Nowy numer 39/2023 Archiwum

„Boże Ciało” i „Dwóch papieży”

Oba filmy są – jako agitki – rozprawą z realnym, katolickim Kościołem, w imię Kościoła postępowego.

Wszystko jest w nich na dobrym poziomie, oba okazały się hitami tej zimy. Świetna reżyseria (Komasa, Meirelles), takież aktorstwo (Bielenia, Rycembel, Pryce, Hopkins). Niezłe zdjęcia. Scena na stateczku, ze slangującą wulgaryzmami młodzieżą – przejmująca, prawdziwa. Watykańskie plenery – urokliwe. Problematyka superaktualna, żywo obchodząca wielu z nas. Jest co oglądać, o czym rozmawiać.

Czując się zaproszony do rozmowy (Komasa w wywiadzie: „Jak się robi sztukę, to się wierzy”. W Boga? „W dialog”), chcę zwrócić uwagę na to, co ponad różnicami jest wspólne dla tych filmów: oba są agitkami. Piotr Zaremba: „Dziełu liberalnego artysty zawsze grozi” rola agitki. Oba filmy są – jako agitki – rozprawą z realnym, katolickim Kościołem, w imię Kościoła postępowego. I orężem w wojnie kulturowej. Żadne intelektualne wygibasy ani cmokania recenzentów tego nie zmienią. Oba filmy biją się o Kościół „otwarty”, przyrządzony pod (neo)liberalny smak, doprawiony lewicowymi przyprawami. Chodzi o nadrobienie słynnych 200 lat opóźnienia, o skaptowanie widza na jasną stronę mocy. Przesłanie? Smarzowski/Sekielski soft, po prostu. Choć ani jeden, ani drugi nie są filmami antyklerykalnymi, ba, w obu wyczuwalna jest troska o Kościół (taki, jaki ma być, według twórców). Stąd zresztą zagubienie wielu widzów (i recenzentów).

A jaki ma być? Franciszek pozdrawia wiernych na tle tęczowej flagi. Komasa: „Wróciłem do zera, do rozmowy o tym, czy chcę być w Kościele. To dla mnie głęboko wstydliwe, że szedłem w jakiejś określonej grupie ludzi. Jest mi wstyd za ludzi Kościoła, którzy są u steru”. Wyjaśnia, że inspiracją dla filmu były reakcje na katastrofę smoleńską. Co należy rozumieć, że jest to film zrobiony przeciwko „sekcie smoleńskiej”, czyli apokaliptycznej mistyfikacji zwykłego wypadku. Oto więc polskie katolickie piekło: fasadowa wiara, ślepy rytuał, hipokryzja. Eliza Rycembel też udziela wywiadów. Mówi: „Nie umiem się porozumieć z ludźmi, dla których wiara jest tożsama z Kościołem”. Doszła pani do swojej tożsamości? – pyta dziennikarka. „Wierzę w człowieka”. I dalej: w Jaśliskach (gdzie nagrywano film) „młodzi ludzie chodzą co niedzielę na mszę, bo ich rodzice i dziadkowie chodzą. Jeżeli nie masz dostępu do innego modelu życia, to pozostajesz w tym, w czym zostałeś wychowany. Większość dziewczyn miała dzieci albo w wieku 20 lat myślała, by je mieć. To był klucz do mojej postaci. Bo wymyśliłam, że ona nie chce mieć dzieci”. Takie jest zaplecze duchowe tych filmów (Meirelles mówi w wywiadach to samo).

A ten świat (20-letnich matek, przekazu tradycji, kościelnej wiary w Boga, a nie wiary w człowieka i dialog) musi się skończyć. Sztuka ma pomóc w jego likwidacji. Zaś kino jest najważniejszą ze sztuk, mawiał Lenin. Więc Bielenia rozrzuca zabawnie wodę chrzcielną w kościele, aplauz! Tego chcemy! Fajnoksiądz! Bergoglio zamawia pizzę, jaki ludzki! Po 41 latach kapłaństwa wiem na pewno, że nie tego („swój chłop”) chcą ode mnie Bóg i ludzie: bym ich aż tak tanio kupował. W każdym razie i Komasa, i Meirelles o nas, księżach, wiedzą niewiele i oba filmy mają się tak do – np. – „Pamiętnika wiejskiego proboszcza” Bernanosa jak modna niedawno Ewangelia Judasza do Janowej.

Meirelles zakłamuje postać Benedykta XVI. W wersji Hopkinsa BXVI jest typem tak wrednym, że kojarzy się z Hannibalem Lecterem. Padają tezy niewybredne: wyborem BXVI Kościół chciał opóźnić spóźnione już i tak reformy; BXVI schował się za książkami, bo bał się życia… BXVI jest anachroniczny, nieporadny życiowo, bezradny intelektualnie wobec ripost Bergoglia, do którego zawsze należy ostatnie słowo. Jak w westernie: dobry szeryf wygrał z przywódcą starej bandy. A przecież racje BXVI są znacznie poważniejsze, niż wynika to z gęby, którą im w filmie przyprawiono. Zresztą i obrona jezuickiej teologii wyzwolenia nie wychodzi Meirellesowi za dobrze – okazuje się, że zakonnicy faszerują się Marksem i Gramscim (!). Oba filmy są dobrą ilustracją kłopotów, jakie z katolicyzmem ma liberalny świat. Tego fundamentalnego niezrozumienia, duchowej ściany, o którą roztrzaskuje on sobie nos (i dlatego zawodzi go węch ideowy, a potem i smak estetyczny). Żywej kościelnej wiary w żywego Boga nic tu nie zastąpi. Ani ciekawość intelektualna, ani wysokie IQ, ani talent, ani wojna. Objawiłeś te rzeczy prostaczkom, rzekł Pan.

W jednej z entuzjastycznych recenzji napisano, że twórcy obu filmów „świetnie wyczuli, »co trapi współczesny świat«”. Moim zdaniem ich diagnoza (a tym samym i recepta) jest fundamentalnie chybiona. Co naprawdę „trapi współczesny świat”, świetnie wyczuł Benedykt XVI, ale nie ten przerysowany Hopkinsem Panzerpapst, lecz prawdziwy, mądry i czuły: brak Boga. To znaczy: stan świata (cywilizacji Zachodu, jego kultury), w którym tak trudno wierzyć w Boga. Mowa o prawdziwym Bogu, a nie o antykościelnej bezobjawowej „duchowości” skrojonej pod liberalny gust. To trapi współczesny świat.

I na film o tym czekam. I żeby nie był, jeśli można, o fałszywym księdzu i o kolejnym wrednym albo młodym, albo nowym papieżu.•

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast