Chrześcijańskie miłosierdzie nie jest bezmyślnym spełnianiem życzeń każdego, kto pojawi się w zasięgu wzroku.
Jesienią 1937 roku w krakowskich Łagiewnikach zjawił się Jezus. Dosłownie, nie jako widzenie, zjawa czy hologram. Przyszedł do furty „w postaci ubogiego młodzieńca”, jak zapisała św. Faustyna w „Dzienniczku”. Święta opisała go dokładnie: „Wynędzniały młodzieniec, w strasznie podartym ubraniu, boso i z odkrytą głową, bardzo był zmarznięty, bo dzień był dżdżysty i chłodny. Prosił coś gorącego zjeść”.
Zakonnica poszła do kuchni, ale nie znalazła nic dla ubogich. „Jednak po chwili szukania znalazło się trochę zupy, którą zagrzałam i wdrobiłam trochę chleba, i podałam ubogiemu, który zjadł” – relacjonowała. Gdy odbierała od niego kubek, Jezus dał jej poznać, kim jest, po czym znikł. Po chwili w jej duszy rozbrzmiały słowa: „Córko Moja, doszły uszu Moich błogosławieństwa ubogich, którzy oddalając się od furty, błogosławią Mi i podobało Mi się to miłosierdzie twoje w granicach posłuszeństwa i dlatego zszedłem z tronu, aby skosztować owocu miłosierdzia twego”.
Znaczące: Jezusowi podobało się miłosierdzie „w granicach posłuszeństwa”. Gdyby Faustyna wykroczyła poza te granice, na przykład obdarzając ubogich tym, co było przeznaczone na inny cel, czy Zbawiciel byłby z tego zadowolony?
Czy to rozsądne?
Chrześcijańskie miłosierdzie nie oznacza bezrefleksyjnego spełniania czyichś życzeń. Czy jest na przykład rozsądne dawanie pieniędzy komuś, kto z całą pewnością przeznaczy je na alkohol? Czy jest właściwe spełnianie próśb niemoralnych tylko dlatego, że ktoś uważa to za niezbędne? Świadomy chrześcijanin rozumie, że nie każda zgłaszana potrzeba domaga się zaspokojenia, a już na pewno nie zawsze w sposób oczekiwany przez proszącego.
W teologii moralnej istnieje kategoria ordo caritatis – porządku miłości. Chodzi o świadczenie miłosierdzia według pewnych racjonalnych przesłanek. Pojęcie to zostało niedawno przywołane w kontekście kryzysu migracyjnego na granicy, co wywołało ostrą reakcję środowisk lewicowych. Na portalu OKO.press pojawiło się stwierdzenie, że ordo caritatis w Ewangeliach się nie pojawia, lecz jest elementem filozofii św. Tomasza z Akwinu, a obecnie w praktyce stanowi przykrywkę dla katolickiego egoizmu. Czy rzeczywiście?