Nowy numer 17/2024 Archiwum

Historia na żywo

Ani owacje na stojąco dla Zełenskiego w Parlamencie Europejskim, ani odwołanie mistrzostw siatkarskich w Moskwie, ani nawet ostatnie sankcje nie uratują życia Ukraińców, którzy zginą jeszcze tej nocy.

Nie rozumiem tych powszechnych zachwytów nad „wreszcie zdecydowaną reakcją Zachodu”. Tak jakby to „wreszcie” było w stanie w minutę naprawić dwie dekady układania się z tyranem, zapewnić pokój czy przywrócić życie poległym już Ukraińcom. Pocieszamy się, owszem, obiecującymi stratami strony rosyjskiej, uspokajamy się, owszem, mocnymi sankcjami, z uznaniem notujemy ruchy kolejnych „odważnych” federacji sportowych czy instytucji kulturalnych, które nagle poczuły, że ze zbrodniarzem nie wypada trzymać choćby w symboliczny sposób, czujemy ulgę, że Nord Stream 2 ma szansę utonąć na wieki na dnie Bałtyku. Tyle że to są nie tylko reakcje o 10-15 lat spóźnione. To są ruchy które może i pogrążą ostatecznie bandycki system Putina w dłuższej perspektywie, ale które nie mają na razie żadnego przełożenia na ginących dziś pod zmasowanym ostrzałem i bombardowaniem mieszkańców Charkowa. Od znajomych stamtąd dostałem dziś długą listę leków, jakich potrzebują natychmiast, a nie podziękowania za zablokowanie dostępu do jachtów rosyjskim miliarderom… Spóźniona reakcja Zachodu nie zatrzyma też 60-kilometrowej kolumny wojsk zmierzających w stronę Kijowa. Ukraińcy potrzebują realnej pomocy wojskowej. Nie tylko dostawy amunicji i innego sprzętu. Bez realnej pomocy wojsk zachodnich Ukrainę czeka rzeź.

Boris Johnson podczas wizyty w Warszawie powiedział jasno: „NATO jest sojuszem obronnym, dla któregokolwiek z członków NATO angażowanie się w konflikt z Rosją to ogromny krok, którego żaden z członków nie rozważa. To nie jest na agendzie”. Wiemy, co oznaczałoby otwarte zaangażowanie się NATO w tę wojnę: bezpośrednie starcie z Rosją. Tyle tylko, że - po pierwsze - w razie obrony jakiegokolwiek kraju natowskiego - a taką obronę i Biden, i teraz Johnson zadeklarowali - będzie to oznaczało dokładnie to samo. A jeśli padnie Ukraina, drzwi do ciągu dalszego będą szeroko otwarte. Po drugie, nie jest tak, że NATO nie angażowało się nigdy w konflikty, w których stroną nie byli członkowie Sojuszu. Mamy w pamięci mocne zaangażowanie w rozwiązanie wojny na Bałkanach. I choć początkowo były to działania wspierające misję ONZ, to z czasem doszło do realnego użycia siły na terenie byłej Jugosławii. I też podnoszono głosy, że to wywoła reakcję Moskwy i może oznaczać globalny konflikt nuklearny.

Dodajmy, że od 1991 roku NATO poszerzyło swoją doktrynę, która już nie ogranicza się tylko do obrony swoich członków, ale pozwala również brać udział w misjach pokojowych. Przykładem jest akcja „Maritime Monitor" w 1992 roku, której zadaniem było wymuszenie przestrzegania embarga na dostawy broni na terytorium byłej Jugosławii nałożone przez Radę Bezpieczeństwa. Później była operacja „Sharp Guard” - brały w nich udział okręty wojenne i samoloty myśliwskie. W 1992 roku NATO pilnowało, czy strefy objęte zakazem lotów dla samolotów wojskowych (wtedy się dało) nie są naruszane nad Bośnią i Hercegowiną. Mandat udzielony przez Radę Bezpieczeństwa ONZ zezwalał również na użycie siły w razie naruszenia zakazu. Później mieliśmy natowskie siły IFOR, które zostały uprawnione do jeszcze bardziej stanowczych reakcji siłowych.

Najbardziej w pamięci zapadła jednak operacja Allied Force w 1999 roku, która miała zmusić Serbów - po wyczerpaniu środków dyplomatycznych - do zatrzymania czystek etnicznych w Kosowie. I to dopiero użycie siły przez NATO zatrzymało tę rzeź. Zostało to później nazwane pierwszą w historii „wojną w obronie praw człowieka”, polegającą na bezpośrednim i dotkliwym uderzeniu w głównego sprawcę zawieruchy wojennej.

Sytuacja jest oczywiście nieporównywalna - wtedy NATO uderzyło w, owszem, popieraną przez Rosję, ale jednak Serbię, nie weszło więc w bezpośrednie starcie z Moskwą. Obawiam się jednak, że dla ginących dziś - również za naszą wolność - od rosyjskich pocisków mieszkańców Charkowa czy Kijowa ten niuans nie ma większego znaczenia. „Udowodnijcie, że jesteście Europejczykami”, wzywał dziś Unię prezydent Zełenski w przemówieniu online skierowanym do europosłów. Nie mam pewności, czy da się być jeszcze Europejczykiem, przyglądając się z boku rzezi w samym środku Europy.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny