Zauważam odchodzenie ludzi z Kościoła. Duszpasterstwo na pewno trzeba zmienić i widzę w tym między innymi rolę wspólnot.
W tradycyjnej kaszubskiej parafii nowe formy duszpasterstwa są opornie przyjmowane, choć zdarzają się osoby, które szukają czegoś więcej, będąc już w Kościele. Próbowałem tu wprowadzić wspólnoty neokatechumenalne, do których sam należę, ale ciężko to idzie. Myślę też o wspólnocie Domowego Kościoła, bo jestem przekonany, że coś muszę robić, jakoś docierać do wiernych. Można wykorzystać kolędę, żeby zaprosić tych, których się zna. Oczywiście z modlitwą; Pan Bóg to poprowadzi.
Niektórzy mają uwagi co do małej liczby ministrantów, ale sami nie zachęcają, nie posyłają swoich dzieci albo wnuków do tej służby. Chyba mentalność wiernych zmienia się na, nazwałbym to, usługową: ja niczego nie wniosę do parafii, ale przychodzę do kościoła jako odbiorca. To może znaczyć po pierwsze, że więź ludzi z Kościołem się rozluźnia, a po drugie, że religijność większości parafian jest tradycyjna, niechętna nowościom. Czasem wierni przychodzą po sakramenty – rozumują tak: muszę je przyjąć, bo nie jestem gorszy od innych i mi się należy. I to jest okazja do katechezy.
W miastach mniej ludzi jest na Mszy św., ale wspólnot jest więcej. Może wioska jednak sama jest jakąś wspólnotą... Na przykład w mojej wiejskiej parafii na pogrzeb przychodzą nie tylko krewni zmarłego, ale i sąsiedzi. Prawie za każdym razem mam pełen kościół. Jako wikary pracowałem w Trójmieście. Czy anonimowość sprawia, że tam ludzie chętniej wchodzą do wspólnoty, a tu wszyscy się znają i jeden patrzy na drugiego? Trudno powiedzieć. Tutaj, kiedy wprowadza się coś nowego, pada pytanie: a co, dotąd było źle? Proponuję czuwanie paschalne, a parafianie pytają: to co, teraz do sąsiedniej parafii będziemy musieli jechać na rezurekcję?
Trzeba katechizować, ale cierpliwie. Potrzeba modlitwy, jakiejś ofiary, nie chcę mówić: cierpienia.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się