Tysiące Polaków bierze na siebie zmyślone długi.
Bożena Bulińska dowiedziała się o długu, gdy dostała pismo z wydanym zaocznie wyrokiem sądu. Chodziło o zobowiązanie w wysokości niecałych 3 tys. zł. Niewiele brakowało, a sprawa skończyłaby się licytacją mieszkania.
Miliardy do odzyskania
– Kredyt w banku wynosił ok. 10 tys. zł. Razem z odsetkami – 15 tys. zł. Spłacałam – opowiada z kolei Elżbieta. – Pewnego dnia dostałam informację, że dług jest uregulowany, a na konto wpłynął spory zwrot nadpłaty. Myślałam, że to koniec. Nagle po kilku latach, kiedy starałam się o pożyczkę na zakup mieszkania, usłyszałam, że jestem w rejestrze dłużników. – Windykator terenowy zapukał do drzwi. Nie miał dokumentów potwierdzających istnienie długu, tylko plik pocztowych druków przelewu. Kobieta zaczęła płacić. Tymczasem sąd oddaliłby tę sprawę w całości – mówi o jednej z prowadzonych przez siebie spraw Jacek Andrzejewski, prezes fundacji EuroLege, pomagającej rzekomym dłużnikom.
Długi trzeba spłacać – dłużnicy, z którymi rozmawiamy, nie mają co do tego wątpliwości. Jednak windykatorzy często egzekwują pieniądze, które im się nie należą.
Firmy windykacyjne kupują długi w pakietach. Przeważnie od banków, operatorów telekomunikacyjnych i telewizyjnych oraz firm pożyczkowych. Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, przedsiębiorstwa zajmujące się ściąganiem długów w 2018 r. przyjęły do obsługi 7,2 mln wierzytelności wartych w sumie 30,5 mld zł. Prowadziły wtedy 15,5 mln spraw o łącznej wartości nominalnej 88,1 mld zł. Odzyskały tylko 3,8 mld zł, ale i tak ponad dwie trzecie firm zbadanych przez GUS odnotowało zysk. Windykatorzy kupują bowiem długi za ułamek ich wartości i wychodzą na plus nawet wtedy, gdy ściągną tylko część należności. Jak duży odsetek windykacji stanowiły długi przedawnione albo fałszywe? Tego nikt nie jest w stanie policzyć.
Daj pan 5 zł
Zaczyna się zwykle od listu, czasem od wizyty pracownika firmy. Windykatorzy informują, że danego dnia kupili wierzytelność w postaci nieuregulowanych zobowiązań sprzed lat. Żądają opłaty, do której dodają odsetki i dowolnie wyliczone własne koszty. Jeśli sprawa dotyczy rachunku od operatora sieci komórkowej, chodzi zwykle o kilkadziesiąt lub kilkaset złotych. Zobowiązania wobec banków to już poważniejsze kwoty. Sprawa jest stara i potencjalny dłużnik często sam nie wie, czy np. w lutym 2016 r. nie zapomniał opłacić rachunku za telefon.
Windykator przedstawia niekiedy ofertę: jeśli szybko wpłacisz pierwszą ratę, obniżymy dług o połowę. – Jeśli ktoś widzi wezwanie na 10 tys. zł, to taka redukcja jawi mu się jako okazja życia – mówi Jacek Andrzejewski. Są też firmy, które w zamian za szybką wpłatę proponują zniżkę na zakupy w sklepie internetowym. Jedno z przedsiębiorstw dorzucało kiedyś do listów torebki z kawą. Inne reklamowało się w telewizji, przekonując, że chce się dogadywać z dłużnikami. Gdzie jest haczyk? Otóż zgodnie z polskim prawem długi przedawniają się. Czas przedawnienia zależy od rodzaju zobowiązania, ale nigdy nie przekracza 6 lat od dnia, kiedy dług miał być spłacony (o ile wierzyciel nic w sprawie nie robił, czyli np. nie skierował jej do sądu). Jednak dłużnik może uznać swój przedawniony dług i jeśli już to zrobi, ma obowiązek w całości go uregulować. Podjęcie negocjacji w sprawie wysokości zobowiązania, a tym bardziej wpłata choćby drobnej kwoty to dla sądu dowód na to, że dług został uznany.
Elżbieta miała do czynienia z dużą firmą windykacyjną z Wrocławia. Mniej więcej raz na miesiąc dostawała od niej telefon i list. Pisano też do jej matki. – Żyłam w ciągłym stresie – mówi kobieta, choć w porównaniu z niektórymi konkurentami wrocławscy windykatorzy zachowywali się stosunkowo delikatnie. Firma pochodząca z tego samego miasta ma zwyczaj dzwonić do dłużników co pół godziny. Inne wysyłają swoich ludzi do sąsiadów dłużnika albo dzwonią do jego pracy i opowiadają, że jest nieuczciwy. Wpisują też jego nazwisko do rejestru dłużników. Rejestr ten niektórzy biorą za państwową instytucję, bo jego nazwa kojarzy się z Krajowym Rejestrem Sądowym. W rzeczywistości prowadzi go prywatna firma. Osoba traktowana w taki sposób często dla świętego spokoju zaczyna płacić albo robi coś, co można później przedstawić w sądzie jako uznanie długu.
Roszczenia z powietrza
Większość windykacji ma przynajmniej wątłe podstawy, np. numer umowy, choć samej umowy brak. Bywa jednak, że nie ma nawet tego. – Mieliśmy przypadek, kiedy kobietę pozwano o ok. 30 tys. zł, choć miała dowody wpłaty. Dzięki dokumentom dość łatwo udowodniła swoje racje, ale co by było, gdyby wyrzucała pokwitowania? – mówi Jacek Andrzejewski.
Podobna sytuacja zdarzyła się Elżbiecie. Jej dług miał wynosić 5 tys. zł, wrocławska firma żądała najpierw 7 tys. zł (doliczyła odsetki), a później 8 tys. zł. Kobieta najpierw dowiedziała się, że jest w rejestrze dłużników, a potem dostała pierwsze pisma od windykatorów. Wniosła przeciw nim sprawę cywilną i wygrała. Sąd kazał usunąć jej nazwisko z rejestru dłużników, co natychmiast się stało, a także przyznał jej zadośćuczynienie.
Dług Bożeny Bulińskiej był udokumentowany, ale wierzyciele sztucznie go powiększyli. Kobieta prowadziła w Warszawie sklep. W grudniu 2003 r. musiała go zamknąć. W 2007 r. dowiedziała się, że zaocznie wydano wyrok w jej sprawie, a wkrótce potem komornik zajął jej konto. Chodziło o rozliczenie z kolporterem prasy. W 2003 r. należna kwota wynosiła 2,9 tys. zł, ale umowa była skonstruowana w taki sposób, że po kilku latach należność urosła do 20 tys. zł. Z pensji pracującej przy kasie w supermarkecie Bożeny Bulińskiej komornik zabierał co miesiąc ok. 300 zł przez 10 lat. Mimo to dług nie malał. Wyznaczono już termin licytacji mieszkania, a wierzyciel (nie była nim firma skupująca długi, ale sam kolporter mający rozbudowany dział windykacji) nie chciał nawet negocjować. Dopiero wtedy dłużniczka z pomocą prawnika złożyła tzw. powództwo przeciwegzekucyjne. – Wskazaliśmy, że doszło do rabowania naszego klienta – mówi mec. Mateusz Gawlas, adwokat Bożeny Bulińskiej. – Ostatecznie sąd prawomocnym wyrokiem stwierdził, że od momentu, kiedy klientka spłaciła 2,9 tys. zł, naliczanie odsetek było nieuprawnionym wzbogacaniem się wierzyciela.
Ekspresowy sąd
Telefony, nawet jeśli dzwonią od rana do nocy, oraz wizyty windykatorów zaliczane są do tzw. miękkiej, czyli przedsądowej windykacji. W zeszłym roku weszły w życie przepisy zakazujące składania pozwów o przedawnione długi. To jednak skłoniło odzyskiwaczy pieniędzy do zwiększenia miękkiego nacisku na dłużników.
Człowiek nękany z powodu nieistniejącego długu powinien się zgłosić na policję. Często zdarza się, że funkcjonariusze lekceważą takie doniesienia, dlatego sprawę należy udokumentować – mieć ze sobą billingi, nagrywać rozmowy albo odbywać je przy świadkach. Windykatorów nachodzących rodzinę czy sąsiadów można pozwać w trybie cywilnym, choć jest to dość drogie. Nie należy niczego podpisywać ani deklarować, że cokolwiek się zapłaci. Nie ma zresztą obowiązku wpuszczania odzyskiwaczy długów do domu. – Windykator ma takie samo prawo wejścia do mieszkania jak dostawca pizzy – podkreśla Jacek Andrzejewski. Trzeba za to zażądać dokumentów dowodzących istnienia długu. Każdy krok warto skonsultować z prawnikiem, aby nie uznano go za próbę negocjacji. Na rynku nie brak kancelarii specjalizujących się w antywindykacji. Są też organizacje pomagające dłużnikom. One także pobierają opłaty, choć z reguły niższe. Pomoc fachowca przyda się także wtedy, kiedy windykator złoży w sądzie pozew. Dokumenty trafią wówczas do tzw. e-sądu w Lublinie, który obsługuje całą Polskę. Rocznie rozpatruje on ok. 2 mln spraw. Wierzyciele wysyłają tam drogą elektroniczną pozwy z krótkim uzasadnieniem. Nie dodają umów będących podstawą długu, bo system nie przewiduje takich załączników. Praktyka pokazuje, że e-sąd niemal na pewno wyda nakaz zapłaty. Dłużnik dostaje list, który nie wygląda jak wyrok sądowy, bo nie ma na nim pieczątki. Jeśli odpowie w ciągu 2 tygodni, sprawa może trafić do zwykłego sądu. Około 95 proc. osób nie reaguje jednak w wymaganym terminie, w związku z czym musi zacząć spłacać dług, który mógł nigdy nie istnieć. •
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się