Nowy numer 39/2023 Archiwum

Kochaj i rządź

O zarządzaniu Kościołem, „przetrąconych relacjach” i harmonii między tym, co boskie, a tym, co ludzkie, mówi o. prof. Michał Paluch.

Jacek Dziedzina: „Nie tak będzie między wami” – mówi Jezus do apostołów. „Nie tak” – czyli nie jak?

O. Michał Paluch OP: Ewangelia daje odpowiedź: „Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę (…). Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym” (Mk 10, 42-43). Innymi słowy, potrzebujemy ducha służby, a nie panowania.

Czy kiedykolwiek w historii Kościoła nie było „nie tak” między uczniami Jezusa?

Jest taki karton Rafaela w Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie, który nie został zrealizowany, a na którym przedstawiono ustanowienie prymatu Piotra. Jezus wskazuje stanowczym gestem na Piotra, ale widać po reakcjach apostołów, że bynajmniej nie są zachwyceni tym pomysłem. Jeden – najstarszy – jak gdyby próbuje go powstrzymać, jeszcze inny wyciąga Pismo z fałd swojego płaszcza, jak gdyby mówił: „No przecież to wcześniej nigdzie nie było zapowiedziane”, jeszcze inni wydają się szemrać między sobą. Ten karton Rafaela powstawał, gdy rosło napięcie, które doprowadziło do pęknięcia Kościoła, czyli reformacji. Może trzeba uznać, że relacje braterskie są najtrudniejsze spośród wszystkich; można przeczytać Biblię pod kątem nieudanych spotkań braci – Kain i Abel, Jakub i Ezaw, historia Józefa. Na zawsze pozostaną wyzwaniem. Nie dziwmy się, że często nie układają się najlepiej między uczniami Jezusa.

Zbawiciel zdawał sobie sprawę, że Jego Kościół nie będzie idealną wspólnotą, ale w tym „nie tak będzie między wami” jest zawarta jakaś nadzieja, że relacje ułożymy jednak po Bożemu.

Sądząc po lustracji Piotra, którą przeprowadza Ewangelia, Jezus zdawał sobie sprawę z ograniczeń apostołów, których zapraszał do wspólnego dzieła. Nie oznacza to jednak, że to wspólne dzieło – Kościół – miało pozostać na poziomie ludzkich słabości uczniów Jezusa. Moim zdaniem ważne jest, by pozostać w drodze. Jest oczywiste, że będziemy urządzać wspólnotę, zainfekowani naszymi słabościami i odwołujący się do wzorców, które mamy i które wydają się funkcjonować w porządku niekościelnym. Ważne jednak, by wciąż walczyć o to „coś więcej”, do czego zaprasza Ewangelia i co jest z porządku łaski.

Monarchiczny styl zarządzania w Kościele, o którym Ojciec ostatnio mówi, jest zaprzeczeniem tego „nie tak będzie między wami”?

Trudno uznać, że jakaś struktura organizacyjna jako taka jest wbrew woli Jezusa. Ale odwróćmy to pytanie. Czy możemy być pewni, że Jezus chciałby porządku monarchicznego w artykułowaniu relacji między apostołem (biskupem) a tymi, którzy mają za nim pójść? Nie zapominajmy o bajce Jotama (Sdz 9), zgodnie z którą nadanie Izraelitom instytucji królewskiej jest koncesją wobec ich słabości. Bóg chciał uniknąć tego typu rozwiązania w Izraelu – sam miał pozostać dla niego królem, ale godzi się pod naciskiem oczekiwań ludu. Jeśli tak było w przypadku Izraela, to może nie należy oczekiwać czegoś innego w przypadku apostołów. W każdym razie dzisiaj świetnie widzimy poważne ograniczenia monarchii jako struktury organizacyjnej, szczególnie kiedy ma ona objąć ponad miliard katolików. Monarchia łatwo popada w funkcjonalną niewydolność, jest podatna na manipulację, a jeśli wykształca mechanizmy kontroli, są one arbitralne, itd. Nie wolno nam dziś tego nie widzieć.

Jaka zatem jest alternatywa dla monarchii, by – z jednej strony – budować wspólnotę braci opartą na zaufaniu i szacunku dla wolności, sumienia podwładnych, a z drugiej zapewnić jednak sprawne funkcjonowanie „globalnej instytucji”, zachować jedność wiary, egzekwować posłuszeństwo?

Istnieje wśród wierzących przekonanie, że Kościół to coś więcej niż firma. I oczywiście tak jest. W pewnych obszarach moglibyśmy jednak od firm wiele się nauczyć. Gdyby pewne mechanizmy – oczywiste z punktu widzenia biznesowego zarządzania w dzisiejszym świecie – zaadaptować do struktur kościelnych, moglibyśmy zrobić duży krok do przodu. Na przykład oczywistą częścią zarządzania firmą jest odbywana każdego roku rozmowa personalna. Chodzi o sprawdzenie motywacji pracownika, skonfrontowanie się z jego oczekiwaniami, ustanowienie celów, rozliczenie z zeszłorocznych planów. Mam wrażenie, że mogłoby się stać wiele dobrego, gdyby taki prosty pomysł zaczął kształtować relacje między ordynariuszem a duchownymi w jego diecezji. To oczywiście tylko przykład, ale współczesna refleksja o zarządzaniu ma wiele więcej do zaoferowania.

Nie przeceniamy jednak samego stylu zarządzania jako źródła kryzysu lub rozkwitu Kościoła?

Struktura administrowania i zarządzania to temat szalenie ważny, który został zaniedbany. Kościół był awangardą w tej dziedzinie przez wiele wieków. Pomysły na zarządzanie zakonem benedyktyńskim czy jezuitów bardzo wpłynęły na pomysły dotyczące współczesnego zarządzania różnych organizacji. Kościół proponował rozwiązania, które później przejmował świat. Natomiast w ciągu ostatnich 100, może bardziej 50 lat refleksja dotycząca tego, w jaki sposób obchodzić się z HR, czyli z zasobami ludzkimi, w jaki sposób motywować, tworzyć wizję, strategię, została u nas zaniedbana. Cały kryzys związany z kard. McCarrickiem pokazuje, że relacje wewnątrz tej machiny są źle zdefiniowane.

Łatwo jednak zamienić styl monarchiczny na typowo korporacyjny – może i sprawniejszy, ale czy nie tak samo szkodliwy dla wspólnoty?

Zarządzanie nie jest panaceum na wszystkie problemy, ale jest to kwestia tak podstawowa i zaniedbana, że musimy na nią najpierw zwrócić uwagę, bo inaczej nie ruszymy z miejsca.

Każda próba profesjonalizacji życia w Kościele, czy to w stylu monarchicznym, czy korporacyjnym, może jednak okazać się również ucieczką od relacji, które są podstawą realnych zmian.

Tak, bo ostatecznie to nawrócenie każdego z nas jest odpowiedzią na kryzys w Kościele. I ja się zgadzam, że jakość relacji jest sprawą zasadniczą. Ale mam wrażenie, że w Kościele tkwimy ciągle w epoce feudalnej. I trzeba od tego odejść, by uruchomić pewien zamrożony potencjał.

Bywa, że źródłem zaburzonych relacji w Kościele jest chęć zawładnięcia drugim, ale bywa i tak, że w punkcie wyjścia jest raczej poczucie, że jesteśmy częścią czegoś, co wprawdzie nas łączy, ale jednocześnie przekracza, co nie jest naszą własnością prywatną – i z tego rodzi się z czasem pewien dystans jako rodzaj ochrony przed zamianą wspólnoty wiary w klub towarzyski.

To kształtowanie naszych relacji na obawie, by nie sprowadzić Pana Boga do bożka skrojonego na nasze potrzeby, by Go nie zagłaskać, może do pewnego momentu jest słuszne, ale na dłuższą metę sprawia, że nasze relacje nie mogą rozkwitnąć, bo wydaje nam się, że to, co głęboko ludzkie, jest konkurencją dla tego, co boskie. Dogmat chalcedoński z V wieku, który mówi o dwóch naturach Jezusa zjednoczonych w jednej osobie – integralnej naturze ludzkiej i integralnej naturze boskiej – to tak naprawdę jest dogmat o tym, że im więcej tego, co boskie, tym większa jest szansa na więcej tego, co głęboko ludzkie; i z drugiej strony – im więcej tego, co prawdziwie ludzkie, tym więcej jest możliwości na to, co jest głęboko boskie. Bóg i człowiek nie są dla siebie konkurencją. Teologia i humanizm nie są dla siebie konkurencją. Teologia, która będzie ten lęk w ten sposób kształtować, że nie pozwoli nam pokazać rysów w pełni ludzkich, ojcowskich, nie pozwoli innym zobaczyć ich w nas, będzie niedobrą teologią. I z drugiej strony – jeśli teologia będzie próbowała nakreślić w nas te cechy ludzkie, ojcowskie w taki sposób, że zginie to, co boskie, to też będzie niewłaściwe.

Życie Jezusa takie było: pełne zwyczajnie ludzkich zachowań, z udziałem w hucznych biesiadach włącznie, a zarazem przepełnione modlitwą i zjednoczeniem z Ojcem. My nieraz uważamy, że jeśli w Kościele nie pozbawimy się tego czynnika ludzkiego, to odbierzemy coś powadze tego, w co wierzymy.

I stąd ten „połknięty drąg” u wielu z nas. On bierze się z tego typu lęków, że jeśli okażę się za bardzo normalny, ludzki, przystępny, to skompromituję tę tajemnicę, której jestem depozytariuszem. Lęk przed więzami prawdziwie ludzkimi w świetle dogmatu chalcedońskiego nie jest uzasadniony. Jezus prowokuje w nas to, co najgłębiej ludzkie, a zarazem – właśnie przez to – objawia Ojca. •

O. prof. Michał Paluch OP

jest rektorem Papieskiego Uniwersytetu świętego Tomasza z Akwinu „Angelicum” w Rzymie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny

 

Quantcast