Ojciec Paweł Tomaszewski OSPPE, proboszcz parafii pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Mariupolu, opowiada o sytuacji w tym rejonie.
Andrzej Grajewski: Jakie nastroje panują w Mariupolu?
O. Paweł Tomaszewski OSPPE: Sytuacja jest dość napięta, a ludzie są wystraszeni, słysząc każdego dnia informacje o możliwości wybuchu wojny. Mówi się, że Mariupol miałby być jednym z celów rosyjskiego uderzenia. Jednak musimy pamiętać, że wojna w tym regionie trwa od ośmiu lat. Wydawałoby się, że ludzie zdążyli się do tego stanu przyzwyczaić, ale ostatnie tygodnie spowodowały, że wróciły wspomnienia z lat 2014 i 2015. Wtedy miasto znalazło się w strefie działań bojowych. Szczytowym punktem dramatu był 24 stycznia 2015 r., kiedy rakiety Grad spadły na duże osiedle mieszkaniowe w tzw. Rejonie Wschodnim, niszcząc budynki i zabijając blisko 30 mieszkańców. Wielu było rannych. Później sytuacja się uspokoiła, a od 2016 r. właściwie większych incydentów nie było. Teraz jednak ludzie obawiają się, że tamten koszmar może się powtórzyć.
Czy widoczna jest zwiększona obecność sił wojskowych w mieście?
Tego nie widać. Nawet jeśli odbywają się przerzuty sprzętu czy amunicji, to dzieje się to w nocy, aby nie potęgować w mieście napięcia czy paniki.
Jak na tę sytuację reagują mieszkańcy?
Mariupol jest specyficznym miastem, dominuje tu język rosyjski. Sympatie polityczne rozkładają się u nas inaczej aniżeli w centralnej czy zachodniej Ukrainie. Ukraina Wschodnia ma swoją specyfikę, co wynika także z tego, że wielu jej mieszkańców ma krewnych w Rosji albo na terenach opanowanych przez separatystów. Nie brakuje uchodźców z Donbasu.
Czy macie kontakt z parafianami z terenów zajętych przez separatystów?
Bardzo rzadko, gdyż przekraczanie granicy z obu stron jest bardzo utrudnione. Aby do nas przyjechać, trzeba mieć zaświadczenie zarówno od organów bezpieczeństwa Ukrainy, jak i Donieckiej Republiki Ludowej (DNR). Zdarza się, że ukraińskie SBU wydaje zaświadczenie umożliwiające przekroczenie granicy w piątek, ale MGB – odpowiednik tego organu w Doniecku – wydaje takie zaświadczenie na czwartek. Człowiek ma więc oba zaświadczenia, ale granicy przekroczyć i tak nie może. Wprawdzie w rejonie przejść granicznych zbudowano w ostatnim czasie pewną infrastrukturę: są sklepy czy nawet banki, gdzie mieszkańcy DNR mogą pobierać swą ukraińską emeryturę, ale nie zmienia to faktu, że przekroczenie granicy między terenami zajętymi przez separatystów a Ukrainą jest bardzo utrudnione. Skutki tej sytuacji odczuwają wszyscy. Jeden z naszych parafian, mieszkający 40 km od Mariupola w rejonie Nowoazowska, obecnie to teren DNR, niegdyś potrzebował nieco ponad pół godziny, aby dojechać do naszego kościoła. Obecnie, aby się do nas dostać, musi przebyć ponad tysiąc kilometrów. Jedzie do Rosji, następnie przekracza granicę rosyjsko-ukraińską w rejonie Charkowa i stamtąd blisko 500 km jedzie do Mariupola, aby Wielkanoc czy Boże Narodzenie spędzić w swojej parafii. Front podzielił ludzi i konsekwencji tego doświadcza również nasza parafia.
Czy obecnie mieszkańcy opuszczają Mariupol?
Nie, teraz nie. Ci, którzy mieli wyjechać, już wyjechali w inne rejony Ukrainy albo dalej, m.in. do Polski. W mediach natomiast wiele się mówi o takich wyjazdach z innych dużych ukraińskich miast, np. z Kijowa czy Charkowa. Ludzie stamtąd wyjeżdżają, gdyż obawiają się wojny i jej konsekwencji.
Mieszkańcy byliby gotowi bronić swego miasta?
Trudno powiedzieć. Zapewne reakcje byłyby różne. Przede wszystkim wielu ludzi nie wierzy, że Rosja zaatakuje te tereny. Gdy prowadzono działania wojenne w latach 2014 i 2015, wielu także nie wierzyło, że za atakami na Mariupol stoją siły rosyjskie. Gdyby sytuacja się powtórzyła, część mieszkańców miałaby problem z jednoznaczną deklaracją, po której stronie się opowiedzieć. Kiedy się ich pyta: kim jesteś? odpowiadają: Rosjaninem (russkij), tyle że nie w sensie państwowym, ale etnicznym. Oczywiście są także tacy, którzy deklarują się jako Ukraińcy. Dla mnie symptomatyczne jest to, że w czasie rozmów nieraz słyszałem, jak mówiono „ukraińska armia”, a nie „nasza armia”. Czyli żołnierze, którzy mają bronić miasta, nie są „nasi”. I to jest oczywiście duży problem.
Niegdyś ważną częścią parafii w Mariupolu byli Polacy, ale w 2015 r. zaczęła się ich masowa ewakuacja do Polski. Czy jacyś nasi rodacy zostali jeszcze w mieście?
Nadal jest tu sporo ludzi polskiego pochodzenia. Proszę pamiętać, że zarówno w czasach carskich, jak i sowieckich osiedlano tu Polaków z różnych regionów, m.in. z Podola czy z zachodniej Ukrainy, a nawet Białorusi i Litwy. Cały czas ktoś doszukuje się polskich korzeni, a nawet stara się uczyć języka. Niestety, ci bardziej aktywni, także w życiu parafialnym, już wyjechali.
W centrum miasta ojcowie paulini wznoszą sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej. Czy jego budowa w tych trudnych warunkach jest kontynuowana?
Wykończony jest prawie cały dom, w którym mieszkamy, a w 2016 r. została poświęcona kaplica pw. Miłosierdzia Bożego. Jeśli sytuacja się uspokoi, chcemy zacząć budować mury głównego kościoła. Gdy powstanie świątynia, będzie to widoczny znak dla wszystkich. Niestety, teraz stoi tylko dom zakonny. W każdą niedzielę odprawiamy Mszę św. w trzech miejscach: w kaplicy przy klasztorze w centrum Mariupola, we wschodnim rejonie, gdzie był nasz pierwszy dom zakonny, w którym później zamieszkały siostry szarytki z prowincji chełmińskiej, oraz w miejscowości Pionierskije, w strefie przyfrontowej w kierunku na Szyrokino. W 2016 r. przyjechali tam wolontariusze, katolicy z Kijowa, którzy w okolicznych wioskach prowadzą działalność charytatywną. Stworzyli tam m.in. centrum Arka i opiekują się dziećmi z tego regionu. Od trzech lat na tamtym terenie jest kaplica. Jeździmy tam, aby w niedzielę odprawić dla nich Mszę św. Ponieważ wjeżdżamy do strefy przyfrontowej, za każdym razem musimy przejść kontrolę na punkcie wojskowym. Do Szyrokina stamtąd jest ok. 5 km, a za tą miejscowością przebiega już linia frontu.
Ile jest sióstr zakonnych w Mariupolu?
Na razie dwie, a w planach był przyjazd kolejnej. Jednak z powodu obecnej napiętej sytuacji siostry kilka dni temu wyjechały do obwodu chmielnickiego (Podole), gdzie mają swój dom. To nie była ich decyzja, ale przełożonych obawiających się o ich los w przypadku wybuchu wojny. Mam nadzieję, że wrócą, gdy sytuacja się uspokoi.
Ilu paulinów pracuje razem z Ojcem w Mariupolu?
Obecnie jest nas trzech, poza mną ojcowie Paweł Tkaczyk i Marek Kowalski.
