W pracowni konserwatorskiej przy bazylice Bożego Ciała w Krakowie ciało Ukrzyżowanego leży w czarnym worku jak ludzkie zwłoki. A przed nim na stole – nie narzędzia męki, ale obcęgi, noże i skalpele niezbędne do renowacji.
Żeby zobaczyć twarz Chrystusa, muszę poczekać sześć tygodni. Tyle potrwa dezynsekcja i impregnacja rzeźby, którą konserwatorzy wyjęli z bocznego ołtarza Krzyża Świętego.
Na drewnianej wstawce dołączonej do krucyfiksu odkryli nazwisko wykonawcy. Jest nim Kazimierz Kaliski, pochodzący z Kalisza snycerz o przezwisku „Tęsior”. Pod wyrytym w lipowym drewnie podpisem widnieje data: Anno Domini 1691.
Przejmująca postać Chrystusa przykuła moją uwagę, kiedy oglądałam zdjęcia zrobione podczas prac konserwatorskich przez tutejszą parafiankę, historyka sztuki – Joannę Pałkę. Ukrzyżowanego położono na stole nakrytym kraciastą ceratą, rozmontowano mu ręce. Prawie niestosowne w tym ascetycznym klimacie przedstawienia męki jest zwracające uwagę perizonium, ozdobione węzłem z kunsztownych koronek, jakby wydzierganych przez kilka genialnych flamandzkich koronczarek. Rzeźba poddana oczyszczaniu z wielokrotnie nakładanych warstw farby wydała mi się wtedy wyrazistą metaforą renowacji, którą każdy z nas powinien przejść podczas Wielkiego Postu. Chciałam zobaczyć ją zdjętą z wysokości ołtarza, dlatego przeżyłam mocne rozczarowanie, kiedy po przyjeździe zastałam Chrystusa ukrytego w czarnym worku.
– W Wielkim Poście figury Jezusa Ukrzyżowanego w kościołach są zakryte, tak jak tu – przypomniał, chcąc złagodzić moje rozczarowanie, dr Krystyn Kozieł, rzeczoznawca Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w dziedzinie konserwacji rzeźby, detalu architektonicznego i powierzchni architektonicznej, od ponad 20 lat pracujący przy konserwacji bazyliki. – Trafiliście na taki czas.
– Poddana konserwacji rzeźba Chrystusa pokazuje prawdziwą bezbronność krzyżowanego – ks. Przemysław Soboń CRL, od lipca zeszłego roku proboszcz bazyliki, też jest pod wrażeniem krucyfiksu. – Krzyże w kościołach i domach są pięknie pomalowane, mają oszlifowane belki, a męka i śmierć Chrystusa były brutalne. To musiało wyglądać tak, jak w pracowni konserwatora.
Ważny każdy ruch
Od wejścia do pracowni, w którą zamieniono znajdujące się przy kościele pomieszczenia klasztoru kanoników regularnych, poraża intensywnością drażniący zapach octanu etylu. Używa się go do rozpuszczania żywicy, dlatego małżeństwo Anna i Włodzimierz Wilczęgowie, pracujący z nożami szewskimi i skalpelami przy ołtarzu Matki Bożej Łaskawej, mają go zawsze w słoiczkach pod ręką. Czy tak ostro pachniał ocet, w którym umoczono gąbkę, żeby podać ją pragnącemu Chrystusowi? Nie zadaję głośno tego pytania, ale próbuję się dowiedzieć, czy praca przy rzeźbach sakralnych jest dla konserwatorów wyjątkowa. Nie zajmują się jedynie Chrystusem, widzę też stojące pod ścianą szeregi rzeźb późnobarokowych autorstwa Gegenpauera.
– Działamy na styku sacrum i profanum, świętymi rzeźbami zajmują się profani – mówi dr Kozieł. – Podchodzimy do nich z szacunkiem, ale przede wszystkim traktujemy jak przedmioty, którymi trzeba się zaopiekować.
– Pracując nad obiektami sakralnymi, stale zaglądamy do Ewangelii – dodaje Anna Wilczęga. – Gdy czyściłam św. Magdalenę, patrzyłam na jej twarz, która jest dobra, ale i zawadiacka. Wydaje mi się, że rzeźbiarz świetnie przekazał całą prawdę o jej charakterze.
Kiedy pytam męża pani Anny, czy wykonywaną teraz renowację części cokołu ołtarza mógłby porównać do odnawiania mebli w kuchni – zaprzecza: – Przy czyszczeniu ołtarza trzeba uważać na każdy ruch, żeby czegoś nie uszkodzić, bo to wywoła nieodwracalne szkody.
Pod folią okrywającą figurę Chrystusa konserwatorzy położyli warstwę ligniny, którą otulono środek trujący drewnojady, i impregnat z rozpuszczonej żywicy, którą nasączono drewno. – Chrystus ma wiele warstw przemalowań, pęknięć, szczelin, w których mieszkają drewnojady – opowiada dr Kozieł. Wyjaśnia, że te owady to szkodniki znoszące jaja w szczelinach drewna. Larwa, która się z nich wylęga, zaczyna wędrować po jego powierzchni i żywi się nim. Po dwóch latach przepoczwarza się i odlatuje, a po pewnym czasie wraca, żeby znieść jaja w tym samym miejscu.
Macierz kanoników
Bazylika Bożego Ciała to bezcenny skarb zachowany na krakowskim Kazimierzu przy narożniku placu Wolnica. Znawcy porównują ją do kościołów Mariackiego i św. Katarzyny. – Według legendy przyczyną jej powstania było sprofanowanie monstrancji w kościele Świętych Piotra i Pawła przy Grodzkiej – opowiada ks. Soboń. – W tym czasie była tu wieś o nazwie Bawół. Kiedy złodzieje zorientowali się, że to nie złoto, porzucili monstrancję na bagnach, a wtedy w tym miejscu zaczęło bić nieziemskie światło. To był znak, żeby właśnie tutaj zbudować świątynię.
Z danych źródłowych wynika, że została ona ufundowana około 1340 r. przez Kazimierza Wielkiego. – W 1385 r. budowę kościoła murowanego powierzono braciom Mikołajowi i Janowi Czipserom, świetnym muratorom ze Spiszu, którzy wznieśli też bazylikę Mariacką w naszym mieście – opowiada dr Kozieł. – Sami produkowali cegłę na placu budowy, bo w średniowieczu tam, gdzie powstawał kościół, urządzano zwykle cały kombinat przemysłowy.
Kanonicy regularni przybyli tu z Kłodzka w 1405 r. Ksiądz Soboń, rozpoczynając posługę w parafii, bał się odpowiedzialności za wielkie dziedzictwo. – To serce naszego zakonu, macierz, z której wyszliśmy – mówi. Zastał tu wielki remont, bo świątynia jest pełna rusztowań, zasłoniętych fragmentów poddanych renowacji obiektów. Doktor Kozieł podkreśla, jaką trudność ma proboszcz, który musi zdobyć 230 tys. złotych na prace renowacyjne w parafii liczącej 2300 wiernych. – Społeczny Komitet Ochrony Zabytków w Krakowie dofinansowuje je w 85 proc., przekazując półtora miliona złotych, pod warunkiem że ma się 15-procentowy wkład własny – wyjaśnia. Kiedy chodzimy po bazylice, ks. Soboń zatrzymuje nas przy grobie pochowanego tu św. Stanisława Kazimierczyka, do którego żywi szczególny kult: – To kanonizowany 9 lat temu jedyny polski święty kanonik regularny, który żył w tym klasztorze. Porównywano go do św. Brata Alberta, czczono jako apostoła Eucharystii, którą roznosił ubogim. Ksiądz Soboń jest dumny, że przy doczesnych szczątkach świętego odbywają się diecezjalne zjazdy szafarzy Najświętszego Sakramentu. Chciałby, żeby gromadził szafarzy z całej Polski.
Ukryte krzyżowanie
Przystajemy przy zasłoniętym folią ołtarzu Krzyża Świętego, z którego wyjęto Chrystusa. – Od średniowiecza cieszył się dużym kultem i szczególnymi przywilejami odpustowymi nadawanymi przez papieży – opowiada proboszcz. – Sprawowano przy nim Eucharystię za zmarłych.
Okazuje się, że świątynię najbardziej zniszczył nie upływający czas, ale sami ludzie. 100 lat temu architekt Adolf Szyszko-Bohusz wpadł na pomysł jej „regotyzacji”, polegającej na skuciu tynków. Na szczęście pierwotna ściana zachowała się za stallami i ołtarzami. – Po demontażu ołtarza Krzyża Świętego odkryliśmy polichromie o fantastycznych kolorach, pochodzące z 1520 r. – mówi dr Kozieł. – Wystarczyło dmuchnąć, żeby wszystko zniknęło, ale z ostrożnością ocaliliśmy, co się dało.
Na zdjęciach w komputerze oglądamy namalowanego na ścianie Chrystusa o kruczoczarnych włosach, którego właśnie zdjęto z krzyża. – Rozwój świadomej konserwacji zaczyna się od drugiej połowy XX wieku – zwraca uwagę dr Kozieł. – Wcześniej to, co było spróchniałe, palono albo upiększano.
Słuchając jego opowieści, stwierdzam, że konserwator przypomina lekarza. – Dobry chirurg wie, jakie badania zrobić, żeby postawić diagnozę – mówi dr Kozieł. – Podobnie jak on wykorzystujemy metody stosowane w medycynie. Dla nas badaniem krwi jest analiza pigmentów. Znając ich skład chemiczny, można określić datę powstania obiektu. Wiemy, że smalta – szafirowy pigment, była stosowana do końca XVII w. Bardzo istotny jest też ogląd spoiwa pod specjalnym mikroskopem, np. fragmentu cegły z zaprawą, ziarenkami piasku itp. Musimy dobrze się orientować, jakie odczynniki będą działać na określone zanieczyszczenia, żeby usuwając zbędne warstwy, nie uszkodzić oryginału.
Kwerendę historyczną można by porównać do wywiadu z pacjentem – to element konieczny, by spisać historię choroby – dodaje. Doktor Kozieł jest przekonany, że za sto lat znikną betonowe hale hipermarketów i domy zdobione szkłem na elewacjach, ale ten kościół będzie trwał. Tym bardziej zależy mu na jego perfekcyjnej konserwacji.
Nie mogłam obejrzeć Chrystusa z bocznego ołtarza, dlatego zostajemy dopuszczeni do zobaczenia z bliska prawie o sto lat młodszego krucyfiksu umieszczonego w belce tęczowej, też poddanego renowacji. Znajduje się pod sklepieniem i trzeba się do niego wspinać po wąskich, niestabilnych drabinach jak do nieba, w którym spotykamy cierpiącego Boga. Na koniec dr Kozieł prowadzi nas do najstarszego krucyfiksu umieszczonego w kaplicy na zewnątrz, który jako pierwszy zdobił ołtarz Krzyża Świętego. Gotycki, ze złoconego, polichromowanego drewna jaśnieje na bocznej ścianie świątyni jak wejście do innego świata. Bruzdy na czole, prawie słyszalny jęk wydobywający się z wykrzywionych ust… Musiałabym chyba wejść po drabinie, żeby przyjrzeć mu się z bliska.
W pracowni konserwatorskiej dowiedziałam się, że aby zobaczyć twarz Chrystusa, muszę poczekać sześć tygodni. Teraz dotarło do mnie, że tylko On wie co do minuty, kiedy to się stanie. •
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się