GN 40/2023 Otwarte Archiwum

Państwowa ruletka

Afera hazardowa to nie wypadek przy pracy. Przy automatach do gry od lat spotykają się świat biznesu, polityki i mafia. Chodzi o naprawdę duże pieniądze.

Kolejne pociągnięcie i… jeeest! Trzy wisienki! Gramy dalej… pudło… jeszcze raz… pudło, teraz się uda… pudło… pudło… jeeeest! gramy dalej… Dzięki przypadkowym i nałogowym hazardzistom automaty do gier przynoszą swoim właścicielom coraz większe zyski. Wystarczy wrzucić niewielką sumę, pociągnąć wajchę i liczyć na szczęście. I tak w nieskończoność. Automaty do gry o niskich wygranych (do 15 euro) to tylko część hazardowego biznesu, ale najbardziej dochodowa. W Polsce jest już ok. 50 tys. takich złotych maszyn, należących do rodziny tzw. jednorękich bandytów. Każda z nich może wygenerować miesięczny zysk średnio od 5 do 20 tys. zł. Przewiduje się, że w tym roku ogólny przychód z hazardu wyniesie blisko 20 mld zł, z czego aż 11 mld pochodzić będzie właśnie z automatów do gry o niskiej wygranej. Właściciele od każdego automatu płacą miesięcznie zaledwie 180 euro stałego ryczałtu. Można zatem w przybliżeniu wyliczyć, że budżet państwa otrzyma w tym roku z tytułu tego typu działalności tylko 600 mln zł (ok. 5–6 proc.!). To najniżej oprocentowany interes w Polsce. Nic dziwnego, że wszelkie próby zburzenia tego raju podatkowego spotykają się z nerwową reakcją prowadzących taki biznes oraz środowisk przestępczych, dla których jednoręcy bandyci są także najlepszym sposobem prania brudnych pieniędzy.

Jednoręki bandyta
Spośród wszystkich gier hazardowych największą karierę zrobił właśnie jednoręki bandyta. Ta niewymagająca niczego poza wrzucaniem pieniędzy i pociągnięciem za wajchę maszyna została wynaleziona pod koniec XIX wieku w San Francisco przez niejakiego Charlesa Feya. W maszynie były trzy rolki z różnymi symbolami. Jeśli szczęście dopisało, po wrzuceniu monet i pociągnięciu za drążek pojawiały się trzy takie same obrazki i automat wypłacał pieniądze. W Polsce automaty były obecne już w latach 70., ale na dobre zaczęły zadomawiać się 20 lat później. Wtedy też doszło do pierwszych udowodnionych kontaktów świata polityki i mafii, kontrolującej sieci automatów. Kazimierz Turaliński, detektyw, specjalista ds. wywiadu gospodarczego i windykacji, autor książki „Objawy mafii”, nie ma co do tego wątpliwości. – Przynajmniej od 1991 r. trwały bardzo silne próby załatwienia tych spraw – mówi w rozmowie z „Gościem”. – Ówczesny wiceminister spraw wewnętrznych Jan Widacki miał kontakty z fundacją Jeremiasza Barańskiego, pseudonim „Baranina”, o nazwie Bezpieczna Służba, to był anagram Służby Bezpieczeństwa. Fundacja w swoim statucie miała wpisane czerpanie zysku z gier hazardowych – dodaje Turaliński. W 2003 r. wyszły na jaw zeznania świadka koronnego Jarosława Sokołowskiego, pseudonim „Masa”, który przyznał, że świat przestępczy przez lata ochraniał interesy polityków SLD – początkowo dotyczące głównie automatów do gier losowych.

Jaskiernia czuwa
W 1992 r. uchwalona została pierwsza w Polsce ustawa regulująca rynek automatów. Była to zdecydowana wygrana lobby hazardowego. Przede wszystkim ustawa wykluczała przejmowanie kasyn przez obcy kapitał. Dokonano także sztucznego podziału automatów do gry na losowe i zręcznościowe. W praktyce te drugie żadnej zręczności nie wymagały, natomiast rozróżnienie dawało pole do nadużyć. Automaty losowe wymagały koncesji, wysokiej kaucji oraz odprowadzania aż 45 proc. podatku od zysku. Tzw. automaty zręcznościowe nie wymagały koncesji, obłożone były symbolicznym podatkiem. Wielu urzędników państwowych wydawało korzystne dla lobby hazardowego opinie dotyczące automatów. Cały czas rosła szara strefa automatów o niskiej wygranej niemal w całości kontrolowanych przez „Pershinga”, pobierającego haracz od każdej maszyny. Złapani gangsterzy w zeznaniach mówili, że haracze miały służyć przepychaniu korzystnych ustaw w Sejmie. W latach 1998–2000 trwały prace nad kolejną ustawą. Rządowy projekt zakładał likwidację automatów z szarej strefy. Część posłów, pod wodzą Jerzego Jaskierni, lobbowała za legalizacją automatów i obłożeniem ich rocznym ryczałtem w wysokości zaledwie 3000 zł. W końcu ustawa rządowa przeszła, podnosząc m.in. podatek od gier liczbowych do 20 proc. Jednak automaty o niskich wygranych nadal pozostawały w szarej strefie. Dopiero ustawa z 2003 r. wprowadziła prawne pojęcie automatów o niskich wygranych, czyli takich, w których jednorazowa wygrana nie przekracza 15 euro. Koalicja SLD–UP w trybie pilnym przeprowadziła prace nad projektem ustawy. Jednoręcy bandyci zostali zalegalizowani i objęci zryczałtowanym podatkiem w wysokości… 50 euro miesięcznie od automatu. I to mimo tego, że pierwotnie lewica optowała za 200 euro ryczałtu. Z dnia na dzień dokonał się zwrot. Tak korzystne dla właścicieli przepisy Jaskiernia przeforsował mimo negatywnych ekspertyz. Ryczałt miał rosnąć stopniowo. Dzisiaj wynosi on 180 euro, ale to ciągle śmieszna kwota, biorąc pod uwagę potężne zyski właścicieli. Automaty, według ustawy, mogą być „usytuowane w lokalach gastronomicznych, handlowych lub usługowych, oddalonych co najmniej 100 m od szkół, placówek oświatowo-wychowawczych, opiekuńczych oraz ośrodków kultu religijnego”. Każdy punkt gier na automatach o niskich wygranych musi posiadać zatwierdzony regulamin, a liczba zainstalowanych automatów w jednym punkcie nie może przekraczać trzech sztuk.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast