Nowy numer 13/2024 Archiwum

Światy równoległe

Bez płaczu nad mordowanym na oczach świata narodem i bez wykrzyczenia swojej złości na bezczynność tych, którzy mogliby zatrzymać masakrę – można stracić serce. Bez patrzenia w niebo i szukania głębszego znaczenia tego, co dzieje się na Ukrainie – można stracić rozum.

Kto w czasie wojny bardziej twardo stąpa po ziemi? Zbierający kolejne informacje o sytuacji na froncie dziennikarze, rozgorączkowani publicyści i analitycy, działacze organizujący nieustannie pomoc humanitarną? Czy wznoszące w górę ręce „jak gdyby nigdy nic” członkowie wspólnot modlitewnych, składający Ofiarę uwielbienia i dziękczynienia kapłani, organizujący wielkie eventy ewangelizacyjne biskupi? Można oczywiście pytanie sformułować w sposób negatywny: kto z wymienionych w czasie wojny jest bardziej oderwany od ziemi? Tak, wyczuwamy możliwą sztuczność tego podziału – często przecież w jednej osobie czy grupie spotykają się te dwie rzeczywistości: żarliwa modlitwa i konkretne zaradzanie potrzebom materialnym; zapał ewangelizacyjny i świadomość „warunków zewnętrznych”; zanurzenie w teologii i analiza społeczno-polityczna. A nawet jeśli się nie spotykają, to każdy działa według własnych możliwości, talentów, powołania. I nie jest wtedy zasadne pytać, kto bardziej, a kto mniej stąpa twardo po ziemi.

Mimo wszystko jednak warto zadać sobie pytanie, czy aby tymi swoimi możliwościami, powołaniem i zaangażowaniem w jedną z rzeczywistości nie zamykam sobie oczu na rzeczywistość dziejącą się równolegle. Bo choć „światy równoległe” funkcjonują w obiegu raczej jako określenie pejoratywne i odnoszą się do różnych rzeczywistości alternatywnych, oderwanych od realiów wytworów ludzkiej wyobraźni, to tutaj mówimy o czymś jak najbardziej realnym, choć istniejącym, dziejącym się na różnych poziomach. – Trzecia wojna światowa w powietrzu, kalifat Państwa Islamskiego za rogiem, ostry spór w Kościele po synodzie o rodzinie, a my sobie o królestwie Bożym rozmawiamy. Czy w czasach bojowej mobilizacji zajmowanie się tak „oderwaną” od rzeczywistości sprawą jest wyrazem ekstrawagancji? – pytałem przed laty abp. Grzegorza Rysia. Dziś można by pozamieniać parę elementów w tym pytaniu na bardziej aktualne problemy, ale odpowiedź zapewne brzmiałaby podobnie, jak w tej rozmowie: – Rzeczywistość ma wiele poziomów. I nie są to poziomy alternatywne. One przenikają się nawzajem, składają na pewną całość. I niedobrze by było żyć tylko na jednym z tych poziomów. Spójrzmy na Apokalipsę – św. Jan pisał ją w sytuacji straszliwego prześladowania chrześcijan. Dostrzegał jednak także poziom, który jest równie rzeczywisty, choć niekoniecznie postrzegalny ludzkim okiem: że ostatecznie tym, który trzyma rzeczywistość w rękach, jest Pan Bóg, i to On jest tym, który nas przeprowadza także przez doświadczenie krzyża, śmierci i prześladowania. I że nas w ten sposób zbawia. Zwróćmy uwagę, że najwięcej komentarzy do Apokalipsy powstało w okolicach 1000 roku. To jest uderzające, bo Europa przed rokiem 1000 była jedną wielką stertą gruzów i polem nieustannego pasma wojen. I wtedy ludzie czytali Apokalipsę, szukając źródła nadziei i chcąc mieć pewność, że to zło, które dominuje w tej dostrzegalnej warstwie życia, nie jest wszechpotężne – mówił abp Ryś.  

Zakładam, że dziś, w kontekście dziejącego się zła na Ukrainie, nie wycofałby się z żadnego z tych słów. Choć najchętniej dopytałbym o jedną rzecz: czy nie jest tak, że w praktyce ulegamy jednej lub drugiej rzeczywistości? Czy na pewno śledzący 20 h na dobę wiadomości z frontu, piszący z wypiekami na twarzy obszerne analizy mogą powiedzieć o sobie, że trzymają rękę na pulsie, że są zanurzeni w rzeczywistości, choć nie znajdują 15 minut na posłuchanie, co Bóg tego dnia mówi do nas o tym wszystkim w swoim słowie? I odwrotnie – czy na pewno szukający wyłącznie głębszych znaczeń wydarzeń nie pozbawiają się zwykłych ludzkich odruchów, wrażliwości, która czasem musi oznaczać również krzyk złości na dziejącą się niesprawiedliwość?  

