Gigantyczną akcję Szlachetnej Paczki koordynuje ponad 11 tys. wolontariuszy. W działalność Caritas Polska angażuje się 100 tys. ludzi. Jak wygląda współczesny wolontariat? Czy wyrosło pokolenie niezdolne do poświęceń, które z kalkulatorem w dłoni zadaje pytanie: „Czy mi się to opłaca?”?
Na początku wyjaśnienie: bardzo nie lubię tytułowego hasła. Drażni mnie. Od kiedy? Może od chwili, gdy odkryłem, że jestem zbawiony łaską, że jest Ktoś, kto spłacił mój dług i dzięki temu nie jestem Bogu niczego winien… Drażni mnie ono również z innego powodu. Najczęściej słyszałem je w kontekście służby i bezinteresownej pomocy. Przyznajmy: nie jesteśmy do niej przyzwyczajeni. Ludzie przychodzący do restauracji na dziesięć kolacji kursu Alpha do ostatniego spotkania z pewną dozą nieufności wyczekują kogoś, kto wyskoczy, by okazjonalnie opchnąć im samogotujące garnki. Czekają na jakiś podtekst, drugie dno, przypis małym druczkiem i nie mogą się nadziwić, że kilkadziesiąt osób tydzień w tydzień przygotowuje kurs, poświęcając im swój czas i wydając na niego pieniądze. Całkowicie bezinteresownie.
Morze ludzi
„Wolontariat” nie jest modnym słowem. A przecież nie byłoby sukcesu na przykład popularnej Szlachetnej Paczki, gdyby nie „krewni i znajomi Królika”, którzy obdzwaniają przyjaciół, by rzucić im krótkie: „Dołożycie się?”. Efekt? Szlachetne Paczki otrzymało przed rokiem ponad 14 tys. rodzin w potrzebie, łączna wartość pomocy to aż 51 012 140 zł, akcja połączyła 421 tys. osób, a średnia wartość jednej paczki wyniosła aż 3640 zł. Nie byłoby tej imponującej statystyki (przez dwie dekady wartość przekazanej pomocy to aż 436,7 mln zł!), gdyby nie to, że jedną paczkę przygotowuje średnio 24 ludzi, a całą gigantyczną akcję koordynuje ponad 11 tys. wolontariuszy. 90 proc. z nich twierdzi, że angażuje się w tę formę, bo zdaje sobie sprawę z tego, że ta praca ma realny wpływ na życie ludzi w potrzebie, a aż 96 proc. przyznaje, że pomaganie daje im radość.
To przede wszystkim na wolontariacie opiera się codzienna praca Caritas Polska. W jej działalność na wszystkich poziomach aktywności (od centralnej po parafialną) angażuje się nad Wisłą aż sto tysięcy ludzi. To naprawdę robi wrażenie! Prawie wszyscy na co dzień działają w diecezjalnych oddziałach Caritas. Włączają się w ogólnopolskie i lokalne akcje charytatywne (m.in. kwesty, zbiórki żywności), pomagają seniorom, prowadzą korepetycje dla dzieci potrzebujących wsparcia w nauce. Działają w parafialnych zespołach Caritas (w kraju działa ponad 3,2 tys. takich grup), w 38 centrach wolontariatu oraz w szkolnych kołach Caritas, których w polskich szkołach funkcjonuje ponad 2,6 tys. (tylko w ostatnich dwóch latach powołano ich blisko 400) – wynika z ubiegłorocznego raportu organizacji.
Dwie Polski
Przed rokiem w dniach nasilenia ulicznych protestów w internecie krążył mem. Przedstawiał dwie symboliczne mapy państwa. Pierwsza była kompletnie pusta, a podpis głosił: „Mapa Domów Samotnej Matki prowadzonych nad Wisłą przez środowiska feministyczne”. Druga była gęsto zapełniona przez podobne ośrodki zarządzane przez instytucje kościelne. Pomijając złośliwość intencji autora obrazka, trzeba przyznać, że mówił on wiele na temat realnej pomocy kobietom. Ze statystyk wynika bowiem jasno, że to organizacje kościelne prowadzą w Polsce m.in. 92 domy dziecka, 27 domów matki i dziecka, 27 burs, 378 świetlic terapeutycznych, 30 centrów interwencji kryzysowej, 105 podwórkowych klubów, 257 ośrodków kolonijnych, 21 telefonów zaufania, 65 funduszów stypendialnych, 116 wypożyczalni sprzętu rehabilitacyjnego, 108 warsztatów terapii zajęciowej, 18 zakładów aktywności zawodowej, 81 gabinetów rehabilitacyjnych, 16 centrów opieki dziennej, 34 ośrodki wychowawcze… A pomoc – przypominają autorzy podsumowania – udzielana jest bez względu na wyznanie osób z niej korzystających! To Kościół katolicki jest największą po państwie instytucją pomocy potrzebującym. W jego ramach działa aż 835 instytucji charytatywnych, a ich wsparcie dociera do ok. 3 mln beneficjentów (nie licząc tych, którym pomagają niezwykle liczne organizacje parafialne i zakonne). Co ciekawe, czas pandemicznego zamknięcia związany z wieloma obostrzeniami sanitarnymi nie zmniejszył zaangażowania wolontariuszy, zmienił jedynie pole aktywności. Od marca 2020 roku wiele osób zaangażowało się w opiekę i pomoc w zakupach osobom chorym i starszym, do której wielokrotnie wzywał sam papież Franciszek.
Lubimy pomagać?
Z najświeższych badań CBOS wynika, że z roku na rok… rośnie odsetek Polaków mających własne doświadczenia wolontariatu. Jak pokazuje życie, potrzebę pomagania innym częściej zauważają panie (75 proc. przy 65 proc. deklarujących pomoc mężczyzn). Pomagać chcą mieszkańcy miast powyżej pół miliona mieszkańców (83 proc.) oraz badani z wykształceniem co najmniej średnim (75 proc.).
Nad Wisłą działa pół setki wolontariatów misyjnych. Największy z nich prowadzą salezjanie (Wolontariat Misyjny „Don Bosco”), ale prężnie funkcjonują też klaweriańska Furaha, wolontariaty salwatoriański i pallotyński. W ich prace angażuje się trzy tysiące młodych, a co roku kilkuset z nich po przeszkoleniu wyjeżdża na misje. Zespół Pomocy Kościołowi na Wschodzie przy KEP powołał wolontariat syberyjski, a świeccy, którzy weń się angażują, wyjeżdżają na Syberię czy do Kazachstanu, by pomagać mieszkającym tam katolikom. Organizują kolonie dla dzieci, pomagają w prowadzeniu domów dziecka i remontach świątyń.
Wolontariat to nie tylko niemierzalna przestrzeń odruchu serca, ale i konkretna, wymierna korzyść dla państwa. Przed dekadą wedle badań GUS wartość pracy niezarobkowej wolontariuszy szacowano na 41 mld zł, co stanowiło 2,8 proc. PKB kraju (przed pięciu laty było to 3,1 proc.). Z badań wynika, że najchętniej angażujemy się w wolontariat akcyjny (zbiórki funduszy), ale boimy się zaangażowania w działalność wolontariatu długoterminowego.
Brytyjska Charities Aid Foundation przed dwoma laty opublikowała raport podsumowujący dekadę badań statystycznych prowadzonych w wielu krajach świata – w sondażach zadawano trzy pytania: czy w ciągu ostatniego miesiąca pomogłeś nieznajomej osobie, czy przekazałeś pieniądze na cele charytatywne i czy poświęciłeś swój czas na dobrowolną pracę na rzecz organizacji. Przeanalizowano 126 krajów. Polska w tym zestawieniu zajęła 86. miejsce.
Zarażeni
„Wyrosło pokolenie bardzo skoncentrowane na sobie. Temat wolontariatu przejdzie jedynie wówczas, gdy w klasie znajdą się dwie, trzy podobnie myślące osoby. Pojedynczy uczeń – wolontariusz traktowany jest jak dziwak” – opowiada psycholog Agata Rusak. To prawda. Wolontariatem trzeba się zarazić.
Młode pokolenie zasypane lawiną ofert nie-do-odparcia zaangażuje się jedynie w dzieła, do których nabierze zaufania. Nie ufa już bezkrytycznie, w ciemno, nie kupi kota w worku, bo zbyt wiele razy zostało oszukane. Każde słowo poddawane jest dziś weryfikacji. Jedna osoba zaraża drugą. Tak to działa. Widziałem to wielokrotnie. Znam młodych pociągniętych przykładem przyjaciół gotujących zupy dla osób bezdomnych.
Jak zostałam wolontariuszką?
– Stała przy mikrofonie i zdecydowanym, a jednocześnie ciepłym i pełnym przejęcia głosem opowiadała o pracy z kobietami będącymi w kryzysie i tym, co z tego wyniknęło. Gdy wzięła gitarę i zaczęła śpiewać, byłam zaskoczona, że zakonnica może TAK brzmieć i grać jak rasowy rockman! – uśmiecha się Jolanta Mitko zaangażowana w akcję „Budujemy coś dobrego”. – Siostra Anna Bałchan (teolog, terapeutka, prezes założonego przed dwoma dekadami stowarzyszenia PoMOC) przy mikrofonie, z gitarą w ręku, nie wyglądała na jakieś lelum polelum. Biła od niej energia i moc, i gdy z żarem w głosie mówiła o budowie Centrum św. Józefa, czułam pod skórą, że to jest coś naprawdę wielkiego. Żłobek, przedszkole, warsztaty dla rodziców, specjalistyczne konferencje, klub dla mam, męskie spotkania dla ojców, wsparcie dla dziadków. Gdy dzieliła się wizją tego, że samotni starsi ludzie będą wolontariuszami w żłobku, że będą przytulać dzieci, by czuły inny zapach, dotykały pomarszczonej skóry, słyszały wolniejszy rytm bicia serca niż ten, który słyszą najczęściej, poczułam, że… ja też chcę budować ten lepszy świat. Pięć lat temu spotkałam ją pod kościołem. Zdruzgotana opowiadała, że rząd właśnie zamknął program, który miał pozwolić wybudować Centrum św. Józefa, i tym samym dotacja, jaką budowa miała otrzymać, przepadła bezpowrotnie. To oznaczało wydłużenie czasu trwania prac i przede wszystkim gigantyczne koszty, których nie było z czego pokryć. Po powrocie do domu czytałam o akcji, a w moim sercu zaczęła kiełkować myśl, że chciałabym kiedyś móc pracować w tym miejscu…
Tak się stało. Zawsze, gdy zachodziłem na plac budowy, widziałem wolontariuszy, którzy krzątali się przy pracy. – Na szczęście przychodzą ludzie. Pomagają nam też byłe mieszkanki. Czasami jest taka sytuacja, że nie bylibyśmy w stanie ogarnąć domu, ale przychodzą i pomagają – opowiada s. Anna. – Są jednak takie sprawy, których wolontariusz nie załatwi. Chodzi przede wszystkim o uniesienie pewnych historii. Oni nie są po to, by tych rzeczy wysłuchiwać.
Na początek garnek zupy
Zaczyna się niewinnie. Od jednego garnka zupy. – Pewnej czerwcowej niedzieli trzy lata temu za bielskim ratuszem postawiliśmy nieduży garnek, kilkanaście kubków i zaproszenie do zjedzenia czegoś pożywnego i przede wszystkim do spotkania. Nieśmiało, asekuracyjnie z każdej strony, ale z otwartością… Powoli pierwsze granice zaczęły topnieć. „Będziecie za tydzień?”, „Tak, będziemy!”. I tak jesteśmy już trzeci rok, nie opuściliśmy ani jednej niedzieli – opowiadają organizatorzy akcji Zupa za Ratuszem w Bielsku-Białej. – To grupa wolontariuszy, którzy oferują pomoc osobom w kryzysie bezdomności. Są i tacy, którzy jeszcze jakiś czas temu stali po drugiej stronie ławki. Przychodzili po zupę, a teraz sami uczestniczą w jej gotowaniu i dzieleniu się z potrzebującymi. Setki historii, doświadczeń, ale przede wszystkim otwartych serc. Dziś w każdą niedzielę o 15.00 w kuchni u bielskich sióstr Notre Dame wspólnie gotujemy. Przygotowujemy około 120 litrów zupy i dwieście kanapek. Staramy się, by jedzenie było pełne witamin i pożywnych składników, dzięki którym osoby potrzebujące będą mogły nabrać sił. Trzy godziny później wyruszamy za ratusz, by podzielić się przygotowanym jedzeniem. „Zupa” to tak naprawdę pretekst do spotkania z drugim człowiekiem, w wyniku którego mogą dziać się piękne i dobre rzeczy. Każdego tygodnia na „grupie zupowej” na portalu FB publikowana jest tabelka, w której wypisane są potrzebne składniki do niedzielnego przygotowania posiłków. Wolontariusze wpisują się, zaznaczając, co mogą przynieść.
Najwspanialsza forma ewangelizacji
Przed dwudziestu laty na zakończenie Międzynarodowego Roku Wolontariatu Jan Paweł II napisał: „Cóż takiego skłania wolontariusza do poświęcenia swego życia dla innych? Przede wszystkim naturalny odruch serca, który przynagla każdego człowieka do pomocy swemu bliźniemu. Wolontariusz, gdy bezinteresownie może dać innym coś z siebie, doświadcza radości, która przewyższa to, czego dokonał. Miłość jest najwspanialszą formą ewangelizacji. Drodzy bracia i siostry, którzy współtworzycie tę »armię« pokoju obecną w każdym zakątku ziemi, jesteście znakiem nadziei w naszych czasach. Otwieracie niewyczerpane źródła poświęcenia, dobroci posuniętej aż do heroizmu, które wypływają z ludzkiego serca. Jako rzecznik ubogich całego świata pragnę podziękować wam za nieustanne poświęcenie”.•