Nowy numer 17/2024 Archiwum

Miłość w czasach zarazy

Co to za Bóg, którego trzeba bronić kamieniami i obelgami? Co to za tolerancja, która toleruje tylko tak samo myślących?

Trudno otrząsnąć się z emocji, jakich dostarczają zarówno „bohaterowie”, jak i komentatorzy ostatnich wydarzeń związanych z LGBT. Nie umiem odnaleźć się w żadnym z obozów, nawiązując do retoryki wojennej, która obowiązuje po obu stronach. Nigdy nie stanę w jednym szeregu z tymi, którzy w jednej ręce trzymają różaniec albo obraz Jezusa Miłosiernego, a w drugiej kamień, ani z tymi, którzy – mając usta pełne „miłości i tolerancji” – plugawią święte dla mnie rzeczy i Osoby.

Nigdy nie poprę biskupa, który mówi o zarazie (co z tego, że nie imiennie o konkretnej osobie, ale o całej grupie), ani dziennikarza, który nazywa go „naziolskim biskupem”.

Co to za Bóg, którego trzeba bronić kamieniami i obelgami? I co to za tolerancja, która toleruje tylko tak samo myślących? Gdzie jest miejsce do życia dla tych, którzy nie chcą iść na wojnę (bynajmniej nie ze strachu, tylko z innego pojmowania chrześcijaństwa lub wolności)? I gdzie jest miejsce na dialog?

Nie przekonuje mnie tłumaczenie, że w obronie wiary można używać twardych słów. Jest różnica między „non possumus” a „tęczową zarazą”. Są też granice „obrony własnej”. Bo jest też różnica między topornym wystrojem grobu Pańskiego a waginą imitującą monstrancję.

Ci, którzy za przykład podają Jezusa rozwalającego stoły kupców w świątyni, zapominają, że On w samych kupców nie rzucał kamieniami ani na nich nie pluł. Jeśli mówią o twardych słowach, które kierował do faryzeuszy („groby pobielane”, „plemię żmijowe”), zapominają, że On to mówił jednak do „swoich”, a zupełnie inaczej traktował grzeszników – cudzołożnicę, celnika czy Samarytankę przy studni...

Tak samo chętnie cytatami z Biblii posługują się przedstawiciele środowisk LGBT. Tylko oni nie widzą się w roli grzeszników, choć grzech tam nazwany jest po imieniu. Jest to jakaś niekonsekwencja – może lepiej nie wybierać Biblii, skoro nie wierzy się w to, co tam jest napisane? Przypomina mi to trochę sytuację z tzw. świeckiego pogrzebu, na którym kiedyś byłam. Nie mogłam się nadziwić, dlaczego oni tam czytają fragmenty Księgi Koheleta...

A może to znaczy, że w tej Biblii można znaleźć jakąś płaszczyznę, gdzie człowiek z człowiekiem może się jednak spotkać? Nie zapominając o tym, że – jak mówił św. Jan od Krzyża – pod wieczór życia będziemy sądzeni z miłości. Miłości do bliźniego, a nie do myślącego tak samo.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy