Marie Fredriksson, wokalistka Roxette, odeszła wcześnie. Dla wielu jej fanów – o wiele za wcześnie. Ona sama jednak dziękowała Bogu za to, że dał jej drugą szansę. Bo przecież niewiele brakowało, byśmy pożegnali ją już siedemnaście lat temu.
Był rok 2002. Roxette miało już za sobą okres największej popularności, który przypadł na przełom lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Jednak po krótkiej przerwie duet znów działał, nagrywał kolejne płyty i koncertował. 11 września, dokładnie rok po ataku terrorystycznym na World Trade Center, Marie poczuła się źle podczas joggingu. Nagle straciła widzenie w prawym oku. Wróciła do domu i chciała się położyć, ale upadła na podłogę w łazience. Ten upadek spowodował złamanie czaszki, Marie doznała też ataku epilepsji. Z całego zdarzenia zapamiętała tylko głos męża krzyczącego jej imię. W szpitalu lekarz postawił diagnozę: guz mózgu.
Na śmierć i życie
Nagle przyszła Zmiana Zimna jak lód i pełna strachu Nic nie mogłam zrobić Widziałam spowolnione obrazy O Tobie i o mnie W oddali usłyszałam Twój płacz Róże na moim stole powoli obumarły.
To słowa tytułowej piosenki z płyty „The Change”, nagranej w 2004 r., a więc dwa lata po tamtym dramatycznym zdarzeniu. Niezwykły, bardzo osobisty album stał się częścią terapii, którą przeszła Marie. Wcześniej piosenkarka musiała na nowo nauczyć się czytać, pisać i liczyć. – Kiedy przyszedł do mnie tekst tej piosenki, czułam w tym coś potężnego – jakąś niezwykłą, duchową moc. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam. To był inny świat, bardzo czysty. Miałam wrażenie, że te słowa napisały się same, tak jakby ktoś napisał je za mnie – wyznaje Marie w filmie dokumentalnym „En Andra Chans” (Druga szansa) wyprodukowanym przez szwedzką telewizję TV4. Poruszające jest też w filmie wyznanie jej męża, klawiszowca Mikaela „Micke’a” Bolyosa, który mówi, że nie jest w stanie wysłuchać do końca wersji tej piosenki nagranej z orkiestrą symfoniczną, ponieważ tekst i melodia wyrażają dokładnie to, co czuł w tamtym czasie.
Nad płytą pracowali partiami, z przerwami na leczenie. Nie od razu mieli też wizję całości. – Żaden inny album nie był pisany ani nagrywany w taki sposób jak ten. Jest jedno wyrażenie, którym można to określić: na śmierć i życie – opowiada Mikael.
– Kilka razy myślałam przez chwilę, że nie będę miała siły, by dokończyć album; że będę musiała się poddać. Dlatego wspaniale było, kiedy już tę siłę znalazłam, podnieść się i kontynuować pracę. A im bardziej w to wchodziłam, tym więcej siły z tego czerpałam. Dawaliśmy ją sobie nawzajem. Moja siła stawała się większa i większa, im więcej tworzyliśmy – twierdzi Marie.
Nadal tu jesteśmy
Nagle przyszła Zmiana Wzięłam Cię za rękę, otarłeś mi łzy Noc zrobiła się czarno-niebieska. Ciągle rozmyślaliśmy, dlaczego – ja i Ty Po tym wszystkim nadal tu jesteśmy Trzymałam Cię za rękę Nie czułam strachu
Mikaela poznała w 1991 r., będąc u szczytu kariery, podczas australijskiej części trasy promującej płytę „Joyride”. Historia wydaje się trochę jak z bajki: szwedzki piosenkarz, autor piosenek i producent odbywał akurat podróż do Australii. Zakochali się od pierwszego wejrzenia. On oświadczył się po 48 godzinach. Ona z radością odpowiedziała: „tak”.
W książce „Kärleken till livet” (Moja miłość do życia), która pod tytułem „Listen to My Heart” doczekała się dotąd tłumaczeń tylko na języki niemiecki, czeski i hiszpański, Marie zwierza się szwedzkiej dziennikarce Helenie von Zweigbergk: „Gdybyśmy się nie spotkali z Mickiem, nie wiem, czy byłabym długo w stanie kontynuować pracę w Roxette. Będąc ciągle w trasie, nie mogłam sobie poradzić z życiem osobistym. Spędzałam czas w barach, pijąc za dużo. Długo byłam smutna i miałam problemy z prasą, dla której zawsze miałam być miła i mówić to, co należy. Musiałam ciągle być dostępna dla wszystkich, wywoływać uśmiech i być szczęśliwa. Aktorka Marie Fredriksson rosła kosztem prywatnej Marie. Nie było miejsca na bycie sobą. A kiedy już stawałam się sobą, czułam się niepewna, mała i zagubiona”.
Nie jest do końca pewne, czy Mikael był pierwszym mężem Marie. W jej biogramach pojawia się czasem postać perkusisty Gerta Claessona, z którym piosenkarka miała być związana na początku lat 80. Według tych informacji małżeństwo miało trwać zaledwie kilka miesięcy, jednak sprawa owiana jest tajemnicą i nigdy nie została oficjalnie potwierdzona w mediach. Pewne jest natomiast to, że Micke był z nią do końca i wspierał w najtrudniejszych momentach. – Był u mojego boku przez cały czas choroby. Opiekował się, dawał mi niesamowitą siłę. Jestem z tego bardzo dumna – wyznaje Marie w filmie „En Andra Chans”, dodając, że radość w naznaczone cierpieniem życie wnosiło też dwoje ich dzieci: Josefin i Oscar.
Dzięki Bogu żyję
Myślę o Tobie co dzień Zwłaszcza w ten wiosenny poranek Dzięki Bogu żyję I spoglądam na pierścionek z Sidney (…) Jest piękne poranne słońce Świeci na mnie po raz drugi Czerwone róże ciągle należą do mnie Drugi raz dają mi swoje piękno
Powtarzające się kilkakrotnie w piosence „2nd Chance” (Druga szansa) słowa „dzięki Bogu” wydają się czymś więcej niż tylko związkiem frazeologicznym wyrażającym ulgę. Dziennikarce szwedzkiego magazynu „Vi” Karin Thunberg wokalistka mówi wprost, że nie poddała się w walce z rakiem m.in. dzięki silnej wierze w Boga. Choć jest powściągliwa w mówieniu o wierze, to jednak „chce porozmawiać o wszystkim, co można przezwyciężyć”, by pokazać innym, że można wygrać z chorobą.
Wiarę wyniosła z rodzinnego domu. Jako najmłodsza z pięciorga rodzeństwa wraz z siostrą Tiną uczęszczała do szkółki niedzielnej w Östra Ljungby, w południowej Szwecji. Z tamtego okresu zachowała „cudowne, jasne wspomnienia” – wspaniałego pastora i ukochanych piosenek. Jednak gdy Marie miała siedem lat, w wypadku samochodowym zginęła jej siostra Anna-Lisa. „Wiara stała się wtedy źródłem pomocy dla nas wszystkich” – zwierza się piosenkarka w rozmowie z Karin Thunberg. W filmie „En Andra Chans” rozwija ten wątek. Przyznaje, że trudno było się pogodzić z utratą siostry: – Jestem w kontakcie z Bogiem każdego dnia. To była zawsze bardzo ciepła i silna więź. Jednak kiedy Anna-Lisa zginęła, bardzo trudno było mi uwierzyć, że Bóg istnieje. Minęło dużo czasu, zanim na nowo Go polubiłam, ale powoli znów stawaliśmy się przyjaciółmi, coraz mocniej i mocniej.
Kiedyś wszystko zrozumiemy
– Jestem tak niewiarygodnie wdzięczna, że mogę tutaj siedzieć… I tak szczęśliwa z tego powodu… – to jedne z pierwszych słów, które padają w filmie „En Andra Chans”. Jak Marie wykorzystała swoją drugą szansę? Śpiewając i tworząc – tak długo, jak tylko pozwalały jej na to siły. Odkryła w sobie talent do rysowania – jej autoportret naszkicowany węglem zdobi okładkę płyty „The Change”. Przedstawia asymetryczną twarz, podzieloną – jak wyjaśnia artystka – na dwie części: „zdrową” i „chorą”. W 2006 r. piosenkarka ogłosiła, że jest już wyleczona. Wkrótce reaktywował się duet Roxette, z którym nagrała jeszcze trzy płyty. Choć podczas koncertów słychać było, że skala jej głosu wyraźnie się zmniejszyła, to jednak nie zniknęła dawna radość i energia. Nawet w ostatnich latach, kiedy nastąpił nawrót choroby, do końca walczyła o to, by pozostać na scenie. Śpiewała na siedząco, podpierała się laską, ale cierpienie znosiła z uśmiechem. Niestety, duet musiał odwołać koncerty promujące ostatnią płytę „Good Karma” (2016). Marie nie wróciła już do koncertowania, opublikowała jeszcze jednak kilka nagranych wcześniej solowych piosenek, ukazujących jej inne, bardziej jazzowe oblicze. Jedna z nich, wydana w 2018 r. „Sing Me a Song” (Zaśpiewaj mi piosenkę), napisana przez Mikaela, brzmi jak pożegnanie:
Wszystkie dobre i złe rzeczy, które zrobiłam Wydają się tylko Największą z ucieczek A nie mną To nie byłam ja Odczytuję to i zgadzam się na to Mówiąc: żegnaj Tak, żegnaj Zaśpiewaj mi piosenkę po północy Och, zaśpiewaj mi piosenkę, bym mogła płakać Dlaczego zawsze boli serce Kiedy patrzę, jak wieczór umiera
Szukając ukojenia tego smutku, warto wrócić do zakończenia tytułowej piosenki z albumu „The Change”:
Wspomnienia się zatrą Słońce zaświeci w nowym jasnym dniu W moim ręku nowe czerwone róże Może kiedyś to wszystko zrozumiemy•
Kierownik działu „Kultura”
Doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Przez cztery lata pracował jako nauczyciel języka polskiego, w „Gościu” jest od 2004 roku. Poeta, autor pięciu tomów wierszy. Dwa ostatnie były nominowane do Orfeusza – Nagrody Poetyckiej im. K.I. Gałczyńskiego, a „Jak daleko” został dodatkowo uhonorowany Orfeuszem Czytelników. Laureat Nagrody Fundacji im. ks. Janusza St. Pasierba, stypendysta Fundacji Grazella im. Anny Siemieńskiej. Tłumaczony na język hiszpański, francuski, serbski, chorwacki, czarnogórski, czeski i słoweński. W latach 2008-2016 prowadził dział poetycki w magazynie „44/ Czterdzieści i Cztery”. Wraz z zespołem Dobre Ludzie nagrał płyty: Łagodne przejście (2015) i Dalej (2019). Jest też pomysłodawcą i współautorem zbioru reportaży z Ameryki Południowej „Kościół na końcu świata” oraz autorem wywiadu rzeki z Natalią Niemen „Niebo będzie później”. Jego wiersze i teksty śpiewają m.in. Natalia Niemen i Stanisław Soyka.
Kontakt:
szymon.babuchowski@gosc.pl
Więcej artykułów Szymona Babuchowskiego