W Niemczech, we Francji i na Węgrzech media są w rękach rodzimych właścicieli. Jak skończy się repolonizacja mediów w Polsce?
Tu właśnie trzeba się wzorować na państwach zachodnich, które bardzo zaciekle bronią swojej suwerenności w tej dziedzinie – mówił krótko po wyborach prezydenckich Jarosław Kaczyński. Prezes Prawa i Sprawiedliwości zapowiedział, że przepisy dotyczące repolonizacji mediów powstaną „dużo szybciej” niż do końca kadencji, ale na razie nie są gotowe.
Wielu komentatorów spodziewa się, że wzorem mogą być Węgry, których rząd doprowadził do wielkich zmian na rynku medialnym. Jednak sytuacja tego kraju od początku była inna od polskiej. Jarosław Kaczyński deklaruje, że polskie regulacje będą podobne do tych z któregoś z krajów zachodnich.
Poglądy kapitału
Pomysł repolonizacji mediów pojawił się już podczas pierwszej kadencji rządów PiS. Jednym z zapalników była sprawa Marka Dekana, szefa środkowoeuropejskiego oddziału koncernu Ringier Axel Springer (RASP) należącego wówczas do Niemców i Szwajcarów. W marcu 2017 r. ujawniono jego list do pracowników, w którym komentował ponowny wybór Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. „Ideologia i prymitywne manipulacje przegrały z wartościami i rozsądkiem” – pisał Dekan. „Większość naszych czytelników i użytkowników należy do tej miażdżącej większości, która popiera członkostwo Polski w UE. Podpowiedzmy im, co zrobić, żeby pozostać na pasie szybkiego ruchu i nie skończyć na parkingu”. Politycy PiS uznali działanie Dekana za ręczne sterowanie polskimi pracownikami. Jednak nie tylko oni mówili o problemie własności środków przekazu. – Klucz do tego, co jest zawarte w tym liście, nie polega na tym, że kapitał ma narodowość, tylko że ma poglądy – tłumaczyła w TVP dr Barbara Fedyszak-Radziejowska, socjolog. – Może (on) w ogromnym stopniu formować stan świadomości, postawy polityczne danego społeczeństwa, i wtedy mamy do czynienia z zakłóceniem demokracji.
Dotychczas pomysł ograniczenia obecności zagranicznych firm na polskim rynku medialnym nie doczekał się realizacji. Jego zwolennicy przytaczali przykłady skandali, takich jak ten związany z artykułem w „Newsweeku” z 2018 r. (własność RASP), w którym pisano o „polskich obozach koncentracyjnych” (chodziło o obozy zakładane po wojnie przez komunistów).
Mecz Polska–Niemcy?
Wśród telewizji największy udział w rynku mają kanały należące do Polaków. Według firmy Nielsen, w 2019 r. najczęściej oglądany był Polsat (9,85 proc.), któremu niewiele ustępowała publiczna Jedynka (9,68 proc.). Do wyników stacji z ul. Woronicza trzeba doliczyć Dwójkę (8,34 proc. i 4. miejsce) oraz TVP Info (3,64 proc.). Trzecia lokata należała do TVN będącego własnością amerykańskiej grupy Discovery (8,45 proc.). TVN24 z 4,47 proc. zajmuje w tym zestawieniu 5. pozycję. Według innych badań to Jedynka była najpopularniejsza, a TVP Info wyprzedza TVN 24.
Polski kapitał ma przewagę także w przypadku tygodników opinii. Oprócz „News- weeka” wszystkie liczące się tytuły należą do Polaków. Inaczej rzecz się ma z prasą codzienną. Pierwszy w zestawieniu, wydawany przez niemiecki koncern RASP „Fakt” ma ok. 200-tysięczny nakład (sprzedaż wszystkich gazet spadła w czasie epidemii) i sprzedaje się około dwukrotnie lepiej niż drugi „Super Express” (własność polskiego ZPR Media). „Gazeta Wyborcza” w maju zeszłego roku notowała niespełna 90-tysięczny wynik, a w maju 2020 r. – 65-tysięczny. Codzienna prasa lokalna jest niemal zmonopolizowana przez niemiecką spółkę Polska Press, do której należy 20 tytułów.
Polski paszport właścicieli nie oznacza, że dany tytuł należy do prawicowych. Polska jest Spółka Polityka wydająca „Politykę”. W przypadku „Rzeczpospolitej” wykupienie udziałów brytyjskiego Mecomu przez Grzegorza Hajdarowicza skutkowało skrętem pisma w lewo. Do polskich koncernów zaliczana jest też Agora, właściciel „Gazety Wyborczej” i radia TOK FM, choć struktura własności jest tu dość skomplikowana. Udziały mają tu m.in. nowojorska grupa Media Development Investment Fund oraz fundusze emerytalne, w tym Nationale Nederlanden, PZU (należący w części do Nationale Nederlanden), Axa, PKO BP i Aviva Santander.
Węgierskie wzorce
W przypadku Węgier niemal cały rynek medialny od lat należy do lokalnych podmiotów. Wyjątek stanowi niemiecka RTL, jedna z najpopularniejszych telewizji w kraju. RASP jest aktywny nad Balatonem, ale ma znacznie mniejsze znaczenie niż w Polsce. Jednak ponad 15 lat temu Viktor Orbán uznał, że ma przeciwko sobie wszystkie tytuły, więc potrzebuje własnych. Współpracujący z nim biznesmen Lajos Simicska zaczął więc tworzyć grupę, w której skład weszła m.in. telewizja informacyjna Hír TV i dziennik „Magyar Nemzet”. W dużej mierze dzięki niemu Orbán uzyskał władzę w 2010 r. Później jednak Simicska poparł radykalną partię Jobbik. Wtedy stracił państwowe reklamy. Ostatecznie w 2018 r., po kolejnym zwycięstwie wyborczym Fideszu, czyli partii Orbána, Simicska zamknął albo sprzedał swoje medialne aktywa.
Inne niechętne Orbánowi media były przejmowane przez sprzyjający premierowi biznes. Tak stało się z postkomunistycznym tygodnikiem „Népszabadság”, który po wykupieniu został zamknięty. Z kolei gdy telewizja RTL atakowała Orbána, rząd zaczął pracować nad wprowadzeniem wymierzonego w nią podatku od reklam. Pomysł zarzucono, a telewizja złagodziła ton, a później w ogóle zrezygnowała z publicystyki.
W 2018 r. stworzono Środkowoeuropejską Fundację Prasy i Mediów, formalnie prywatną, ale kierowaną przez bliskiego Orbanowi Gábora Liszkaya. Weszło do niej ponad 470 tytułów prasowych, które zaczęły zwalniać dziennikarzy i powielać przekaz oparty na depeszach agencyjnych. Fundacja jest obok rządu jednym z dwóch głównych reklamodawców w kraju.
Zdaniem dr. Dominika Héjja z Instytutu Europy Środkowej, węgierskiego modelu nie dałoby się skopiować w Polsce. – Sytuacja na Węgrzech jest zupełnie inna, bo tam prawie nie ma zagranicznych koncernów – tłumaczy ekspert. – Po drugie, na Węgrzech jest tylko niechętny Fideszowi Budapeszt i głosująca na niego reszta kraju, a w Polsce opozycja dominuje w 16 miastach wojewódzkich. Myślę też, że Komisja Europejska nie pozwoli na Budapeszt w Warszawie.
U progu wojny
Francja i Niemcy skutecznie bronią się przed obcymi wpływami, choć każdy z krajów robi to w inny sposób. – Koncerny wydawnicze i grupy medialne mają tak silną pozycję w Niemczech, że trudno sobie wyobrazić, żeby pojawiła się dla nich konkurencja zagraniczna – wyjaśnia Anna Przybyll z Zakładu Studiów nad Niemcami PAN. 60 proc. rynku prasy codziennej należy do 10 wydawców, których kapitał jeszcze niedawno był w całości niemiecki. W zeszłym roku spadające czytelnictwo dziennika „Die Welt” sprawiło, że ponad 40 proc. udziałów w wydającym go koncernie Springera za blisko 3 mld euro przejęli Amerykanie. Miliarder Henry Kravis jest dziś największym samodzielnym udziałowcem, ale łączne udziały Niemców i tak są nieco większe. Rynek telewizyjny jest zdominowany przez cztery grupy nadawców: dwie publiczne – ARD i ZDF (konkurujące ze sobą) oraz dwie prywatne – Bertelsmann (należy do niego RTL) i ProSiebenSAT.1.
W Francji rynek jest silnie uregulowany przez przepisy. Cudzoziemiec nie może mieć więcej niż 20 proc. udziałów w firmie będącej właścicielem radia lub telewizji. W przypadku gazet takiego ograniczenia nie ma. Istnieją ponadto przepisy antykoncentracyjne: jedna osoba nie może mieć więcej niż 49 proc. udziałów w firmie telewizyjnej o określonym zasięgu, jeden podmiot nie może też posiadać gazety politycznej mającej nakład wyższy niż 30 proc. takiej prasy wydawanej w całym kraju. Skoro dekoncentracja w Polsce ma być przeprowadzona za pomocą regulacji prawnych, to być może właśnie Francja będzie wzorem dla rządu. Oznaczałoby to z pewnością rewolucję i wielką wojnę z zagranicznymi koncernami. •
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się