Nowy numer 17/2024 Archiwum

Zamiast urlopu

Z biegiem lat widzę, że przepisy, niegdyś uznawane za durne, nabierają nowej mocy

W ubiegłym tygodniu odwiedziłem Berlin, a właściwie Poczdam, gdzie przez jeden dzień pracowałem. Mam nadzieję, że nie będzie to uznane za naruszenie wypoczynku urlopowego. Z biegiem lat widzę, że przepisy, niegdyś uznawane za durne, nabierają nowej mocy. Na przykład, będąc na urlopie, w zasadzie nie powinno się przychodzić do pracy, a już pod żadnym pozorem nie należy korzystać z telefonu służbowego.

Przynajmniej taka interpretacja przepisów pracy obowiązuje na uniwersytecie. Przed paru laty rektor zaczął bardzo srogo wymagać realizacji „planu urlopowego”, tak by wszystkie urlopy były wykorzystane do końca roku. Rektor wymaga, bo jakaś kontrola zagroziła, że zostanie ukarany za każde naruszenie w tym względzie. Urlop, zamiast kojarzyć się z przyjemnością, kojarzy się teraz z powinnością. W Unii Europejskiej jest dbałość o interesy pracownicze: nawet jeśli ktoś nie chce, to i tak się go zmusi do wykorzystania przysługujących mu praw.

Można to racjonalnie uzasadnić: z punktu widzenia pracodawcy ważni są wydajni pracowici i skoro wierzymy (?), że człowiek wypoczęty jest bardziej wydajny, to oczywiście będziemy popierać przymusowy wypoczynek. I co? Człowieka wysyłamy na plażę, do lasu, w góry, każemy mu wypoczywać, walnie przyczyniając się do rozwoju regionu. Niewdzięczny obywatel jednak leniuchuje, wbrew wskazaniom lekarzy, psychologów i teologów wypoczynku, nadużywa wszelkich używek i przybywa do pracy jeszcze bardziej wymęczony niż przed urlopem. Przymusowy urlop kończy się fiaskiem i taki pracownik powinien być pociągnięty do odpowiedzialności, jeśli nie karnej, to w każdym razie finansowej. Ale wszystko jeszcze przed nami. UE dojdzie i do tego.

W drodze do Niemiec zatrzymałem się na chwilę przy autostradzie pod Legnicą. Do samochodu podeszły dwie panie, matka z córką. Spytały, czy nie mógłbym ich podwieźć w kierunku granicy, bo jadą do Taizé. Zgodziłem się podrzucić je w okolice Berlina. Następne godziny minęły bardzo miło – choć w moim aucie nie ma klimatyzacji, a było upalnie. Okazało się, że wyjazd do Taizé inspirowała córka, która tam już była i, jak to stwierdziła, pobyt tam „daje taki power na cały rok”, że… trzeba jechać. Mama przystała na formę, dość niezwykłą, bo, choć aut jest coraz więcej, to autostopowiczów jakby mniej. Żegnając się, prosiłem, by westchnęły za mną we Francji. I widać tam dotarły, bo wracając do domu stałem trzy godziny na berlińskim ringu, a potem nadrabiałem opóźnienie. Anioł Stróż czuwał nade mną. Może zamiast wypoczynku zalecić pielgrzymkę, skoro to daje „taki power”?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agata Puścikowska

Dziennikarz działu „Polska”

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 r. redaktor warszawskiej edycji „Gościa”, a od 2011 dziennikarz działu „Polska”. Autorka felietonowej rubryki „Z mojego okna”. A także kilku wydawnictw książkowych, m.in. „Wojenne siostry”, „Wielokuchnia”, „Siostra na krawędzi”, „I co my z tego mamy?”, „Życia-rysy. Reportaże o ludziach (nie)zwykłych”. Społecznie zajmuje się działalnością pro-life i działalnością na rzecz osób niepełnosprawnych. Interesuje się muzyką Chopina, książkami i podróżami. Jej obszar specjalizacji to zagadnienia społeczne, problemy kobiet, problematyka rodzinna.

Kontakt:
agata.puscikowska@gosc.pl
Więcej artykułów Agaty Puścikowskiej