Nowy numer 13/2024 Archiwum

Sezon na Ukraińców

W Polsce, kraju największego w Unii Europejskiej bezrobocia, brakuje chętnych do pracy. Rząd ułatwia podjęcie pracy pracownikom ze Wschodu. Na razie głównie w rolnictwie.

Trawa pod drzewami Mirosława Maliszewskiego jest niebieska od niezebranych śliwek. Ale nie tylko u prezesa Związku Sadowników RP. W Grójeckiem, jednym z największych w Polsce zagłębi owocowych, nie zebrano w niektórych miejscach nawet 70 proc. plonów. W całym kraju na krzakach została co trzecia truskawka i co piąta malina. Nadzwyczajny urodzaj i niskie ceny skupu? Nic podobnego.

Ręce nie do pracy
Mirosław Maliszewski w swoim 18-hektarowym sadzie: – Śliwka, której nie zdążyłem zebrać, warta jest już nie złotówkę, ale 25–30 groszy, o ile w ogóle będę w stanie dostarczyć ją do skupu. W kraju, w którym jest największe w Unii Europejskiej bezrobocie, nie ma rąk do pracy. „Polakami już tych owoców nie zbierzemy” – mówią sadownicy w całej Polsce, a na giełdach owocowo-warzywnych, takich jak w podwarszawskich Broniszach, mówią wprost: to klęska.

6,5 tys. metrów kwadratowych pod szkłem to nie przydomowy ogródek. Potrzebni są ludzie, ale nie byle kto. Muszą wiedzieć, w którym miejscu przyciąć różę, gdzie postawić gloksynię, jak wsadzić sadzonkę hortensji, w które miejsce rzucić garść nawozu… Kiedy w 1978 r. Tadeusz Krzyżanowski zakładał gospodarstwo ogrodnicze, nigdy nie przypuszczał, że przyjdzie mu kiedyś wyrzucać kwiaty, których nie uda się sprzedać. Ale w tym roku jego synowie, którzy przejęli prowadzenie gospodarstwa, musieli to zrobić po raz pierwszy. – Akurat w okresie szklarniowych żniw pracowników było jak na lekarstwo. Żona na dodatek złamała nieszczęśliwie rękę. Z temblakiem na szyi sadziła 20 tys. sadzonek gwiazdy betlejemskiej. Nie było chętnych do pracy…

Bo praca się nie opłaca
Tania miała szczęście. Na granicy nie pytali, po co jedzie. Może dlatego, że do Polski jechała dopiero trzeci raz. A może dlatego, że wygląda na studentkę. Z Zalisek w okręgu tarnopolskim przyjechała ona jedna, ale dookoła jej wioski są miejscowości, które dotąd w sezonie pustoszały, bo wszyscy jechali do Polski. Od marca celnicy robili jednak wszystko, by do Polski nie przyjeżdżali pracownicy ze Wschodu. Nawet tym, którzy mieli wizy na dwa–trzy miesiące, wbijali do paszportu pozwolenie na najwyżej dwa–trzy dni. Albo żądali kilkuset dolarów na każdy dzień pobytu. – Mieliśmy świetnych pracowników. W tym roku żaden z nich nie przyjechał. Dzwonili, że nie wpuścili ich pogranicznicy – mówi jeden z plantatorów.

Problem mieli również naganiacze, którzy pośredniczą w załatwianiu zajęcia Ukraińcom na giełdzie. O tych, którym udało się przyjechać do Polski, niemal się bito. Wykorzystali to Polacy, którzy nie czując na plecach konkurencji, z miejsca zaczęli żądać 50 proc. wzrostu stawek. Mało którego sadownika było na to stać. Na drzewach w wielu miejscach Polski zostały więc czereśnie i wiśnie. Jabłka i gruszki oraz część późniejszych śliwek może uda się jeszcze uratować… Może wkrótce będziemy musieli zapomnieć o smaku wczesnych dorodnych truskawek i renet na szarlotkę? – Od kilku lat zabiegaliśmy o wprowadzenie w Polsce statusu pracownika sezonowego i uproszczenie procedur zatrudniania w rolnictwie, także Ukraińców – podkreśla Maliszewski.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy