Nowy numer 13/2024 Archiwum

Sukcesy świętego Mikołaja

Kiedy jego mercedes wylądował na drzewie, był 26 kwietnia 1991 r. Właśnie tego dnia miał miejsce jego chrzest. – Poczułem, że Bóg po coś podarował mi życie – mówi Zdzisław Bielecki.

O tym chrzcie oczywiście przypomniał sobie później, patrząc na pamiątkowy ryngraf z wizerunkiem Matki Bożej Ostrobramskiej, podarowany mu wtedy na pamiątkę przez babcię Marię. W tym momencie przeszył go dreszcz, że wszystko ułożyło się nieprzypadkowo. Zresztą wcześniej i później kilkakrotnie miał uczucie, że jego życie składa się z takich cudownych zdarzeń. – Mógłbym dać jedno wielkie świadectwo – podkreśla. – A przecież na co dzień jestem człowiekiem mocno stąpającym po ziemi, nie biegam, szukając niezwykłego działania Opatrzności. Spotykamy się niemal w przededniu św. Mikołaja. Zdzisław od początku zwraca się do mnie po imieniu, jak do swoich wolontariuszy pomagającym ubogim. Nie przypomina Mikołaja, no chyba żeby zapuścił brodę, ale i tak byłaby zbyt czarna… Jednak i bez niej nieustannie obdarowuje innych. Na początek – uśmiechem.

Czekanie na bogactwo
O tym uśmiechu dla każdego pomyślał już jako student. – Chodziłem po Warszawie i widziałem, że ludzie są jacyś przygnębieni – wspomina. – Wystarczyło się uśmiechnąć i wszystko się zmieniało. Nie jestem wesołkiem, ale widziałem, jak bardzo to działa. Często zaczynałem rozmowę i ludzie zaczynali się zwierzać. Kiedy z rozpędu uśmiechałem się do dziewczyn, brały to za dowód zainteresowania, ale przecież dziewczyny lubią, gdy mężczyzna się uśmiecha… Pisał wiersze, jednak, jak chcieli rodzice, zdobył konkretny zawód. Pomaganie innym, które stale chodziło mu po głowie, odkładał na emeryturę albo czas, kiedy będzie bardzo bogaty. Na razie zaczął od pracy w prasie, skończył na telewizji.

W 1985 r. okazało się, że cierpiąca na potworne bóle głowy i podwójne widzenie żona Basia ma guza w głowie. W Polsce nikt nie chciał podjąć się operacji. W swojej pracy była tak lubiana, że ktoś z przyjaciół zdecydował się sfinansować zabieg w Niemczech. – Mam w głowie mercedesa – mówi dziś, bo tyle kosztowała operacja. Odbyła się w dzień Serca Pana Jezusa, a obok szpitala w bawarskim Erlangen koło Norymbergi, gdzie ją przeprowadzano, stał kościół pod tym właśnie wezwaniem, gdzie modlił się Zdzisław. Od światowej sławy chirurga prof. Rudolfa Falbuscha z Neurochirurgische Klinik po udanym zabiegu usłyszeli: „To nie moje ręce, gratuluję nowego życia”. A w sali, gdzie leżała, na pamiątkę tego wydarzenia pracownicy szpitala zawiesili krzyż. Z wdzięczności poszedł na pielgrzymkę na Jasną Górę. Dotąd nie był zbyt praktykujący. Najbardziej wierząca w rodzinie była babcia Maria, ta od ryngrafu. On na co dzień wolał się modlić w pustym kościele. – Ten kawałek życia to było moje mocowanie się z Bogiem – głośno myśli. – Chwytał mnie za rękaw, a ja wyrywałem się raz w jedną, raz w drugą stronę. Po drodze mocno się raniąc.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy