A co, jeśli nie wrócą i nasze kościoły opustoszeją? Co, jeśli najbliższe niedziele pokażą, że zniesienie dyspensy od uczestnictwa w Eucharystii nie przywoła z powrotem do kościołów części spośród tych, którzy z niej ochoczo skorzystali? Cóż, może trzeba się będzie wreszcie rozprawić ze stereotypem dobrego katolika – stereotypem, który funkcjonuje głównie w naszych, katolickich głowach, bo przez ludzi odwracających się od Kościoła dawno już został pożegnany.
Warto chyba przywołać dziś dwa istotne głosy z głębi dwudziestego wieku, które bardzo mogą nam obecnie pomoc w zrozumieniu tego, co dzieje się w Kościele nad Wisłą. Pierwszy, to głos z naszego rodzimego podwórka – słowa Sługi Bożego, ks. Franciszka Blachnickiego, który swego czasu pisał: „Obiegowo stosuje się pojęcie dobrego, czy praktykującego katolika. Oceną stosowaną przeciętnie jest: czy dzieci są ochrzczone, czy ślub kościelny zawarty, czy chodzą do kościoła w niedzielę, ile razy w roku do spowiedzi. Wszystko się ocenia w kategoriach czysto formalnych – wypełniania pewnych praktyk religijnych (…). Ciągle tylko przykładamy miarę czysto zewnętrzną: praktykujący – niepraktykujący. Dochodzi do tego, że nawet nie interesujemy się, czy ten praktykujący jest wierzący. A to jest przypadek bardzo często dzisiaj spotykany – cała kategoria ludzi praktykujących a niewierzących. Praktykujących siłą nawyku i może jeszcze jakiegoś nacisku w środowisku, ale czy mają wiarę w sensie chrześcijańskim, ewangelicznym, wiarę w znaczeniu osobowego spotkania z Chrystusem?”.
Sęk w tym, że pandemia uderza właśnie ten stereotyp dobrego bo praktykującego, choć de facto często niewierzącego w sensie ewangelicznym katolika. Jeśli bowiem ktoś do kościołów nie powróci, albo z Kościoła odejdzie, to z pewnością nie ci, których wiara była silna, żywa, autentyczna. Lament nad tym, że z naszych świątyń fizycznie znikną ludzie, którzy wcześniej i tak byli w nich tylko ciałem, nie jest autentyczną troską o stan ich wiary, ale opłakiwaniem naszego własnego dobrego samopoczucia zepsutego przez zaniżone statystyki. W końcu wszystko podpowiada nam, że lepiej jest widzieć w kościele tłum, niż go nie widzieć. Sęk w tym, że to pułapka, która od lat nas usypia. Nie pozwala nam bowiem skontaktować się z faktem, że fizyczna obecność wcale nie musi być oznaką duchowego życia. Co więcej, jak pisał niegdyś jeden z wielkich ojców Soboru Watykańskiego II, Henry de Lubac – drugi z pośród tych, których warto dziś uważniej posłuchać – „duchowe trupy, nim ulegną rozkładowi, dłużej od trupów doczesnych pozostają w stanie zasuszenia. Niemniej i one są trupami”.
Nie chodzi oczywiście o to, aby kogokolwiek obrażać, ale raczej o to, aby otoczyć duchową opieką tych, którzy w szczególny sposób jej potrzebują; aby nieść życie tam, gdzie rozgościła się duchowa stagnacja, a nawet martwota. Wszak to właśnie jest jedno z podstawowych zadań, które stają przed autentycznymi uczniami Jezusa. To powinien być obecnie nasz podstawowy cel – znaleźć nowe sposoby docierania z Ewangelią do miejsc i osób pozbawionych jej światła. Tymczasem my od dawna w pewien sposób pielęgnujemy w Kościele stan zasuszenia, uśpieni faktem, że wciąż jeszcze lepiej wypadamy na tle państw zachodniej Europy.
Kłopot w tym, że jak mawiał również przywoływany już Henry de Lubac, „Chrześcijaństwo nigdy nie jest tryumfujące”, a droga statystycznego tryumfalizmu z wszelkich możliwych jest najbardziej złudna. Czas, w którym znajdujemy się obecnie, zmusza nas więc do tego, abyśmy z nową intensywnością postawili sobie pytane, jak zewangelizować i doprowadzić do żywej wiary ludzi ochrzczonych? Jak pokazać im piękno osobowej relacji z Chrystusem, której prawdopodobnie nigdy nie doświadczyli? Możemy te pytania potraktować poważnie, możemy jednak znów popaść w letarg, uśpieni faktem, że jednak zasadniczo ludzie do miejsc kultu wracają – nieważne czy z pragnienia serca, czy siłą nawyku lub środowiskowego nacisku. Jedno nie ulega dla mnie wątpliwości. Jeśli naszym podstawowym celem będzie przywrócenie w naszych świątyniach status quo sprzed czasów zarazy, kościoły sukcesywnie będą pustoszeć, niezależnie od tego, czy przyjdzie kolejna fala pandemii.
dr hab. prof. UŚ, filozof, członek Rady ds. Apostolstwa Świeckich KEP, politolog, lider Centrum Duchowości Ruchu Światło-Życie Archidiecezji Katowickiej, przewodniczący Rodziny św. Szarbela w Polsce.
Od lat posługuje modlitwą i na wiele sposobów głosi Ewangelię. Autor książek, artykułów oraz audiobooków poświęconych filozofii i duchowości chrześcijańskiej. Współpracownik Radia eM, Gościa Niedzielnego. Członek Rady Duszpasterskiej Archidiecezji Katowickiej i przewodniczący Komisji ds. świeckich II Synodu Archidiecezji Katowickiej. Znawca życia i duchowości św. Szarbela. Prywatnie mąż i ojciec.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się