumiem. Zespół Downa? To są przecież kochane dzieci, które bardzo kochają ludzi, garną się do matki, do bliskich. A co powiedzieć o autyzmie? Ten zespół nie jest, „niestety”, możliwy do rozpoznania przed urodzeniem. Diagnozę stawia się zwykle w pierwszych latach życia. To też rodzaj zaburzenia rozwoju z upośledzeniem umysłowym – tyle że to dziecko nigdy nie wyciągnie rączek do matki, nie będzie pozwalało się przytulać. Nie znamy lekarstwa na tę chorobę. Więc co? Może zabijać te dzieci, jak tylko pojawią się pierwsze symptomy?

Na aborcji temat się nie kończy. A co z przepisywaniem środków antykoncepcyjnych? Oczywiście, pomijam sytuacje, w których podawanie tych leków następuje z wyraźnych wskazań lekarskich. Mam na myśli przepisywanie tych środków „na życzenie”. Naturalnie, mogę ostrzec pacjentkę, że przyjmowanie tych leków zwiększa prawdopodobieństwo różnych chorób. Ale jeśli pacjentka się upiera, co wtedy? Jeśli odmówię, zmieni lekarza i pewnie dostanie receptę.

Przy całej akcji „ratowania dusz” i trąbienia na temat STOSOWANIA środków antykon-cepcyjnych – Kościół jakoś zapomina o duszach lekarzy, którzy te środki PRZEPISUJĄ. Być może są na ten temat organizowane jakieś kursy czy wykłady. Ale czytając katolicką prasę, jakoś nigdy się na coś takiego nie natknęłam.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy