Nowy numer 17/2024 Archiwum

Dopóki walczę, jestem zwycięzcą

Dominika jest niewidoma. Lucyna i Rafał jeżdżą na wózkach inwalidzkich. U Róży neuroborelioza spowodowała paraliż wszystkich czterech kończyn. Co ich łączy poza niepełnosprawnością? Siła woli, hart ducha, radość i ogromna wola życia. Oto historie czterech paraolimpijczyków, którzy w Tokio odnieśli sukcesy.

Dzieciństwo było traumą, której nikomu nie życzę - opowiada o sobie Lucyna Kornobys. Kiedy miała kilka lat, zmarła jej mama. Została sama z licznym rodzeństwem i ojcem, który bił i głodził dzieci. Maluchy na zmianę pracowały, żebrały albo szabrowały, żeby mieć coś do zjedzenia. W końcu same zgłosiły się do Domu Dziecka.

"W domu dziecka tylko narty pozwalały mi zapomnieć, zatracić się w czymś przyjemnym. Pojechaliśmy na Kappelę za Jelenią Górą. Jeszcze ten jeden zjazd i do busa. Ruszyłam. Jakiś facet, rozłożył ręce i wydarł się: 'Zjeżdżam! Z drogi! Nie umiem jeździć!' I wjechał prosto we mnie..." - relacjonuje słowa i dramat polskiej kulomiotki Michał Pol na Twitterze.

 

Sportsmenka z żalem opisuje swój pobyt w szpitalu. Sama, bez rodziny, która by się o nią starała. Dla Domu Dziecka - jak mówi - jej półroczny pobyt w szpitalu, to jeden problem z głowy. "Nie pytał o mnie wtedy pies z kulawą nogą. Zero zainteresowania" - stwierdza Lucyna Kornobys.

Niestety, stan dziewczyny się pogarszał. Nogi przestawały funkcjonować. Lekarze nie mieli pojęcia, co się dzieje. Potworne zabiegi, operacje, gips - to były prawdziwe tortury dla 15-letniego dziecka. W końcu zapadł wyrok: czterokończynowe spastyczne porażenie kończyn. "Dostałam rentę 700 zł i do widzenia. Starałam się chodzić o kulach, ale szło coraz gorzej, ręce nie wytrzymywały ciężaru".

"Przejście paru głupich metrów zajmowało pół godziny. Kiedyś nogi ugięły się pode mną na przejeździe kolejowym. Usiadłam na szynach i nie mogłam wstać. Pomyślałam: 'a niech się dzieje co chce, może tak będzie lepiej...' Ale jakiś kierowca, wybiegł z samochodu i pomógł mi wstać...".

Najgorsza była bezsilność w tym wszystkim. I brak ludzkiej życzliwości, pomocy, współczucia. "Raz stała przed sklepem, do którego nie mogła wjechać przez schodki" - opisuje M. Pol. - "Z odliczonymi pieniędzmi prosiłam ludzi, żeby mi zrobili zakupy. Patrzyli z odrazą jak na wariatkę albo narkomankę. Przez pół godziny nikt nie chciał pomóc. Popłakałam się z bezradności..." - przytacza słowa naszej srebrnej medalistki.

Dramatyczna sytuacja nie zgasiła w niej ducha walki i chęci do życia. W najtrudniejszym dla niej czasie napisała maturę i ukończyła studia. Zaczęła pracować w urzędzie, aż nagle odkryła, że niepełnosprawni także uprawiają sport. I odnoszą niemałe sukcesy. "Ciągnęło mnie do ludzi, których nie będzie razić moja niepełnosprawność" - wyznaje.

Rozpoczęła swoją przygodę ze sportem od treningów siatkówki na siedząco. W końcu jednak pasję odkryła w rzutach lekkoatletycznych. Szybko pokazała, że należy ją uznać za przedstawicielkę polskiej, a potem światowej paralekkoatletycznej elity. Na pierwszych zawodach zdobyła 3 medale. Potem były mistrzostwa świata w Nowej Zelandii w 2011 roku, gdzie zdobyła srebrny medal w rzucie oszczepem, a w finale pchnięcia kulą zajęła 5 miejsce. "I tak postanowiłam dalej walczyć" - mówi.

« 1 2 3 4 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama