Nowy numer 38/2023 Archiwum

Ludzie nie żyją w próżni

O filmie „Żelazny most” i o tym, co pozostaje zwykle poza kadrem, mówi Monika Jordan-‑Młodzianowska.

Edward Kabiesz: Dlaczego osadziła Pani akcję „Żelaznego mostu” na Górnym Śląsku? Czy jest Pani związana z tym regionem?

Monika Jordan-Młodzianowska: Nie, urodziłam się na Dolnym Śląsku, ale w pobliżu kopalni miedzi, dlatego temat górnictwa jest mi znany. Pragnęłam opowiedzieć historię o kryzysie w związku, a wybór kopalni na miejsce akcji ma w filmie znaczenie metaforyczne. Jeden z bohaterów ulega wypadkowi i zostaje uwięziony pod ziemią, a ratownicy usiłują się do niego dostać, jest to więc poniekąd metafora docierania do drugiego człowieka. Jest dokopywaniem się do ukrytych wartości. To jedna z przyczyn wyboru miejsca akcji. Natomiast kolejnym powodem jest konsekwencja pracy w zagrożeniu, z bliskim oddechem śmierci – obcując z żywiołem, górnicy stają czasem przed trudniejszymi wyborami moralnymi niż inni. Dla filmu to sytuacja bardzo korzystna, bo zmusza bohaterów do radykalnych decyzji. To wszystko złożyło się na koncepcję scenariusza.

To film o kryzysie w małżeństwie. Pani wybrała jednak inną ścieżkę niż proponowana często we współczesnych filmach czy serialach.

Opowiadając o kryzysie w małżeństwie, a konkretnie o zdradzie, bardzo chciałam opowiedzieć o tym, o czym właściwie w filmach się nie opowiada. Nie chciałam skupić się na samym fakcie, bo widziałam już dużo filmów o tym, jak przeżywamy romans, lub w których dopatrujemy się odpowiedzi na pytanie, czy mieliśmy prawo podjąć taką decyzję i czy coś nas usprawiedliwia. Ale rzadko w kinie, a także w życiu, próbujemy zrozumieć, jakie konsekwencje towarzyszą takim decyzjom. Te konsekwencje od siebie odsuwamy. Starałam się tak konstruować scenariusz, żeby widz miał dużo czasu właśnie na przeżycie tych konsekwencji. Film nie jest klasycznym melodramatem, ale dramatem. Nie oszczędzam swoich bohaterów. Stawiam ich w sytuacji niczym z antycznej greckiej tragedii. A konsekwencje ich słabości okazują się niezwykle dramatyczne.

Czy dlatego nie analizuje Pani w filmie, dlaczego doszło do zdrady?

Tak. W dzisiejszym świecie, gdzie narasta konsumpcjonizm, który jednocześnie zahacza o nasze relacje prywatne, prawdziwa bliskość i poleganie na drugim człowieku przestają obowiązywać. Przestają być treścią związku. Nie chciałam wdawać się w dyskusję na temat przyczyn, bo to wymagałoby osobnego filmu. Chciałam dać widzowi tylko tyle informacji, by bohaterowie stali się dla niego ważni, by przejmował się ich losem i utożsamiał się z nimi, ale chciałam też, by widz zderzył się z tym, co w filmach pozostaje poza kadrem, czyli konsekwencjami ich działań. Jestem daleka od moralizowania, ale uważam, że ludzie nie żyją w próżni. Masowość pewnych zdarzeń, jak np. zdrady, nie oznacza, że zmieniła ona swoje znaczenie, że stała się czymś pozytywnym. Dlatego zrobiłam ten film.

Czy film miał inspiracje literackie?

Jakiś czas temu trafiłam na książkę ­Irwina Shawa „Lucy Crown”. To osadzony w latach 50. ubiegłego stulecia portret kobiety, która przechodzi przemianę osobowości wywołaną przez zdradę, z tym że zdrada jest dla niej procesem, który ją wyzwala. W książce jest narzędziem do samostanowienia, samorealizacji. Czytając książkę i odrywając ją z amerykańskiego tła, zauważyłam pewne podobieństwo do współczesności. Żyjemy w innej sytuacji czasowej i geopolitycznej, ale zaczynam postrzegać takie pogodzenie się w naturalny sposób z tym, że pod starą etykietką zwaną związkiem kryje się zupełnie coś innego. Tak jak ludzie, którzy pracują w zagrożeniu, muszą liczyć na siebie i wiąże ich silna więź odpowiedzialności oraz wzajemnego zaufania, tak dla ludzi w związku głównym celem powinno być tak głębokie dotarcie do siebie, by mogli oni stanowić dla siebie oparcie i mogli się ze sobą porozumiewać.

Co kryje się pod tytułem filmu? Czy ma on znaczenie symboliczne?

Tytułowi „Żelazny most” można przypisać co najmniej kilka znaczeń. To czysto technologiczne zostało użyte w filmie. Górnicy pod ziemią mają tłoczony tlen za pomocą lutniociągu, czyli długiej rury. Kiedy dochodzi do jakiejś katastrofy, służy ona jako komunikator, ponieważ doskonale niesie dźwięk. W filmie użyłam sformułowania „jak po moście”. To pierwsze znaczenie. Jednak ważniejsze dla mnie było użycie słowa „most” jako czegoś, co łączy. Uważam, że nie można żyć właściwie, zaczynając nowe życie w każdej chwili, czyli od zera. W tym sensie, że możemy coś za sobą zostawić i z pustym bagażem pójść do przodu. Myślę, że z przeszłością łączy nas coś bardzo silnego. Nie można spalić za sobą mostu i urodzić się na nowo. Takie życie byłoby serią niekończących się początków, a czasu przecież nie przybywa. Oczywiście tytuł rozumiem także jako most połączeń i relacji ludzi, którzy być może zbyt życzeniowo pomyśleli, że lekko im będzie z pewnych rzeczy się wyzwolić. A ja ich właśnie spawam żelaznym mostem.

Gdzie zostały zrealizowane bardzo realistyczne sceny w kopalni?

Mieliśmy ogromne szczęście pokazać sceny w kopalni w sposób, w jaki ze względów bezpieczeństwa robi się to niezwykle rzadko. Dzięki współpracy z kopalnią „Wujek” w Katowicach udało nam się zrealizować zdjęcia na byłym pokładzie wydobywczym, który obecnie jest pokładem szkoleniowym. Niegłębokim i bezpiecznym, bo nie występują tam wstrząsy i nie ma zagrożenia metanem. Dlatego to, co widzimy w filmie, to nie studio ani muzeum, ale prawdziwa współczesna kopalnia. •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Dziennikarz działu „Kultura”

W latach 1991 – 2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk. Jego obszar specjalizacji to film, szeroko pojęta kultura, historia, tematyka społeczno-polityczna.

Kontakt:
edward.kabiesz@gosc.pl
Więcej artykułów Edwarda Kabiesza

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Quantcast