Nowy numer 15/2024 Archiwum

Wrócić mimo wszystko

Kościół w Iraku cierpi. Od wieków był mniejszością, której nikt nie zauważał i nie słuchał. Żyliśmy opuszczeni przez wszystkich. Potrzeba było wojny, by świat usłyszał, że Irak jest też chrześcijański. Te słowa brzmią jak wyrzut.

Samer Soreshow Yohanna ma 30 lat. Urodził się w Niniwie, biblijnym mieście, do którego został posłany prorok Jonasz. Od 4 lat jest księdzem w katolickim Kościele chaldejskim. Należy do wspólnoty zakonnej o łacińskiej nazwie Ordo Antonianus Sanctae Hormisdae Chaldaeorum. To jedyny męski zakon w Iraku. Jest bardzo stary. Jego początki sięgają VII wieku. W XIX w. przeżył reformę. Dziś liczy tylko 30 zakonników. Ich duchowość streszczają słowa: ora et labora (módl się i pracuj).

Wyspa na morzu islamu
– Chrześcijanie na terenach dzisiejszego Iraku żyją od I wieku. Ewangelię przyniósł nam apostoł Tomasz. Starożytną tradycję przechowaliśmy do dziś. Jej znakiem jest język aramejski. Posługujemy się tym samym językiem co Jezus – mówi z dumą chaldejski ksiądz. I dodaje: – Anafora, której używamy podczas Mszy św., jest najstarszą z liturgicznych modlitw w całym Kościele. Jej autorami są uczniowie św. Tomasza – Addaia i Mariego. Wiara wyznawana w języku Chrystusa pomogła chrześcijanom w Iraku zachować tożsamość nawet wtedy, gdy stali się wyspą na morzu islamu. – My żyjemy z muzułmanami od ponad 1400 lat. W dzielnicy, w której się urodziłem i wychowałem, tylko moja rodzina była chrześcijańska. Wzrastałem z muzułmanami. Znaliśmy się dobrze. Szanowaliśmy się. Oni chodzili do meczetu, my do kościoła – opowiada. Znakiem pokojowego współżycia chrześcijan i muzułmanów było funkcjonowanie The Pontifical Babel College for Philosophy and Theology w Bagdadzie. Jeszcze 10 lat temu, w latach rozkwitu, filozofię i teologię studiowało na nim około 80 kleryków (wśród nich Samer) i 120 świeckich. Do niedawna był jedynym wydziałem teologicznym dla wszystkich katolickich Kościołów wschodnich w Iraku. Wykładowcami filozofii na tej chrześcijańskiej uczelni byli także muzułmanie.

Ta straszna wojna
W 2003 roku wybuchła wojna. Samer był wtedy w seminarium. Przygotowywał się do złożenia ślubów zakonnych i święceń kapłańskich. Na własne oczy widział rzezie, rozstrzelania, martwych ludzi na ulicach, ciała rozszarpane przez eksplozję, okaleczone przez wojnę. Wiele razy uniknął śmierci. Według Samera, w Iraku trwa dziś wojna domowa, choć nikt tego głośno nie mówi. Wewnętrzne rozbicie kraju ośmieliło fundamentalistów islamskich, którzy chcą wyczyścić kraj z „niewiernych”. Uważają, że to ich obowiązek religijny. Na pierwszy ogień poszli chrześcijanie. Na domiar złego motywacja religijna splotła się z polityczną. Najeźdźcy, jak często są traktowani żołnierze koalicji antyhusajnowskiej, przybyli przecież z „chrześcijańskiego Zachodu”. Samer ma do nich żal. – Czuliśmy się częścią chrześcijańskiej wspólnoty, której stolicą jest Rzym. Nagle przybyli „chrześcijanie z Zachodu”, okazali się agresorami i byli zdziwieni, że w Iraku żyją jacyś chrześcijanie – żali się. Opowiada o kłopotach z amerykańskimi żołnierzami: – Wiele razy przychodzili do klasztoru. Oferowali pomoc. Zawsze ich wyrzucaliśmy. Z czasem nie pozwalaliśmy im nawet wejść na teren monasteru. Dla muzułmanów sama wizyta Amerykanów była znakiem, że kolaborujemy z nimi. Nieraz mieliśmy z tego powodu nieprzyjemności. Jedynym wyjątkiem, kiedy zgadzaliśmy się na spotkanie, były święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Amerykanie prosili nas o Mszę św. Szliśmy do nich i odprawialiśmy. Ale to było dla nas zawsze bardzo trudne.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy