O pracy nad filmem „Efekt motylka” opowiada jego autor Jarosław Szmidt.
Edward Kabiesz: Jest Pan autorem pełnometrażowego dokumentu „Jan Paweł II. Szukałem Was...”, który w naszych kinach był hitem. Tym razem zrealizował Pan również pełnometrażowy film dokumentalny, co w Polsce nie zdarza się często.
Jarosław Szmidt: Sądzę, że filmy dokumentalne, choć zazwyczaj powstają w dużo skromniejszych warunkach niż fabuły, potrafią intrygować i inspirować widzów. Dla mnie wszystko zaczęło się pewnego wiosennego popołudnia 2015 roku, gdy w jednym z programów informacyjnych zobaczyłem 7-letnią dziewczynkę cierpiącą na rzadką chorobę genetyczną EB, która w niezwykle poruszający sposób zwracała się z prośbą o pomoc. Zuzia Macheta chciała być zdrowa „jak prawdziwe duże dziecko”.
Czyli, jak wielu innych ludzi, chciał jej Pan po prostu pomóc?
Chęć pomocy była naturalna, ale po raz pierwszy w życiu poczułem taką determinację i wewnętrzny nakaz, aby uwolnić Zuzię – małego motylka – od cierpienia. Można powiedzieć, że rzuciłem się w wir pomagania. Pomyślałem też, że znalazłem historię tak piękną i dramatyczną jednocześnie, w której drzemie wielki potencjał siły i nadziei, że powinienem chwycić kamerę i towarzyszyć Zuzi i jej rodzinie, bo ich losy zasługują na film. Wtedy jeszcze nie znałem Zuzi ani jej bliskich. Ale towarzyszyły mi wiara i wielki zapał do budowania opowieści o sensie pomagania.
Oglądając film, odnosimy wrażenie, że Pana relacje z Zuzią i jej rodziną miały nie tylko zawodowy charakter.
Początkowo zamierzałem nakręcić dokument obserwacyjny. Chciałem bez komentarza pokazywać ich życie – codzienną walkę, wzloty i upadki – próbując zachować dystans. Jednak wyjątkowa siła, mądrość i zniewalający uśmiech Zuzi szybko zmieniły te założenia. Nie przypuszczałem, że staniemy się tak bardzo sobie bliscy. Zuzia oraz jej młodsza siostra Ala w krótkim czasie stały się dla mnie ogromnie ważne. Od kilku lat sam jestem ojcem, mam dwie wspaniałe córki, i sądzę, że ten fakt bardzo wpłynął zarówno na moje postrzeganie tej historii, jak i na relacje z Zuzią i jej rodziną. Moje pierwotne założenie filmowania „chłodnym okiem” z biegiem czasu zmieniło się i w pewnym momencie postanowiłem trochę odkryć też siebie, ujawnić, że za kamerą stoi człowiek, który ma własne emocje i wrażliwość. Tu nie ma żadnej kreacji czy wymyślonych sytuacji.
Ale nie zawsze było łatwo, np. w pewnym momencie musi Pan wyłączyć kamerę na żądanie rodziców…
Od początku zdawałem sobie sprawę z tego, że moje wchodzenie z butami, czyli z kamerą w ich życie wymaga dużej delikatności. Nie wszystko musi być na sprzedaż. Zapewniłem mamę Zuzi, że dla mnie zawsze najważniejsze będzie zdrowie i dobro dzieci – Zuzi i Ali, a dopiero potem moje ujęcie i film. Nie wahałem się odłożyć kamery, kiedy wymagała tego sytuacja. Nie miałem wątpliwości, że największą cenę płacą moi bohaterowie. W filmie nie unikamy także trudniejszych sytuacji, które zawsze traktowałem jako emocjonalne skutki uboczne w walce o życie Zuzi. Czasem emocje bohaterów sięgały zenitu. Moją intencją było pokazanie prawdy, a nie epatowanie cierpieniem i przekraczanie granic. A przecież EB jest jedną z najbardziej diabolicznych chorób, jakie mogą dotknąć małe dziecko. Dzieci z EB nazywa się „dziećmi – motylkami”, bo ich skóra jest tak wrażliwa jak skrzydła motyla. Mówi się też o nich „dzieci Hioba” z powodu cierpienia, jakie muszą znosić. To cierpienie było wyzwaniem dla mnie jako dokumentalisty. Jednak nie chciałem robić filmu o dramacie, ale o jego przezwyciężaniu. Zuzię, Alę i jej rodziców uważam za współczesnych superbohaterów, ludzi o ponadprzeciętnej sile, ludzi z tytanu. Nigdy się nie poddają i pokazują, że „jak się nie da, to się da”.
To film o rodzinnej miłości, sile przetrwania i ludzkiej solidarności. Co było dla Pana najważniejsze w czasie jego realizacji?
Bez wątpienia najważniejsze było zdrowie i życie Zuzi, które nieraz wisiało na włosku. Ważne były też dla mnie idea tego filmu i troska o to, czy będzie miał szanse zmienić choć na chwilę czyjeś patrzenie na codzienność. Robiłem ten film z emocjonalnego zachwytu nad siłą pomagania, ale przede wszystkim chciałem pokazać, po raz pierwszy na ekranie, dalsze losy tak spektakularnej fali pomocy. Blisko 100 tys. ludzi postanowiło uratować jedną dziewczynkę i uzbierało ponad 6 mln zł na eksperymentalną terapię. Pięć lat temu ta zbiórka była absolutnie bezprecedensowa i, co ważne, wskazała ścieżkę dla wielu innych dzieci. Praca nad tym filmem i kontakt z Zuzią zmieniły moją definicję szczęścia i wiele mnie nauczyły. Kiedy dwunastoletnia dzisiaj Zuzia obejrzała film, stanęła obok mnie i powiedziała: „Jarek, mam nadzieję, że ten film komuś pomoże”. •
Jarosław Szmidt
operator i reżyser. Zrealizował kilka fabularnych etiud filmowych oraz filmów dokumentalnych emitowanych w Telewizji Polskiej. Jest autorem dokumentu „Jan Paweł II. Szukałem Was…”.
Dziennikarz działu „Kultura”
W latach 1991 – 2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk. Jego obszar specjalizacji to film, szeroko pojęta kultura, historia, tematyka społeczno-polityczna.
Kontakt:
edward.kabiesz@gosc.pl
Więcej artykułów Edwarda Kabiesza