Nowy numer 18/2024 Archiwum

Nie stoi na stacji lokomotywa

Przed świętami mieliśmy po raz kolejny okazję zaznać dobroczynnych skutków istnienia własności państwowej. Własność taka, jak wiadomo od bolszewików, jest najdoskonalszą formą własności.

Młodzi i tak nie wierzą. Jak Jasio, który słuchał taty opowiadającego, że nic w sklepach nie było, co najwyżej ocet, i z niedowierzeniem, zapytał: no co ty, w całym Carrefourze? Dziś, choć komunizm podobno obaliliśmy, państwo nadal jest właścicielem ziemi – ale ta leży odłogiem. W sklepach zaś żywności jest w bród, bo część ziemi znalazła prywatnych właścicieli. Państwo jest zaś właścicielem koncernów naftowych. Podobno z uwagi na „bezpieczeństwo energetyczne kraju”. Niedokładnie wiadomo, na czym ono miałoby polegać, ale benzyna na stacjach kosztuje już ponad 5 zł.

No i państwo jeszcze jest właścicielem PKP. Dlatego koleje jeżdżą, jak jeżdżą. A dokładniej – nie jeżdżą. Jak nie padał jeszcze śnieg i nie był zmieniany rozkład jazdy, czego, jak się okazuje, państwowa kolej zrobić nie potrafi, pociąg Intercity do Krakowa miał opóźnienie 5 minut. Przynajmniej taka była informacja na 10 minut przed jego planowym odjazdem z dworca Warszawa Centralna. Po 10 minutach okazało się, że pociąg zwiększył opóźnienie do 10 minut, a po kolejnych 10 minutach do… 20 minut. Na logikę to musiał jechać do tyłu! Potem PKP przestała informować o przedłużeniu opóźnienia, które wyniosło w końcu 100 minut albo, jak kto woli, 1 godzinę 40 minut.

Gdyby przynajmniej powiedzieli, o ile pociąg się spóźni, to człowiek mógłby pójść napić się kawy. Dworzec Centralny w Warszawie znajduje się obok wielkiego centrum handlowego, więc byłoby gdzie jej się napić. Ale PKP uznały, że ludzie z miłości do kolei stać będą na peronie, gdzie hula wiatr, wpatrując się w monitor, czy czasami nie wyświetli się informacja, o ile kolejnych minut pociąg zwiększył opóźnienie. Ale nawet jakby można było liczyć na rzetelną informację o opóźnieniu, to dworców, na których można się napić kawy, jest w Polsce niewiele. Na większości panuje brud, smród i ubóstwo, i to w hardcorowym wydaniu.

Mimo że dworce kolejowe mają świetne lokalizacje, które w ciągu minionych 20 lat prywatny właściciel przebudowałby w centra handlowe i biurowe, a na małych dworcach w sklepiki i stacje benzynowe z parkingami (na dworzec trzeba dojechać – często robi się to samochodem, więc pomysł na biznes nasuwa się w sposób oczywisty). Ale z uwagi na „bezpieczeństwo narodowe” PKP pozostają własnością III RP, podobnie jak były w PRL. Różnica jest taka, że w PRL wszystko było takie, jakie było (jak już było), więc PKP nie wyróżniały się szczególnie in minus. W III RP troszkę się zmieniło, więc tym bardziej razi nieudolność państwa w sprawach, którymi państwo postanowiło za wszelką cenę się zajmować – jak kolejami. I tylko zdumiewające, że ani opozycja, ani przepytywani przez reporterów radiowych i telewizyjnych podróżni nie uznali, że skoro wszystkie metody poprawy sytuacji na kolei zawiodły, to może warto spróbować tej ostatniej – PRYWATYZACJI.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy