Polskie seriale są ważnym elementem promocji ideologii, jakiej hołdują ich zleceniodawcy.
Od lat seriale telewizyjne pozostają najpopularniejszym gatunkiem filmowym. Oglądają je wszyscy, no, może prawie wszyscy, a do najpopularniejszych należą seriale kryminalne czy sensacyjne. Również w Polsce. Namnożyło się ich sporo, corocznie produkuje je właściwie każda stacja telewizyjna, a od jakiegoś czasu także zagraniczne platformy streamingowe, jak Netflix i HBO GO.
W tym zalewie obfitości swoistym fenomenem jest popularność, jaką cieszy się „07 zgłoś się”, stary polski serial z czasów PRL-u, zajmujący poczesne miejsce w ramówce TVP. Warto pamiętać, że ostatni, 21. odcinek miał premierę w 1987 roku, a pierwsza polska kryminalna opowieść w odcinkach pojawiła się na małym ekranie ponad pół wieku temu, w 1965 roku. O ile dla wielu starszych widzów tytuł „Kapitan Sowa na tropie” jest w miarę rozpoznawalny i kojarzy się z występującym w roli tytułowej Wiesławem Gołasem, o tyle niewielu potrafi odpowiedzieć na pytanie, kto był twórcą serialu. Szczerze mówiąc, dzisiaj krótkie, 25-minutowe odcinki budzą rozbawienie. Według Michała Szewczyka, odtwarzającego postać Albina, asystenta dzielnego kapitana, serial miał liczyć 42 odcinki, ale skończyło się na 8, bo aktorom nie podobały się słabe scenariusze. Serial nie wzbudził też entuzjazmu widzów, chociaż po latach w jednym z wywiadów Gołas wspominał, jak salutowali mu „milicjanci, gdy »Kapitan Sowa« był pokazywany w telewizji”. Serial okazał się też ostatnią produkcją o tematyce kryminalnej w dorobku Stanisława Barei. Reżyser zajął się realizacją komedii, które do dzisiaj bawią widzów.
Natomiast „07 zgłoś się” Krzysztofa Szmagiera okazał się sukcesem komercyjnym, a porucznik Borewicz stał się najpopularniejszym milicjantem czasów PRL-u. Chociaż za realizacją serialu stały określone intencje propagandowe, a przede wszystkim chęć ocieplenia wizerunku milicjanta, sukces ten nie byłby możliwy bez sprawnie napisanego scenariusza i Bronisława Cieślaka, odtwórcy postaci Borewicza. Cieślak był aktorem niezawodowym, ale w postać niekonwencjonalnego funkcjonariusza wpasował się idealnie. Z pewnością mandat poselski w Sejmie zawdzięczał w dużej mierze postaci, którą zagrał w serialu.
Na krawędzi prawa
Przemiany ustrojowe po 1989 roku i zlikwidowanie cenzury w 1990 roku sprawiły, że propagandowe aspekty produkcji telewizyjnej nieliczące się z ekonomią straciły aktualność. Nowym cenzorem, bo tak można by to określić, stał się rynek. Teraz oglądalność była czynnikiem pierwszorzędnym, a zjawisko to nabierało tempa w okresie późniejszym, wraz z powstaniem telewizji prywatnych. Tym bardziej że wyrastające wszędzie jak grzyby po deszczu wypożyczalnie kaset legalnie oferowały widzom niedostępne niegdyś tytuły najnowszych zagranicznych produkcji. Musiała na nie zareagować także telewizja publiczna, jeżeli nie chciała stracić widowni.
Największym komercyjnym sukcesem TVP okazał się serial „Ekstradycja”, którego pierwszy sezon miał premierę w 1995 roku i doczekał się kolejnych dwóch serii. Zweryfikowani policjanci zajmowali się przestępstwami na skalę, o jakiej nie mógł mieć pojęcia porucznik Borewicz. Bohaterowie „Ekstradycji” działali w całkowicie zmienionej rzeczywistości, zmagając się nie tylko z przestępcami, ale z nieufnością przełożonych i korupcją we własnych szeregach. Wojciech Wójcik, jeden z nielicznych polskich reżyserów poruszających się sprawnie w kręgu kina sensacyjnego, postarał się nadać serialowi autentyczność, sięgając często do głośnych wydarzeń, które bulwersowały opinię publiczną. I tak np. gangsterzy demolują kawiarnie na warszawskiej Starówce, by wymusić haracze od ich właścicieli, którzy nie mogą liczyć na pomoc policji. Serial podejmuje też temat porachunków gangsterskich i handlu narkotykami. W pewnej mierze „Ekstradycja” oddawała nastroje społeczne charakteryzujące się brakiem zaufania do państwa i jego służb, które nie potrafiły sobie radzić z przestępczością.
Sukcesem komercyjnym cieszył się również zrealizowany przez Wójcika w 2002 roku serial „Sfora”, a także jego kontynuacja pt. „Fałszerze. Powrót Sfory”, podejmujące m.in. temat powiązań środowisk przestępczych ze światem polityki i biznesu. O ile porucznik Borewicz wyróżniał się spośród schematycznych postaci PRL-owskich milicjantów, jakie dominowały w ówczesnych powieściach czy komiksach, pewną oryginalnością, to postać Olgierda Halskiego z „Ekstradycji” sporo zawdzięcza bohaterom amerykańskich filmów i seriali sensacyjnych, którzy działają na krawędzi prawa, często je przekraczając. Praca, jaką wykonują, niekorzystnie wpływa również na ich życie rodzinne.
Serialowa Netflixacja
Wraz z rozwojem telewizji prywatnych i wejścia na rynek wielkich serwisów streamingowych rozpoczęła się prawdziwa kryminalna serialowa inwazja. Czy ilość idzie w parze z jakością?
Z pewnością od strony realizacyjnego rozmachu jakość tych produkcji, również techniczna, uległa poprawie. Seriale kryminalne podejmują znacznie bardziej zróżnicowaną tematykę, twórców coraz bardziej interesują przestępstwa wynikające z patologicznych układów rodzinnych, nie zabrakło też seriali o seryjnych mordercach. Niektóre z nich zostały nakręcone bardzo sprawnie, w każdym razie widz ma w czym wybierać. Fabuła tych, które zyskały szczególną popularność w jednym kraju, zostaje wykorzystana do realizacji seriali w innych. Zdarzają się wyjątki, ale o większości z nich można byłoby powiedzieć, że mogłyby rozgrywać się gdziekolwiek. Nie tylko w Polsce.
Szkoda tylko, że ta masowa produkcja pełnymi garściami czerpie z najgorszych wzorców zachodnich, a szczególnie amerykańskich produkcji telewizyjnych. W różnych sferach. I tak na przykład niesłychane rozmiary przybiera brutalizacja języka. Wydaje się czasami, że zarówno bohaterowie negatywni, jak i z założenia pozytywni posługują się wyłącznie słownictwem wziętym z rynsztoka. Są tytuły, gdzie ilość przekleństw, chamskich i prostackich odzywek przekracza nawet to, co słyszymy w serialach zachodnich. Co ciekawe, dotyczy to nie tylko ludzi ze środowisk patologicznych czy przestępczych, ale tzw. normalnych, inteligenckich. Seriale te kształtują obraz rzeczywistości, w których rodzina stanowi największe zagrożenie dla jej członków i w niej właśnie tkwią źródła zbrodni. Oczywiście rodzina heteroseksualna. Praktycznie w każdym realizowanym ostatnio polskim serialu, podobnie jak od dawna w zachodnich, pojawiają się poddane opresji postaci wywodzące się z kręgu mniejszości seksualnych. W każdym znajdzie się jakiś mniej lub bardziej ważny dla akcji wątek homoseksualny. Kościół pojawia się w nich najczęściej w kontekście negatywnym. Nie brakuje w nich też scen erotycznych, czasem brutalnych.
Doszło także do złamania konwencji kulturowej. Wcześniej w sferze kryminalnej główną rolę odgrywali mężczyźni, a obecnie nastąpił znaczący postęp, bo intryga seriali kryminalnych buduje akcję wokół bohaterek kobiecych, zarówno w rolach pozytywnych, jak i negatywnych. I bardzo dobrze, natomiast nie można nie zauważyć, że serialowe policjantki przejęły wszystkie negatywne cechy, jakimi w tych filmach obarczeni są policjanci. Stres związany z pracą fatalnie wpływa na ich życie osobiste i emocjonalne, w jeszcze większym stopniu wpadają w uzależnienia od alkoholu czy narkotyków, czasem trudno pojąć, w jaki sposób są w stanie doprowadzić powierzone im dochodzenia do rozwiązania.
Wydaje się, że polskie seriale, nie tylko te realizowane na zlecenie zagranicznych stacji czy portali streamingowych, bezkrytycznie naśladują zachodnie w kwestiach tzw. polityki równościowej, i to nie tylko w sprawie płci. Są ważnym elementem promocji, a nawet propagandy ideologii, jakiej hołdują ich zleceniodawcy.•
Dziennikarz działu „Kultura”
W latach 1991 – 2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk. Jego obszar specjalizacji to film, szeroko pojęta kultura, historia, tematyka społeczno-polityczna.
Kontakt:
edward.kabiesz@gosc.pl
Więcej artykułów Edwarda Kabiesza
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się