Jak w takim czasie układają się relacje z innymi wyznaniami? Najliczniejsi są tu chyba prawosławni należący do Patriarchatu Moskiewskiego. Mariupol jest też siedzibą ich diecezji.
To prawda, prawosławni należący do Patriarchatu Moskiewskiego to największa wspólnota religijna, ale oni nie utrzymują z nikim żadnych kontaktów. Zresztą podobnie jest w innych regionach Ukrainy. Jeśli chodzi o wiernych należących do Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego, kontakty z nimi są bardzo dobre, podobnie jak z wieloma wspólnotami protestanckimi.
A relacje z grekokatolikami?
Ze swoimi nigdy nie było żadnych problemów i tak jest do dzisiaj.
Słyszałem, że możecie obecnie liczyć na przychylność władz miasta...
To prawda, nowy mer Wadym Bojczenko ma żonę katoliczkę, która należy do naszej parafii. Państwo Bojczenko brali ślub w Gródku Podolskim, skąd pochodzi żona mera. Razem uczestniczą w niedzielnych Mszach św. Mogę powiedzieć, że miasto jest otwarte na nasze potrzeby i w miarę możliwości nam pomaga. To jest inne nastawienie, aniżeli poprzednich władz, które do katolików odnosiły się z wyraźnym dystansem, by nie powiedzieć – krytycznie, co przejawiało się w czasie postępowania administracyjnego w wielu żywotnych dla naszej wspólnoty sprawach.
Czy ta napięta sytuacja powoduje, że ludzie są bardziej skłonni do praktyk religijnych?
Nie wiem, jak jest gdzie indziej, ale mieszkańcy Mariupola i całego regionu są bardzo zmęczeni wojną. Zresztą my, kapłani, odczuwamy to podobnie. Jestem w Mariupolu od 2011 r. i to stałe napięcie czasami jest nie do zniesienia. Ludzie oczywiście modlą się o pokój, aby nie było wojny, ale zmęczenie powoduje, że nieraz ogarnia ludzi taka rozpacz, że nie wiedzą już, co dalej robić.
Papież Franciszek pod koniec stycznia wezwał Kościół do modlitw o pokój na Ukrainie. Takie inicjatywy mają dla Was znaczenie?
Myślę, że mają bardzo wielkie znaczenie. Ludzie u nas odczuwali to jako wyraz solidarności i troski o nich papieża i całego Kościoła. Dzięki temu mają świadomość, że nie są w tych trudnych chwilach osamotnieni. Na modlitwę za Ukrainę, także u nas, przyszło sporo ludzi. Trwamy, modlimy się i wierzymy, że zły czas minie. Nie tracimy nadziei na pokój.•
Ojciec Paweł Tomaszewski OSPPE
pochodzi z Kamieńca Podolskiego, formację zakonną przeszedł w Polsce. Święcenia kapłańskie otrzymał w 2011 r. w Kamieńcu Podolskim. Od 2018 r. jest proboszczem parafii pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Mariupolu.
Dziennikarz „Gościa Niedzielnego”, kierownik działu „Świat”
Doktor nauk politycznych, historyk. W redakcji „Gościa” pracuje od czerwca 1981. W latach 80. był działaczem podziemnych struktur „Solidarności” na Podbeskidziu. Jest autorem wielu publikacji książkowych, w tym: „Agca nie był sam”, „Trudne pojednanie. Stosunki czesko-niemieckie 1989–1999”, „Kompleks Judasza. Kościół zraniony. Chrześcijanie w Europie Środkowo-Wschodniej między oporem a kolaboracją”, „Wygnanie”. Odznaczony Krzyżem Pro Ecclesia et Pontifice, Krzyżem Wolności i Solidarności, Odznaką Honorową Bene Merito. Jego obszar specjalizacji to najnowsza historia Polski i Europy Środkowo-Wschodniej, historia Kościoła, Stolica Apostolska i jej aktywność w świecie współczesnym.
Kontakt:
andrzej.grajewski@gosc.pl
Więcej artykułów Andrzeja Grajewskiego