Nowy numer 38/2023 Archiwum

Wszystko łaska

O zasypianiu przy Biblii, kuropatwach i podzielonej Polsce mówi o. Leon Knabit OSB.

Marcin Jakimowicz: Nie pamiętam, który już raz tu jestem…

O. Leon Knabit: A ja ile razy już tu byłem? (śmiech)

Wyspał się dziś Ojciec?

Tak. Łaska buduje na naturze… wypoczętej. Nie wstaję zbyt wcześnie, bo mówią, że jak staruszek mnich wypoczęty, to bardziej odporny.

A o której wstają mnisi tynieccy?

U nas zasadniczo każdy może wstać, o której chce. Pod warunkiem, że o 6 rano będzie na jutrzni. (śmiech)

Nic nie pokona o. Leona?

To nie moja wina. (śmiech) Ale skoro tak mówicie…

Wygrał Ojciec walkę z koronawirusem…

Były dwie przyczyny tego zwycięstwa: odporność organizmu i modlitwa ludzi, która naprawdę mnie niosła. A widziałem w internecie, że niebo szturmował spory tłumek.

Bywały chwile grozy?

W czasie choroby nie. Ale już wcześniej byłem bardzo słaby. Wiecie, jak się dowiedziałem, że jestem zarażony? Spadłem ze schodów…

Upadł Ojciec na głowę?

A to widać? (śmiech) Nie, ale mocno się potłukłem. Byłem obity jak ulęgałka. Na obdukcji na pogotowiu okazało się, że nie ma żadnego złamania, ale w szpitalu wyszło, że jestem „pozytywny”. Trafiłem na oddział zakaźny. „Stan podwyższonego ryzyka” – mówią o staruszkach, czyli seniorach.

Naprawdę się Ojciec nie bał?

Nie. Sam byłem tym zdumiony. Szeptałem: „Panie Boże, dziej się Twoja wola. Jestem gotowy na to, co nastąpi”.

Praktyczna weryfikacja słów, które usłyszałem w tej celi przed rokiem: „To wypływa tylko i wyłącznie z zaufania Bogu. Jak się jest w klasztorze 65 lat, to trzeba być głupim, aby być głupim. Ufam. Śpiewam pod nosem: »Nie lękajcie się, Bóg jest miłością«”.

Wierzę, że wszystko jest pod kontrolą, nic nie dzieje się przypadkowo, a Pan Bóg może obrócić na dobro każde zło i przekleństwo. Z dnia na dzień czułem się lepiej. Oddech w porządku.

Nie stracił Ojciec smaku?

A gdzie tam! To by mnie zabiło. (śmiech) Bo ja choć jestem chudy, lubię jeść. Po trochu, a częściej…

Kiedyś rzucił Ojciec, że może zmienić nazwisko na Leon Habit, bo chudnie Ojciec w oczach – umniejszając się, by Bóg mógł wzrastać.

Zostawiam Mu więcej miejsca! W szpitalu byłem spokojny. I czułem ogromną wdzięczność. Widziałem, jak reagowali ludzie leżący obok. W nocy przywieźli kobietę, która zemdlała w domu z zaatakowanymi płucami. Widziałem, jak ludzie się boją, drżą. Byłem wdzięczny, że jestem w dobrych rękach. W smartfonie miałem czytania mszalne z dnia…

Przed rokiem opowiadał mi Ojciec: „Mnie opat tyniecki zabronił umierać w tym roku. Mam wyraźny zakaz. A wiadomo, czym jest zakonne posłuszeństwo…”.

I jak widać byłem posłuszny. Widocznie Bóg nie chciał śmierci grzesznika…

„To był przeklęty rok” – czytam w wielu komentarzach.

A gdzie tam! Trudny, ale błogosławiony. Piszą tak ci, dla których każdy dzień jest przeklęty. Maryja w Medjugorju non stop powtarza: to czas łaski. Dla Niej wszystko było łaską, stanie pod krzyżem było łaską, więc wie, co mówi. Nie mogę się nadziwić tym, którzy obwiniają o pandemię Pana Boga.

Ojciec nigdy nie obwiniał Go w pierwszej kolejności?

A skądże! Jak może glina krytykować dzieło garncarza. Czasem garncarz robi piękny dzban, a czasem nocnik.

Czuł się Ojciec kiedyś nocnikiem?

Nie. Ale ta świadomość, że jestem na Jego obraz i podobieństwo, nie wypływała ze mnie. To była łaska. Zawsze czułem się kochany. Nawet specjalnie o tym nie myślałem, tak jak nie myśli się o tym, że się oddycha. Gdy ludzie dziękowali mi, że nawrócili się po moich książkach, wiedziałem: „To nie ze mnie. Wszystko łaska”. Nie przeżywałem żadnych trzęsień ziemi, ciemnych nocy, zwątpień. Nigdy. To wielka łaska, że nie miałem nigdy żadnych objawień, nadzwyczajnych przeżyć, ale i zachwiań w wierze. Pamiętam, że w czasie święceń miałem wrażenie, jakby święcili kogoś innego, jakbym stał za szybą. Intelektualnie wszystko przyjmowałem, ale emocje były wyłączone. Po tygodniu to minęło. Ciężko wówczas chorowałem na płuca. Miałem 23 i pół roku i marzyłem o tym, by dożyć kilku miesięcy. Wylądowałem na marginesie: koledzy działali duszpastersko, a ja, zdechlak, leżakowałem w sanatorium. Ale dziś widzę, że był to czas łaski. Żyję, jak widać i słychać, do dziś.

Przed rokiem powiedział mi Ojciec: „Nie martwię się o Kościół. To nie jest Kościół Leona Knabita, tylko Jezusa Chrystusa”. Wielu mogło powiedzieć: to bezczelność, niefrasobliwość.

Każdy może rozumieć to, co chce. Nie cofam tego, co powiedziałem. Wiem, że w tym roku wyszło na wierzch mnóstwo lęków, ale przecież im bliżej Boga, tym mniej lęku. Doskonała miłość usuwa lęk. Możesz się na niej oprzeć. Partyzanci zawsze w pomieszczeniu opierają się o ścianę, by mieć całą salę na oku. Możesz się oprzeć na Bogu.

A ten odpływ ludzi ze świątyń Ojca nie martwi?

Nie. Bo po pierwsze, wynika z obostrzeń pandemicznych, a po drugie, i najważniejsze, przewidział to proroczo kard. Joseph Ratzinger, pisząc o Kościele jako tracącym przywileje, małym, uduchowionym, pokornym zaczynie. Zostaną tylko najwierniejsi.

Tyle że wiele osób podniosło lament: „Kryzys! Kryzys!”.

Będą odstępstwa, to jasne. To jest smutne, ale w procesie oczyszczenia nieuniknione. Kiedyś zapytano kard. Sapiehę: „Co się robi, by mieć tak pełne kościoły?”, a on odparł: „Dzwoni się”. Dziś dzwonienie nie wystarcza, ale jeśli Bóg dopuszcza oczyszczenie (również w wymiarze frekwencji), to nie zadzieram nosa.

Pokora – przypomina papież Franciszek – bierze się z upokorzeń.

Niezbyt sielankowe, ale… nie ma innej drogi niż obumieranie ziarna. Krzyż uczy mnie jednego: mogę przegrać. Jak umierający samotnie Karol de Foucauld czy tysiące innych… Mogę przegrać, by ostatecznie odnieść zwycięstwo. Nie ma zmartwychwstania bez krzyża.

Gedeon miał 32 tysiące wojska, a Bóg odesłał do domu 31 700. To wystarczyło…

Więc może to dzisiejsze oczyszczenie Kościoła jest po to, byśmy sobie nie przypisywali chwały zwycięstwa i oddali ją Bogu? On może zwyciężyć i przy pomocy 32 tysięcy i trzystu. Jezus mógł tak zajaśnieć przed Sanhedrynem, że wszyscy oczarowani oniemieliby z zachwytu. Dlaczego tego nie zrobił? Dlaczego objawił się „prostaczkom”, „niemowlętom”?

„Ja i Jezus – razem stanowimy większość”. Teresa z Ávila nie myliła się?

Absolutnie nie! „Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie”. Z tobą jest całe niebo, nieskończony Bóg. Spokojnie… Ja czasami przysypiam sobie przy liturgii godzin.

Nie katuje się tym Ojciec? Benedyktyn ziewający przy słowie Bożym!

Skądże znowu! Odsapnę sobie przynajmniej przy Bogu. Psalm rozpoczynam o 9.00 i nagle patrzę: „Ooo, już za kwadrans jedenasta”. (śmiech) Dlaczego miałbym się tym katować? „Niech Cię nawet sen nasz chwali”. „Panie Boże – mówię – oddaję Ci się taki, jaki jestem. Nie masz wyboru”.

Od benedyktynki s. Pauliny w Jerozolimie usłyszałem: „Po kilkudziesięciu latach spędzonych za klauzurą wiem jedno: nie umiem się modlić”.

Nie przesadzała. Ja też nie umiem się modlić. Oddaję się Bogu taki, jaki jestem. Oddaję Mu czas, na przykład kwadrans, nie katując się tym, czy jestem wówczas skupiony, czy rozproszony. Uboga wdowa dała grosz i to wystarczyło.

Jak taki gaduła wytrzymuje w ciszy sam na sam ze sobą?

Kocham milczenie, ciszę. Ale jak już mówię, to mówię. (śmiech) Wspomniana Teresa z Ávila siedziała kiedyś przy stole i pałaszowała kuropatwę. Jakiś przybysz nie krył zgorszenia: „Taka święta niewiasta może rozkoszować się jadłem? Co pomyślą ludzie!”. A ona, nie przerywając jedzenia, powiedziała: „Niech sobie myślą, co chcą. Jest czas na kuropatwę i czas na pokutę!”.

W ubiegłym roku w ringu naprzeciwko siebie stawali: szczepionkowcy i przeciwnicy szczepień, zwolennicy Dudy i Trzaskowskiego, przeciwnicy i zwolennicy przyjmowania Komunii do ust i…

Tak jakby forma była najistotniejsza! Powiem szczerze: widziałem ludzi przyjmujących Komunię do ust świętokradczo (wiem, co mówię, bo siedziałem sporo w konfesjonale) i dzieci w Niemczech, które z ogromną wiarą przyjmowały Jezusa na swe dłonie. Jeśli Kościół dopuszcza obie formy, to kim jestem, by to podważać? Ten rok rzeczywiście obnażył to, jak bardzo jesteśmy podzieleni.

Nasze światy mogą się jeszcze spotkać?

Będzie to bardzo trudne. Nawet za komuny w Sejmie opłatkiem przełamywali się Leszek Miller z prymasem Glempem. A dziś? Nie znajdziemy już takich gestów. Diabeł, czyli fabricator fragmentorum, tylko zaciera ręce, bo jego zasadnicza misja polega na tym, by jak najbardziej nas podzielić. Jezus jednoczy, a demon dzieli. Ja chcę łączyć, budować mosty…

Tyle że ten, kto staje się łączącym ludzi mostem, musi zgodzić się na to, że inni będą po nim deptać.

Tak jest. Będziesz często podeptany. Ratuje mnie to, że złożyłem ślub ubóstwa i w związku z tym… nic mi się nie należy. Nic. Nie chodzi tylko o pieniądze, ale i o szacunek, przyznawanie mi racji. Nic mi się nie należy. Wiecie, jakie to uwalniające?•

Ojciec Leon Knabit

Urodzony w 1929 roku, benedyktyn, autor książek, publicysta. Posługiwał m.in. jako katecheta, proboszcz, przeor.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz

Dziennikarz działu „Kościół”

Absolwent wydziału prawa na Uniwersytecie Śląskim. Po studiach pracował jako korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej i redaktor Wydawnictwa Księgarnia św. Jacka. Od roku 2004 dziennikarz działu „Kościół” w tygodniku „Gość Niedzielny”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem. Wywiady z tymi znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznają się do wiary katolickiej, stały się rychło bestsellerem. Wydał też m.in.: „Dziennik pisany mocą”, „Pełne zanurzenie”, „Antywirus”, „Wyjście awaryjne”, „Pan Bóg? Uwielbiam!”, „Jak poruszyć niebo? 44 konkretne wskazówki”. Jego obszar specjalizacji to religia oraz muzyka. Jest ekspertem w dziedzinie muzycznej sceny chrześcijan.

Czytaj artykuły Marcina Jakimowicza


Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Quantcast