Miała być artystką. Była żołnierzem elitarnej formacji, a ostatecznie została szczęśliwą zakonnicą.
Górale z ogromną dumą mówią czasem o niej: „Nasza G.I. Jane z Suchego”. Siostra Jadwiga Szczechowicz, albertynka, żołnierz marines, na zawsze poświęciła się Panu Bogu.
Podhalańskie dziedzictwo
Urodziła się w 1986 roku, pochodzi z Suchego. Do szkoły chodziła w pobliskim Zębie, a do kościoła w Poroninie. Była trzecią z sześciorga rodzeństwa. Rodzice dali jej na imię Jadwiga.
– Miałam cudowne dzieciństwo: z rodzeństwem ganialiśmy po polach, lasach, żyliśmy w bliskości z naturą. Rodzice byli pobożni, dbali o nas, kochali się – opowiada s. Jadwiga. – Za szkołą nie przepadałam – śmieje się albertynka. – Nauka nie była wówczas moim priorytetem. Trudno było mi wysiedzieć w ławce. Nosiło mnie. Wolałam bawić się z rodzeństwem, budować chatkę w lesie, w błotku się wymazać. W dzieciństwie wiecznie umorusana chodziłam… – wspomina.
Prapradziadek Jadzi, Stanisław Jarosz, wyemigrował do Pensylwanii w USA. Tam w 1908 r. urodziła się Ludwina (prababcia Jadzi), która otrzymała amerykańskie obywatelstwo ze względu na miejsce urodzenia. Z jego przywilejów skorzystał również dziadek Jadwigi. A jego syn, czyli ojciec naszej bohaterki, zaczął jeździć w latach 80. XX w. do USA na zarobek, by utrzymać dużą rodzinę. W tamtych czasach w Polsce było ciężko. Wkrótce postanowił sprowadzić do Stanów żonę i dzieci.
– Dołączały do niego moje starsze siostry, a potem mama, ja i młodsze rodzeństwo. Był rok 1999, miałam 13 lat, gdy wyjechałam – wspomina s. Jadwiga. – Przyznam, że początek był trudny: kończyłam siódmą i ósmą klasę w obcym kraju, posługując się obcym językiem. Uczyłam się fatalnie. Jakimś cudem jednak udało mi się zaliczyć szkołę podstawową. Wiedziałam, że tak dalej być nie może, że muszę się rozwijać, być dobrą w tym, co robię, walczyć o siebie. Poczułam w sobie siłę, ducha walki, by nie odpuszczać.
Może odezwały się góralskie korzenie? – Moja mama to waleczna kobieta, która wszystko potrafi. Ojciec – twardy góral. A prapradziadek Stanisław w czasie II wojny światowej wrócił do Europy i walczył za Polskę. Zginął pod Monte Cassino. Więc i ja chciałam pokonywać trudy. Zdecydowałam, że będę dobra – i byłam: high school skończyłam w pierwszej dziesiątce uczniów.
Kilkunastoletnia Jadzia łapała się wszystkiego: chodziła na dodatkowe zajęcia sportowe – biegała na krótkie i długie dystanse, należała do kółek hobbystycznych, zapamiętale się uczyła, należała nawet do klubu dyskusyjnego dla… Afroamerykanów. – Różne działania dawały mi energię, chciałam się rozwijać, udowadniać sobie, że jestem dobra. Od dziecka byłam utalentowana artystycznie, więc uczestniczyłam w zajęciach ze sztuk pięknych i zaliczałam je ze świetnymi wynikami. Byłam chwalona jako dobrze rokująca młoda artystka. Myślałam nawet, by iść na studia w tym kierunku.
Studia w USA są jednak bardzo drogie. – Nie chciałam obciążać rodziców. Przyznam też, że nie chciałam się dalej uczyć. Czas w high school był dla mnie tak intensywny i rozwijający, że pragnęłam zrobić sobie przerwę w nauce.
Gdy była szkole średniej, nastąpił atak terrorystyczny na WTC. Młoda, wrażliwa dziewczyna bardzo to wydarzenie przeżyła. Mówiło się wówczas dużo o obronności, walce o kraj, bohaterstwie służb mundurowych ratujących ofiary. Taki przekaz zmieniał życie wielu młodych, kierunkował. – Myślę, że miało to wpływ na moje życie. Byłam wdzięczna Stanom Zjednoczonym, że przyjęły naszą rodzinę, stały się dla nas drugą ojczyzną, prawdziwym domem. Bardzo poważnie zaczęłam więc rozważać wstąpienie do wojska.
Ponadto doszedł do głosu „góralski” duch pokonywania poprzeczek, mierzenia się z zadaniami specjalnymi, robienia rzeczy nietuzinkowych, ekstremalnych. – Pamiętam reklamę skierowaną do młodzieży, której celem był werbunek do marines: młody człowiek pokonywał smoki! Ależ chciałam pokonywać smoki! Teraz wydaje mi się to zabawne – wspomina. W USA są cztery rodzaje wojsk, najbardziej elitarne to właśnie marines – piechota morska. Jadwiga postanowiła tam wstąpić…
Dziennikarz działu „Polska”
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 r. redaktor warszawskiej edycji „Gościa”, a od 2011 dziennikarz działu „Polska”. Autorka felietonowej rubryki „Z mojego okna”. A także kilku wydawnictw książkowych, m.in. „Wojenne siostry”, „Wielokuchnia”, „Siostra na krawędzi”, „I co my z tego mamy?”, „Życia-rysy. Reportaże o ludziach (nie)zwykłych”. Społecznie zajmuje się działalnością pro-life i działalnością na rzecz osób niepełnosprawnych. Interesuje się muzyką Chopina, książkami i podróżami. Jej obszar specjalizacji to zagadnienia społeczne, problemy kobiet, problematyka rodzinna.
Kontakt:
agata.puscikowska@gosc.pl
Więcej artykułów Agaty Puścikowskiej
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się