Nowy numer 17/2024 Archiwum

Arystokracji czar

Jacy są współcześni herbowi? Jak spędzają święta? Hrabina chodzi w dżinsach, zarządza sporą firmą, a na świąteczny obiad podaje angielskiego indyka. A panicz Janusz po 50 latach wrócił na wieś. I choć bardzo chce, nie może śpiewać kolęd…

Korczewa proszę nie mylić z Korczynem Orzeszkowej. Bo chociaż Bug podobny do Niemna, to zamiast bryczki przed korczewskim pałacem stoi terenowy samochód. A choć herb Rawicz jak niegdyś wita gości już z bramy, to w dawnej sali balowej nikt już nie tańczy. Choć pewnie do czasu.

Hrabina w dżinsach
W sali balowej, dziś odrapanej i zniszczonej, fotografie perły Podlasia. Korczew przedwojenny – miejsce, do którego poetycko wzdychał Norwid, i Korczew pod panowaniem władzy ludowej. – Najbardziej lubię zdjęcie z napisem „GS Korczew” na elewacji pałacu – mówi starsza pani w dżinsach. – Tak się traktowało „niczyje” – wskazuje inną fotografię: w bezcennej sali balowej, bezładnie porozrzucane worki z nawozem. Kolejne zdjęcia: lata 90., początki prac remontowych. Krok po kroku, z wielkim wysiłkiem ratowana własność. Którą w dodatku trzeba było odkupić. – Mamy rozmawiać o świętach, a ja niezbyt pamiętam święta w Polsce.

Wyjechałam, jak wybuchła wojna, miałam cztery lata – wspomina Beata Ostrowska-Harris. Choć może lepiej byłoby powiedzieć, Beata hrabina Ostrowska-Harris. Bo do tej pory, część miejscowych tak do niej mówi. – Tłumaczyłam, zwracałam uwagę, bo przecież mi już nawet formalnie tytuł nie przysługuje… Ale nie słuchają. „Pani hrabino kochana, ale to jest tak ciekawiej”, mówią. Może właściwie powinnam założyć od czasu do czasu sznur pereł i suknię do ziemi? – uśmiecha się. – Ale wygodne by to nie było. W pałacu pełno schodów i przeciągi. No i błoto na budowie. A jak bym w tej sukni krów doglądała? – Krów?! – No tak, mam ich blisko 200, w sąsiedniej wsi. Zarabiają na dalsze inwestycje, bo pałac na razie sam na siebie nie zarobi. – To hodowla krów się opłaca? – A pewnie. I niech pani nie wierzy, że polskie rolnictwo to takie nieopłacalne i do niczego.

Polsko-angielska Wilia 2006
– Moja siostra Renata była ode mnie kilkanaście lat starsza. Taka prawdziwa dama. To z nią razem wróciłyśmy i postanowiłyśmy odzyskać nasz dom – mówi. – Ona o Korczewie wiedziała wszystko, wszystko pamiętała. – Dzięki siostrom Ostrowskim pracę znalazło w dobrach korczewskich (w pałacu – przy gościach, bo my tu przecież wynajmujemy, przy hodowli czy stawach) ponad 40 osób. Wie pani, co to znaczy dla biednej podlaskiej gminy? – pyta retorycznie Aneta Żochowska, pracownica firmy pani Beaty.
Starsza z sióstr Ostrowskich napisała książkę „Mój dom”.

Czyta się ją jednym tchem – iskrzy życiem, humorem, opowieściami o ludziach, którzy, choć odeszli, pozostali w Korczewie na zawsze… I o świętach też znajduję fragment: „Na Boże Narodzenie bywaliśmy częściej w Warszawie, ale pamiętam święta, gdy w wielkim hallu korczewskim przy błyszczącej choince zebrane były miejscowe dzieci, którym rozdawano prezenty, słodycze i owoce. Potem, ku naszej radości, były jasełka z postaciami Diabła, Heroda i Śmierci”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy