Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Wróg naszych portfeli

Rosną ceny, drożeją kredyty, życie staje się coraz droższe. Winna jest inflacja. Jest jak kieszonkowiec, który wybiera z portfeli ukradkiem coraz większe sumy.

Za dobrze wykonaną pracę otrzymujemy wynagrodzenie. W złotówkach, w euro, w dolarach czy funtach. Chcemy, żeby te pieniądze miały wartość odpowiadającą naszemu wysiłkowi włożonemu w ich zdobycie. Wyobraźmy sobie jednak sytuację, w której odbierając pieniądze z kasy, szybko biegniemy do piekarza po chleb. Zanim bochenek zdrożeje dwukrotnie w ciągu godziny, a wypłata zamieni się w bezwartościowe papierki. Tak wyglądała sytuacja robotników niemieckich w okresie szalejącej hiper-inflacji po I wojnie światowej. Wielu z nas pamięta również początek lat 90. ubiegłego stulecia, kiedy ceny towarów zmieniały się dwa razy w ciągu dnia.

Idzie drożyzna
Na początku kwietnia Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) przedstawiła groźnie brzmiące prognozy, według których inflacja w Polsce może wynieść w przyszłym roku nawet 8,4 pro-cent. Już teraz osiągnęła ona aż 4,1 proc. Skąd się bierze inflacja? Najprościej mówiąc, wywołuje ją za duża ilość pieniędzy na rynku. Choć nie tylko to sprawia, że ceny dóbr rosną. Inflacja to zjawisko, które wynika z nagromadzenia pieniędzy przez kupujących. Chcą oni je szybko wydać, a to prowokuje sprzedawców do podnoszenia cen. Im pieniędzy do wydania jest więcej, tym szybciej rosną ceny. Za to, ile tych pieniędzy jest na rynku, odpowiada państwo i bank centralny. Na gospodarkę krajową wpływają wydarzenia globalne, a swoje trzy grosze do procesów rynkowych do-rzuca także rząd. Im kraj biedniejszy, tym bardziej podatny na gwałtowne skoki cen. Z tego powodu ceny ryżu, które wystrzeliły w górę na światowych giełdach, zagrażają na przykład krajom Afryki oraz Filipinom i Indonezji. Głównym sprawcą wzrostu cen na całym świecie jest gigantyczny popyt na energię. Drożejąca ropa sprawia, że rośnie koszt wyprodukowania i przetransportowania niemal wszystkich towarów, w tym żywności. Dodajmy do tego ograniczenia w emisji dwutlenku węgla, które dodatkowo podwyższają koszty (obniżając przy okazji przyrost PKB w krajach rozwijających się) wytworzenia prądu oraz m.in. materiałów budowlanych. Spirala cen napędzana jest więc nieustannie.

Było za dobrze
Polska nie jest jedynym krajem dotkniętym inflacją. I wcale nie jest ona tu wyższa niż na przykład u sąsiadów. W krajach bałtyckich – europejskich tygrysach gospodarczych – wysoka inflacja jest efektem bardzo silnego wzrostu gospodarczego w ostatnich latach. Motorem tego wzrostu była konsumpcja. W takiej sytuacji ekonomiści zastanawiają się, czy gospodarka nie uległa przegrzaniu. Na Łotwie inflacja osiągnęła w marcu rekordowe 16,8 proc. Na Litwie 11,3 proc., najwięcej od 11 lat. Jeszcze w 2006 r. gospodarka Estonii rozwijała się w zawrotnym tempie 11,4 proc. Teraz jednak boom gospodarczy się kończy. Estońskie ministerstwo finansów przewiduje wzrost gospodarczy na poziomie zaledwie 3,7 proc. a litewskie o 6,6 proc., wobec szacowanych wcześniej 8,1 proc. Inflacja jest zmorą strefy euro od kilku lat. Nie dlatego, by była jakoś niebezpiecznie wysoka (nie przekracza 3,5 proc.), ale ponieważ pożera efekty wzrostu gospodarczego. Europejski Bank Centralny (EBC) stara się utrzymać inflację na poziomie „poniżej, ale blisko” 2 proc. I broni tego założenia, nawet w obliczu słabnącego wzrostu PKB. Dlatego w strefie euro kredyty średnio oprocentowane są na 4 proc., choć w Wielkiej Brytanii już na 5,25 proc. To nieco mniej niż w Polsce (od marcowej podwyżki wynosi ona 5,75 proc.).

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
DO POBRANIA: |
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy