Nazywano go „sumieniem Bolonii”. Został ogłoszony błogosławionym na centralnym placu tego miasta, na którym przez lata żebrał dla swych podopiecznych. Dzieło ojca Olinto Marelli wciąż wspiera potrzebujących.
Zbyt nowoczesny
– Moją mamę ojciec Olinto przygarnął, gdy była ze mną w ciąży, a jej spódnicy trzymała się już gromadka dzieci. Ojciec zginął w wypadku na budowie. Wtedy nie było żadnych odszkodowań, nie mieli dachu nad głową, pracy, czekała ich nędza – wspomina Maurizio, który dziś pomaga w Dziele Ojca Marelli. – Od początku pandemii liczba ludzi proszących o pomoc wzrosła trzykrotnie. Nie nadążamy z gotowaniem obiadów, zapewnianiem leków, ubrań, pomocy do szkoły – mówi. Podkreśla, że szczególnym wyzwaniem staje się opieka nad ludźmi starszymi, często samotnymi. To jedna z największych bied współczesnego świata. – Ojciec Olinto nie tylko dał nam dach nad głową i pewną strawę, ale zadbał przede wszystkim o to, żebyśmy mogli zdobyć wykształcenie. Sam był wybitnym intelektualistą, wykładał w seminarium historię Kościoła i Pismo Święte, w prestiżowych bolońskich liceach uczył filozofii – wspomina Maurizio. Dziś pomocy w nauce potrzebują dzieci migrantów, z rodzin z problemem alkoholowym czy uzależnionych od hazardu, ale też kobiety uwolnione z prostytucji, narkomani. – Ojciec Olinto mawiał, że musimy aplikować spersonalizowane miłosierdzie, by każdy otrzymał taką pomoc, jakiej naprawdę potrzebuje – podkreśla jego następca o. Gabriele Digani, franciszkanin. Arcybiskup Bolonii, który na początku października przewodniczył beatyfikacji Bożego żebraka, przypomina jego ostanie słowa: „Zostawiam wam moje Dzieło z rozlicznymi problemami, ale zostawiam wam także mój kapelusz i zapewniam, że nigdy nie będzie pusty”.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się