Nowy numer 17/2024 Archiwum

Jeden za wszystkich, nie wszyscy za jednego?

Członkostwo w NATO nie gwarantuje nam militarnej pomocy Sojuszu w razie realnego zagrożenia.

To jedna z takich tez, co do których autor bardzo chciałby się mylić. Nie po to przecież wstępowaliśmy do „najpotężniejszego sojuszu wojskowego na świecie” (jak ciągle określany jest Sojusz Północnoatlantycki), by teraz wątpić w pewność jego gwarancji bezpieczeństwa i skuteczność odstraszania w razie zagrożenia choćby jednego z członków. A jednak, mimo naturalnej potrzeby wiary w takie gwarancje, wiary, na której Polska oparła całą strategię bezpieczeństwa ostatnich trzech dekad, trzeba nieco urealnić natowską zasadę „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Trzeźwe spojrzenie na realia każe być przynamniej ostrożnym z przesadnym optymizmem, jeśli nie całkowicie sceptycznym.

Tako rzecze traktat

Zacznijmy od samego traktatu waszyngtońskiego z 1949 roku, będącego „konstytucją” NATO, przyjmowaną przez każdy kolejny kraj wstępujący do Sojuszu (Polska, przypomnijmy, zrobiła to w 1999 roku). W kluczowym artykule 5. traktatu czytamy: „Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim i dlatego zgadzają się, że jeżeli taka zbrojna napaść nastąpi, to każda z nich, w ramach wykonywania prawa do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, uznanego na mocy artykułu 51 Karty Narodów Zjednoczonych, udzieli pomocy Stronie lub Stronom napadniętym, podejmując niezwłocznie, samodzielnie, jak i w porozumieniu z innymi Stronami, działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego”. Teoretycznie sprawa wydaje się czytelna i prosta, niebudząca wątpliwości: napaść na jednego członka Sojuszu oznacza napaść na całe NATO, a zatem wojska wszystkich pozostałych członków są zobligowane do wspólnej obrony przed agresorem. Nigdy dotąd nie wymyślono takiej formuły sojuszu wojskowego, który w założeniu dawałby tak potężne gwarancje bezpieczeństwa – tym większe, że zobowiązują się do niego największe potęgi militarne i gospodarcze, ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Gwarancje, które w praktyce miały spełniać funkcję raczej odstraszającą potencjalnego napastnika, w myśl starej rzymskiej zasady: chcesz pokoju, szykuj się do wojny. Nic zatem dziwnego, że zarówno dla Polski, jak i innych krajów historycznie doświadczonych sąsiedztwem z Rosją znalezienie się w takim klubie zostało uznane za najwyższą rację stanu po 1989 roku.

Dostępne jest 25% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny