Nowy numer 13/2024 Archiwum

Jak być mamą na 100 procent i się nie wypalić?

„Dzieci są dla mnie wszystkim”. „Poświęcam się dla dzieci w procent”. „Teraz najważniejsze jest dziecko i jego potrzeby”. Co czujesz, kiedy czytasz te zdania? Podziw, zazdrość, czy może niepokój?

Mam wrażenie, że dzisiejszy świat stawia nam, mamom, ogromne wymagania. Być na 100% dla męża, na 100% dla dzieci, na 100% dla rodziny, na 100% w pracy… Nie trzeba mieć doktoratu z matematyki, żeby zauważyć, że w tych obliczeniach coś się nie zgadza. Bycie w ciągłej gotowości, na każde zawołanie, przez 24 godziny na dobę. Dla wszystkich. Szlachetne? Godne podziwu? Naśladowania? A może bardziej współczucia…?

Wszystko albo nic? Nieprawda!

Coraz częściej w przestrzeni publicznej termin „wypalenie” pojawia się obok macierzyństwa. Ale jak to? Wypalenie? To na pewno nie dotyczy mnie. Przecież kocham swoje dzieci, zrobiłabym dla nich wszystko. A jednak te dni jakieś takie coraz cięższe, a uśmiech mniej szczery i cierpliwości jakby mniej… Jak długo biegacz jest w stanie biec sprintem, na pełnych obrotach, bez odpoczynku? Do pierwszego potknięcia? A co jeśli okaże się, że nie ma siły już wstać?

Tymczasem macierzyństwo to nie hazard, gdzie jest „wszystko albo nic”. W naszych głowach jest często takie myślenie: albo daję z siebie wszystko, albo jestem beznadziejną mamą. Tylko, jeśli dam wszystko, nie zostanie nic dla mnie. Z czego będę dawać? Czy mam taką przestrzeń w życiu, kiedy nie daję, tylko czerpię?

Jak widzą cię dzieci?

Kiedy zastanawiam się nad jakimś zagadnieniem wychowawczym, lubię odwoływać się do autorytetów w tej dziedzinie. Najczęściej myślę o relacjach, jakie tworzył Jezus. Można powiedzieć, że On wziął apostołów „na wychowanie”. Był z nimi cały czas. To nie było tak, że umawiali się o godzinie 9:00 pod jakąś sykomorą, szli głosić, a potem każdy wracał do swojego życia. Uczniowie widzieli Jezusa, kiedy nauczał, pracował, modlił się, odpoczywał, spał, jadł, rozmawiał z innymi ludźmi.

Czytaj też: Dzieci w kościele mają prawo się nudzić. Jak im pomóc?

Taki mały rachunek sumienia: Jak widzą mnie moje dzieci? W jakich sytuacjach? Czy tylko kiedy krążę wokół nich jak po orbicie? Czy widzą, kiedy „ładuję swoje akumulatory” modlitwą, sportem, odpoczynkiem? Czy widzą, kiedy jestem też dla innych, czy je do tego włączam? Widok mamy, która wstaje przed wszystkimi, żeby przygotować śniadanie jest piękny i cenny. Ale dzieci potrzebują także zobaczyć, że ta sama mama potrafi usiąść z książką i przymknąć oko na bałagan, żeby chwilę odpocząć. To też jest wychowawcze. Jeśli jesteśmy cały dzień w domu z dziećmi, nie jesteśmy w stanie dać im w 100% uwagi i „wartościowego czasu”.

Wystarczy 15 minut!

Ale żeby nie skreślać tak łatwo bycia dla innych na 100%, proponuję mały eksperyment. Spróbuj znaleźć 15 minut dziennie dla każdego członka rodziny. Chodzi o czas na osobności. Tylko 15 minut, kiedy jesteś dla kogoś na 100%. Bez telefonu, szybkiego sprawdzenia maila, bez „poczekaj, tylko dokończę…”, bez myślenia o pracy i co jutro na obiad. Z uważnością, kontaktem wzrokowym i sercem gotowym do słuchania. 15 minut to dużo? Mało? Sprawdź i zobacz, jakie będą owoce. A będą. Wiem to na 100%.

Artykuł ukazał się w portalu Siewca.pl

« 1 »

Zapisane na później

Pobieranie listy