– Dlaczego Paweł Śpiewak jest znany bardziej jako analityk bieżącej polityki, a mniej jako autor komentarzy biblijnych? – zapytałem kiedyś znanego z mediów socjologa i zarazem – z tego już mniej znanego – człowieka zanurzonego w Starym Testamencie. Odpowiedział: – To sprawa rynku, który potrzebuje komentatorów politycznych. A myślenie o Biblii należy już do takiej domeny, która nawet w instytucjach kościelnych, podejrzewam, nie znajduje się w centrum rozpoznawania, dyskutowania. Mam teraz wielką przyjemność, że mogę pisać rozważania nad Torą. To jest pochylanie się nad słowem, poczucie odkrywania wielkości. To jest rodzaj klasztoru, który sobie sam narzuciłem – mówił mi Śpiewak.

Znajomy opowiadał mi o tym, jak niedawno wyjechał na 7-dniowe rekolekcje ignacjańskie. Tydzień w całkowitej ciszy – nie licząc rozmów z kierownikiem duchowym – i bez dostępu do wiadomości, telefonu. Dokładnie w tym czasie w jego firmie doszło do znaczących zmian. Sprawa stała się nawet głośna w środowisku i niektórych mediach. On o niczym nie wiedział. Dowiedział się o całej sprawie dopiero w dniu powrotu. Czy przez odcięcie od tak ważnych dla niego osobiście informacji był oderwany od rzeczywistości? – Przeciwnie, miałem poczucie, że właśnie w tej ciszy odzyskałem kontakt z rzeczywistością – opowiadał mi później. – Gdybym był na miejscu, w środku tych wszystkich wydarzeń, pewnie chodziłbym zestresowany, a i tak nie miałbym na to wpływu. A tak wróciłem i już zastałem sytuację po zmianach. Miałem w sobie dużo pokoju – dodał.

W poniedziałek 21 lutego, dokładnie w czasie, w którym Władimir Putin ogłaszał światu „niepodległość” samozwańczych republik w Donbasie, modliliśmy się ze wspólnotą w centrum Katowic. Przyszedłem tam z napięciem, które w każdym wywoływała trwająca od tygodni koncentracja wojsk rosyjskich pod granicami z Ukrainą, ale byłem wolny od napięcia, które zapewne odczuwał każdy, kto śledził wystąpienie Putina na żywo. Obejrzałem je dopiero po powrocie do domu. Rozumiałem, co się wydarzyło, ale zarazem miałem poczucie, że nie niepokoi mnie to aż tak bardzo, jak mogło, gdybym siedział wpatrzony w ekran komputera, gdy rosyjski satrapa przemawiał. Dwa dni później, w środę 23 lutego, już z większym niepokojem – kto go nie miał – sięgałem późnym wieczorem po ostatnią informację, czytanie z liturgii dnia: „Zwracam się do was, którzy mówicie: «Dziś albo jutro udamy się do tego oto miasta i spędzimy tam rok, będziemy uprawiać handel i osiągniemy zyski», wy, którzy nie wiecie nawet, co jutro będzie. Bo czymże jest życie wasze? Parą jesteście, co się ukazuje na krótko, a potem znika. Zamiast tego powinniście mówić: «Jeżeli Pan zechce, a będziemy żyli, zrobimy to lub owo».” (Jk 4,13-17). Parę godzin później, nad ranem 24 lutego, właściwie jeszcze w nocy, świat usłyszał od Putina otwartą deklarację pełnowymiarowej inwazji na Ukrainę…

Cytowany już abp Grzegorz Ryś często powtarza na początku swoich homilii, że słowo z liturgii dnia jest najwłaściwsze na tę rzeczywistość, w której akurat się znajdujemy, że to ono najlepiej ją nam tłumaczy, nie trzeba więc szukać na siłę żadnych „okolicznościowych” fragmentów Biblii. Zanurzenie w słowie na dziś nie jest ucieczką od rzeczywistości. Przeciwnie, ono dopiero pomaga stąpać twardo po ziemi. Uderzające jest zestawienie ze sobą tych słów Jezusa: „«Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu (…). Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi (…). A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie»” oraz „Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: "Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić…”. Z jednej strony tragiczne wydarzenia nie mają nas skupiać tylko na nich samych – Jezus wymaga od nas patrzenia w górę, dostrzegania tego, co te wydarzenia zapowiadają i oznaczają dla naszego życia. Ale zarazem opis Sądu Ostatecznego nie pozostawia wątpliwości: będziemy sądzeni nie tyle z prorockich uniesień i duchowych umiejętności interpretacji wydarzeń, ale z miłości wobec tych, którzy przez te wydarzenia realnie cierpią. To nie są rzeczywistości alternatywne. I jedno, i drugie oznacza twarde stąpanie po ziemi.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny