„Przygotujcie się na brexit bez umowy” – straszy brytyjski premier Boris Johnson. W listopadzie Unia Europejska i Wielka Brytania po raz ostatni podejmą próbę porozumienia się odnośnie do reguł „rozwodu”.
Sytuacja w sprawie umowy o stosunkach między Wielką Brytanią a Unią Europejską po wygaśnięciu okresu przejściowego (na razie obowiązują takie same zasady jak za brytyjskiego członkostwa w UE) zmienia się z dnia na dzień. 15 października na szczycie UE nie podjęto decyzji o zmianie strategii negocjacyjnej i ustępstwach wobec Londynu. Dzień później Boris Johnson w telewizyjnym wystąpieniu zaczął przygotowywać obywateli na brexit bez umowy, a rzeczniczka premiera dodała: „To już koniec rozmów”. Jednak kilka dni później główni negocjatorzy – Michel Barnier ze strony UE i Michael Gove ze strony Wielkiej Brytanii – zapewniali media o „otwartych drzwiach” do negocjacji. 22 października obie strony wyraziły chęć powrotu do rozmów w listopadzie. To ostatni możliwy termin na kompromis. Boris Johnson zapewnia o gotowości na „no-deal brexit” (brexit bez umowy), ale wątpliwości zgłaszają zrzeszenia przedsiębiorców, policja i służby, a nawet Kościół anglikański.
Bez kompromisu
W tym roku czas na negocjacje uciekał wyjątkowo szybko. Wielka Brytania opuściła Unię 31 stycznia 2020 r., pozostawało 11 miesięcy na stworzenie umowy regulującej wzajemne relacje po zakończeniu okresu przejściowego. Pierwsza runda negocjacji w marcu 2020 r. zakończyła się fiaskiem, potem uderzenie koronawirusa w Europę wstrzymało rozmowy na ponad dwa miesiące. W połowie maja odbyła się druga tura, znów zakończona niepowodzeniem. W lecie toczyły się kolejne rundy, mówiono o kompromisie we wrześniu lub „najpóźniej w październiku”. Nie udało się zrealizować tych deklaracji, a w połowie października perspektywa porozumienia jeszcze się oddaliła. Dodatkowo główny negocjator Wielkiej Brytanii zarzucił unijnym urzędnikom, że grali na zwłokę i nie odpowiadali na brytyjskie wezwania do dialogu.
22 października ogłoszono powrót do rozmów. Brytyjczycy są już jednak zniecierpliwieni powtarzanymi przez negocjatorów słowami o „porozumieniu w zasięgu”, „woli kompromisu” i „konstruktywnych rozmowach”. Nie idą za tym konkrety. Wciąż brakuje zgody w dwóch najważniejszych kwestiach.
Po pierwsze, tzw. level playing field – chodzi o zasady uczciwej konkurencji i dostępu brytyjskich towarów do unijnego rynku po wygaśnięciu dotychczasowych przepisów. Unia chce, by Brytyjczycy w największym możliwym stopniu zachowali dotychczasowe regulacje, np. rynku pracy i ograniczeń rządowej pomocy dla przedsiębiorstw. Boris Johnson dąży z kolei do standardowego porozumienia o wolnym handlu i wprowadzenia zasady „zero taryf, zero kwot”. Brytyjski rząd natomiast chce ograniczyć zasady wolnego handlu w kwestii rybołówstwa – to druga z najpoważniejszych spornych spraw. Do końca 2020 r. Wielka Brytania podlega wspólnej polityce rybołówstwa. Przyznaje ona członkom Wspólnoty wzajemny dostęp do swoich wód, ale też wyznacza kwoty połowowe. Boris Johnson chce zmiany obu tych reguł.
Obie strony oskarżają się wzajemnie o postawę uniemożliwiającą porozumienie. Zdaniem unijnych urzędników Londyn chce po wyjściu z UE wybrać dla siebie przywileje, a odrzucić zobowiązania. Na Wyspach oskarża się Brukselę o chęć ograniczenia brytyjskiej suwerenności.
Polacy bez obaw
Mimo nadal istniejących rozbieżności i uciekającego czasu są też sygnały świadczące o możliwości kompromisu. Spotkanie między wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej Marošem Šefčovičem a Michaelem Gove’em przyniosło porozumienie dotyczące spraw obywatelskich. Strony zgodziły się na utrzymanie zapisów z umowy o wystąpieniu Wielkiej Brytanii z UE, czyli „wzajemną ochronę ponad 3 mln obywateli UE w Wielkiej Brytanii i ponad miliona obywateli Wielkiej Brytanii w krajach UE, zabezpieczając ich prawo do pobytu”. W związku z tym nawet w przypadku brexitu bez umowy Polaków na Wyspach nie czekają żadne dodatkowe zobowiązania lub ograniczenia ponad to, co już zostało ogłoszone, gdy brexit stał się faktem. Czyli obowiązek zarejestrowania pobytu po wygaśnięciu okresu przejściowego.
Porozumienie Šefčoviča z Gove’em przyniosło pewne uspokojenie we wzajemnych relacjach. Interpretowane jest jako zapowiedź tego, że nawet bez wypracowania całościowego porozumienia nie zapanuje chaos, tylko stopniowo będą zawierane „małe porozumienia” regulujące poszczególne obszary stosunków UE–Wielka Brytania.
Szanse na całościową umowę także wzrosły. Brytyjskie media napisały o „gałązce oliwnej” od Michela Barniera. Unijny negocjator miał po raz pierwszy zasugerować gotowość do ustępstw. Najpewniej jest to rezultat ponagleń do kompromisu ze strony przywódców krajów UE, m.in. Angeli Merkel, Emmanuela Macrona i Marka Rutte.
Jeśli nie będzie umowy
Zmiana strategii negocjacyjnej Unii to podwójnie dobra wiadomość dla brytyjskiego premiera. Po pierwsze, może teraz przedstawiać się rodakom jako twardy negocjator. To właśnie po jego wystąpieniu telewizyjnym o szykowaniu się do brexitu nastąpiła zmiana podejścia unijnych negocjatorów. Po drugie, oddala się perspektywa politycznej i gospodarczej katastrofy dla jego kraju. Trudno nie traktować słów Johnsona o gotowości do jednostronnego brexitu inaczej niż negocjacyjnego blefu, ponieważ faktyczny stan przygotowań do wygaśnięcia okresu przejściowego jest niezadowalający.
Rozczarowaniem zakończyło się spotkanie szefa rządu z reprezentantami przedsiębiorców. Oczekiwano rozwiania niejasności na temat nowych zasad handlu z krajami UE i dyskusji nad piętrzącymi się problemami. Tymczasem konferencja trwała tylko 20 minut, z czego kwadrans stanowił monolog Johnsona raczącego uczestników spotkania ogólnikowymi wezwaniami do „odważnego stawienia czoła brexitowi”.
Niepokój brytyjskiego biznesu budzi nałożenie się nieuniknionych kłopotów po wyjściu z UE na recesję, w którą weszła brytyjska gospodarka. Prognozy ekonomiczne są coraz bardziej pesymistyczne, ponieważ druga fala koronawirusa na Wyspach zmusza rząd do wprowadzania kolejnych obostrzeń. Pod koniec października niewiele różniły się one od wiosennego lockdownu. A prezes banku centralnego Anglii ostrzega: „Trudne chwile wciąż przed nami”. Brytyjska gospodarka skurczy się w tym roku o około 9–10 proc., trzykrotnie wzrośnie deficyt, powrót koronawirusowych ograniczeń zniweczył nadzieję na odrobienie strat w drugiej połowie roku.
W połowie października przez brytyjskie media i parlament przetoczyła się dyskusja o katastrofalnych skutkach brexitu bez umowy dla bezpieczeństwa obywateli. Brytyjski „The Guardian” opublikował rozmowę z ekspertem do spraw ochrony granic Davidem Andersonem. Ostrzegł on, że „no-deal brexit” oznacza dla policji i służb „niemożność działania”. Chodzi o utratę dostępu do unijnych ewidencji, list poszukiwanych i alertów. „The Guardian” przytacza statystyki wskazujące, że brak porozumienia oznacza dla brytyjskich służb wydłużenie oczekiwania na dostęp do europejskich rejestrów z 15 minut do… 66 dni.
Brexit bez umowy przyniósłby także zmniejszenie wiarygodności Wielkiej Brytanii na arenie międzynarodowej (choć ucierpi też reputacja UE). W toku przygotowań na wypadek brexitu bez umowy 29 września Izba Gmin przyjęła tzw. ustawę o rynku wewnętrznym. Stanowi ona furtkę do złamania zasad porozumienia o wystąpieniu Wielkiej Brytanii z UE. Członkowie rządu otwarcie przyznają, że jest to złamanie prawa międzynarodowego. Tłumaczą to koniecznością stworzenia „prawnej siatki bezpieczeństwa”. Naruszenie zawartego porozumienia międzynarodowego wywołało szok nie tylko wśród parlamentarnej opozycji. Głos zabrał także Kościół anglikański, pięciu arcybiskupów ostrzegło we wspólnym liście przed „ogromnymi politycznymi, prawnymi, ale też moralnymi konsekwencjami takiego postępowania”, wyrazili również obawy o trwałość zawartego w 1998 r. porozumienia kończącego wojnę w Irlandii Północnej.
Nie ulega wątpliwości, że dla obu stron najkorzystniejsze byłoby osiągnięcie kompromisu. Ale tak samo mówiono przed brexitem, kiedy to do ostatniej chwili powątpiewano w jego ziszczenie się. •
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się