Nowy numer 13/2024 Archiwum

Jeżycjada wysiada

Gdy Małgorzata Musierowicz, autorka popularnej „Jeżycjady”, usłyszała ich historię, rzuciła: „Gdyby opisać ją w powieści, można by się spotkać z zarzutem: to nieprawdopodobne, tak w życiu nie bywa!”.

Mikołaj: – Kto zaczyna – ja czy ty?

Kasia: – Ty…

Mikołaj: – OK. Dorastałem w Zielonej Górze. W środowisku wspólnot, scholi. Nigdy w życiu nie spotkałem Andrzeja Cudzicha. Nie interesowałem się nawet jazzem, a jednak co chwilkę do mnie – młodziutkiego chłopaka ze szkoły muzycznej – dochodziły głosy: jest nad Wisłą jazzman, który daje świadectwo. Opowiada o Jezusie bez owijania w bawełnę. Robiło to na mnie ogromne wrażenie. Zafascynował mnie. Zacząłem zbierać jego krążki. To dzięki niemu odkryłem jazz. Świetny kontrabasista jazzowy przyznający się w tym środowisku do Jezusa? To był jakiś unikat, kosmos… Jego przykład niesamowicie mnie pociągał: mogę być chrześcijaninem w tym nieświętym świecie! Andrzej stał się dla mnie drogowskazem. Chłonąłem wszystko na jego temat. Kończyłem liceum, myślałem, co dalej? Seminarium? Hm, ale wtedy musiałbym zostawić muzykę… Idąc śladami Andrzeja, założyłem zespół ewangelizacyjny. Zacząłem studiować teologię. Siedziałem już po uszy w jazzie. Grałem z Piotrem Baronem, Piotrem Wojtasikiem – ludźmi, którzy znali Cudzicha. I wtedy coraz częściej słyszałem z ust jazzmanów: trzeba się modlić o cud, bo Andrzej umiera na raka. Mówili to często faceci, którzy nie żyli z Bogiem za pan brat. Nagle przyszła wiadomość: Andrzej Cudzich nie żyje…

Kasia: – Gdy zmarł tata, zawalił mi się świat. Ostatnie sześć lat to szarpanina. Z jednej strony widziałam, że Bóg bardzo nam pomagał, z drugiej czułam się zdradzona, opuszczona. Wiedziałam, że nic nie jest w stanie wypełnić wyrwy, która powstała po tragedii, jaka mnie spotkała. Podświadomie szukałam wypełnienia pustki. Wchodziłam w wiele różnych związków; mniej poważnych, bardziej poważnych. Angażowałam się, ale rodziło to wiele zranień. Było to niesamowicie niedojrzałe, ale chodziło mi w gruncie rzeczy o wypełnienie pustki po tacie. Ja szukałam w tych facetach taty. Nie tylko – jak mówią psychologowie – jakiegoś archetypu ojca. Nie, ja szukałam Andrzeja Cudzicha. Rozpaczliwe poszukiwania niesamowicie mnie poraniły. Sama też raniłam innych. Myślałam, że jestem dojrzała, ale moje zachowania bywały szczeniackie…

Mikołaj: – Gdy usłyszałem: „Andrzej nie żyje”, pomyślałem: skoro umiera taki człowiek, dla mnie bohater, to on musi iść prosto do Ojca! A ja mogę przecież modlić się za jego wstawiennictwem! I zacząłem szturm do nieba. Prosiłem go, by wstawiał się za mną przed Bogiem i by mnie prowadził. Modliłem się systematycznie. I zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Zacząłem współpracować z ludźmi, którzy przez wiele lat grali z Andrzejem. Mówię: „Andrzej, chciałbym połączyć teologię z muzyką” i nagle dowiaduję się, że w Zielonej Górze otwierają wydział jazzu. Piętnaście minut od wydziału teologii. Zacząłem studiować oba kierunki. Czułem, jakby ktoś zrobił mi prezent i utworzył wydział na czas moich studiów. Studiując, wiedziałem już, że będę pisał licencjat o Andrzeju… Wszedłem w poważny związek z dziewczyną…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy