Nowy numer 38/2023 Archiwum

Bardzo blisko prawdy

O narodowych mitach, watykańskim festiwalu i nagrodzie od komunistów za dramat o Katyniu mówi Jacek Raginis-Królikiewicz.

Jakub Jałowiczor: Chciałeś pokazać w „Inspekcji” to, czego nie pokazał w „Katyniu” Andrzej Wajda?

Jacek Raginis-Królikiewicz: Film Wajdy pokazuje problematykę katyńską w kategoriach wielkiego narodowego mitu, zgodnego zresztą z prawdą. Ten film odpowiada wyobrażeniu, które mamy o Katyniu. „Inspekcja” ukazuje mechanizm polityczny. Kilkanaście tysięcy polskich jeńców jesienią 1939 r. zostało uwięzionych w sowieckich obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Można było ich tak trzymać do końca wojny albo wysłać do łagrów, ale major NKWD Wasilij Zarubin przeprowadził operację mającą na celu wyłuskanie spośród nich grupy, która będzie współpracować z Sowietami i legitymizować komunistyczną władzę na polskich ziemiach zajętych przez Związek Sowiecki, np. we Lwowie czy Wilnie, albo też stanowić elitę polskiej armii podporządkowanej Stalinowi. Taką rolę odegrał później major Zygmunt Berling, były legionista, który podjął współpracę z sowieckim okupantem.

Wajda nie pokazał prób werbunku.

W 2007 r. Andrzej Wajda skupił się na fundamentalnym doświadczeniu traumy i mechanizmie zakłamania po wojnie. „Inspekcja” powstała 11 lat później i myślę, że mimo kameralnej formy pogłębiła refleksję na temat Katynia. Ja sam dołączyłem do tego projektu w 2017 r. Wcześniej mój ojciec złożył w Teatrze Telewizji projekt pt. „Inspekcja Zarubina”. Pierwotny tekst był pełen długich monologów, na granicy historiozoficznego eseju. Tymczasem Teatr Telewizji zmagał się wtedy z utratą publiczności, więc potrzebował utworu o bardziej dynamicznej dramaturgii. Zostałem dyskretnie poproszony o mediację z autorem. Mój ojciec najpierw powiedział: „Żadnych negocjacji”, a po chwili: „Zamiast się wymądrzać, weź się za pisanie”. Jeszcze raz przejrzałam dostępne źródła, wspomnienia, relacje i zaproponowałem szereg zmian, np. wprowadzenie takich postaci jak sowietolog Stanisław Swianiewicz, który uniknął zagłady w Katyniu. Na 3 tygodnie przed zdjęciami ojciec zmarł, więc to ja zrealizowałem projekt.

W Twoim dramacie Swianiewicz relacjonuje rozmowę z prawosławnymi duchownymi, według których komunistyczni przywódcy są na służbie szatana.

To nie był nasz wymysł. To cytat z książki Swianiewicza „W cieniu Katynia”. Swianiewicz poświęcił Zarubinowi niewiele miejsca, ale wspomina, że major miał w Kozielsku bogatą bibliotekę, podobno 500 tomów, w tym wiele klasyków literatury i filozofii w oryginale, a oficerów częstował pomarańczami.

Naród powinien tworzyć kolejne filmy o wydarzeniach ze swojej historii? Amerykanie tak robią.

Johan Huizinga w książce „Jesień średniowiecza” wyraża opinię, że każde pokolenie w swej historiografii powinno wciąż na nowo budować obraz poprzednich epok i wielkich wydarzeń, które konstytuują zbiorową tożsamość. Ja też uważam, że Polacy powinni w każdym pokoleniu tworzyć nowe adaptacje, ekranizacje dzieł ze swego kanonu literatury. Co 15–20 lat powinniśmy na nowo odczytywać i Sienkiewicza, i Gombrowicza, także w kinie i telewizji. Szekspir w Wielkiej Brytanii jest inscenizowany wciąż na nowo. Te kolejne adaptacje są znakomitym sprawdzianem naszej kondycji intelektualnej i kulturotwórczej, ale też odzwierciedleniem naszej mentalności. Wracając do Katynia: uważam, że zbrodnia katyńska jest wydarzeniem, które domaga się tego, żeby regularnie co kilka lat do niego wracać i spoglądać na nie z nowej perspektywy, odwołując się do poszerzającego się stanu badań historycznych. Nie chodzi tylko o martyrologię czy doświadczenie bezsilności, ale także o postrzeganie naszych relacji z silniejszymi od nas sąsiadami, z którymi łączy nas trudna historia. Zarazem potrzebujemy dokonywania na nowo autodefinicji w stosunku do wielkich wydarzeń naszej historii. To nas konstytuuje.

Takie podejście nie jest krępujące dla artysty?

Nie ma zagrożenia, że będziemy w Polsce niewolnikami opowiadania koturnowego, takiego ku pokrzepieniu serc. Od dawna wiadomo, że nie musimy opowiadać Sienkiewiczem. Problem jest inny. Po wojnie wykwitła kinematografia, która postrzegała historię w kategoriach silnego myślenia autokrytycznego. To ożywcze dla zbiorowości pod jednym warunkiem: że zanim zaczniemy krytykować mit, najpierw go skonstruujemy. W polskiej powojennej kulturze zabrakło fazy, w której sławi się bohaterów, bo od razu strącono ich z piedestału.

Do dziś tak jest?

W Polsce kinematografia i teatr są pod presją krytyków. Przez lata o tym, czy film zostanie zrealizowany, decydowali eksperci, a nie to, czy publiczność będzie gotowa go obejrzeć. Dlatego znacznie trudniej jest zrobić film z pozytywnym bohaterem, który walczy ze złem, a łatwiej taki, w którym bohater okazuje się nikczemnikiem i kompromituje swój etos. Jednak mam poczucie, że respekt wobec prawdy historycznej może przynosić ciekawe efekty dramaturgiczne.

Jak można trzymać się tej zasady, reżyserując „Dzień gniewu” Romana Brandstaettera, gdzie postacie są symbolami postaw moralnych, mnisi śpiewają jak grecki chór starców, a całość utrzymana jest w nie do końca dosłownej konwencji?

Historia opowiedziana przez Brandstaettera to fikcja. Dramat o zakonnikach ukrywających Żyda przed Niemcami jest inspirowany faktami, ale nie relacjonuje konkretnej historii. Choć kiedy dotarliśmy do Wąchocka, gdzie realizowaliśmy zdjęcia w klasztorze cystersów, dowiedzieliśmy się, że w okolicy – a partyzantka była tam silna – w czasie wojny przeor był namawiany do tego, żeby pomóc w zorganizowaniu zamachu na miejscowego wysokiego niemieckiego oficera. Okazało się więc, że jesteśmy bardzo blisko prawdy. Zresztą kończyłem historię na KUL i było dla mnie ważne, żeby osadzić historię w rzeczywistym kontekście. Ale zarazem istotne było znalezienie odpowiedniej konwencji, która pozwoli odzwierciedlić poetycki i metaforyczny styl Brandstaettera. Bardzo w tym pomaga znakomita muzyka skomponowana przez Marcina Bornusa-Szczycińskiego oraz jego brata Stanisława Szczycińskiego i fantastyczne śpiewy gregoriańskie, skomponowane, ale i zaimprowizowane przez fantastycznych śpiewaków z zespołu Bornus Consort. Zresztą to właśnie muzyka w „Dniu gniewu” została niedawno nagrodzona na warszawskim Festiwalu Filmów o Tematyce Żydowskiej.

Skąd pomysł, żeby spektakl o Katyniu wysłać na festiwal filmów komunistycznych?

Pomyślałem, że warto pokazać ten dramat środowisku, które z definicji inaczej patrzy na komunizm, ale przynajmniej jest zainteresowane tematem idei marksistowskiej. Festiwal ProToPost znalazłem we Włoszech. To bardzo ciekawe, że współcześni mediolańczycy ciągle szukają inspiracji w komunizmie. Wysłałem im „Inspekcję”, która pokazuje cienie tego systemu. Zakładałem, że dramat o antykomunistycznej wymowie zostanie odrzucony w przedbiegach, ale może ktoś z jurorów zastanowi się nad tą historią. Chciałem włożyć łyżkę dziegciu do beczki miodu. Dobrze świadczy o organizatorach to, że dopuścili film do konkursu, a nawet przyznali nagrodę za reżyserię. Tłumaczyli, że nie odnoszą się do moich poglądów i życiorysu, tylko do tego, czy dramat był dobrze zrobiony. Może o sukcesie zaważył początek dramatu – widzimy tam Zarubina, który zostaje niesprawiedliwie wtrącony przez Stalina do celi śmierci, a potem, gdy dostaje zadanie, działa pod presją. Obawiam się jednak, że gdyby taki festiwal został zorganizowany przez środowiska lewicowe w Polsce, „Inspekcja” zostałaby dziś zignorowana, choćby dlatego, że producentem jest Telewizja Polska.

Czy w takim razie do organizatorów dotarło, że komuna to ideologia Zarubinów i ich przywódców?

Nie miałem okazji osobiście rozmawiać z jurorami, ale biorę tę nagrodę za dobrą monetę. Mam nadzieję, że wykonałem zadanie, jakie sobie postawiłem, czyli włączenie się do dyskusji o komunizmie. Jeśli spodziewałem się jakiegoś sukcesu, to może wyróżnienia. To, że dostałem nagrodę dla najlepszego reżysera, daje mi satysfakcję, że ktoś za granicą docenił mój warsztat. Satysfakcja wyjątkowa, bo wszystko to stało się trzy tygodnie po tym, jak „Dzień gniewu” nagrodzono na watykańskim festiwalu Mirabile Dictu.

Nagroda od ludzi z drugiej strony barykady cieszy bardziej?

Nie. Znacznie bardziej przeżyłem nagrodę przyznaną mi na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Katolickich w Rzymie. To dla mnie prawdziwa nobilitacja. Pamiętam, jak dwa lata temu w telewizyjnym bufecie spotkałem pierwszego Polaka, który dostał tam nagrodę za najlepszy dokument – czyli Srebrną Rybę (Il Pesce d’Argento), nazywaną watykańskim Oscarem. To był Krzysztof Tadej, który zresztą dostał to trofeum dwukrotnie. Byłem pod wrażeniem. Po rozmowie z Krzysztofem postanowiłem w 2018 r. wysłać na Mirabile Dictu „Inspekcję”, która dostała nominację w kategorii „najlepszy film”, ale na nominacji się skończyło. Miałem poczucie niedosytu i przekonanie, że temat katyński jest zbyt hermetyczny dla zachodniego odbiorcy. A że rok później kręciłem „Dzień gniewu”, to już na etapie realizacji robiłem wszystko, żeby zgłosić go na ten właśnie festiwal. Nawet nie po to, żeby dostać nagrodę, ale po to, żeby ktoś w Rzymie zobaczył Brandstaettera. Watykańska Srebrna Ryba przyznawana pod auspicjami Papieskiej Rady Kultury to chyba najcenniejsza nagroda, jaką kiedykolwiek dostałem. Traktuję ją tak również dlatego, że jestem katolikiem i bardzo przeżyłem wewnętrznie wizytę w Rzymie kilka lat temu.

A jak wygląda nagroda ProToPost? Znakiem festiwalu jest sierp i kamera podobna do młota.

Nie wiem, bo jeszcze jej nie dostałem, a pandemia opóźnia komunikację. Jednak mam nadzieję, że kiedy już niedługo wybiorę się do Mediolanu, wypiję espresso na Piazza del Duomo i odbiorę statuetkę. Wtedy się zastanowię, na której półce ją postawić.•

Jacek Raginis-‑Królikiewicz

reżyser, scenarzysta, kierownik produkcji, producent filmowy i telewizyjny. Autor dramatów „Mord założycielski” o początkach Polskiej Partii Robotniczej i „Werdykt” o kulisach wprowadzenia stanu wojennego; syn reżysera Grzegorza Królikiewicza, wnuk kpt. Władysława Raginisa, obrońcy Wizny.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jakub Jałowiczor

Dziennikarz działu „Polska”

Absolwent nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim. Zaczynał w radiu „Kampus”. Współpracował m.in. z dziennikiem „Polska”, „Tygodnikiem Solidarność”, „Gazetą Polską”, „Gazetą Polską Codziennie”, „Niedzielą”, portalem Fronda.pl. Publikował też w „Rzeczpospolitej” i „Magazynie Fantastycznym” oraz przeprowadzał wywiady dla portalu wideo „Gazety Polskiej”. Autor książki „Rzecznicy”. Jego obszar specjalizacji to sprawy społeczno-polityczne, bezpieczeństwo, nie stroni od tematyki zagranicznej.
Kontakt:
jakub.jalowiczor@gosc.pl
Więcej artykułów Jakuba Jałowiczora

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Quantcast