Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Wielki marsz na północ

Kryzys imigracyjny dotyka nie tylko Europę, ale również Amerykę Północną. Wielka karawana siedmiu tysięcy ludzi zmierza z południa kontynentu w kierunku Stanów Zjednoczonych.

Zawróćcie. Nielegalnie nikogo nie wpuścimy do USA – ostrzega amerykański prezydent Donald Trump. Zdesperowani mieszkańcy krajów Ameryki Środkowej nie zważają na te groźby. Mają dość biedy, bezrobocia, a przede wszystkim przemocy i terroru gangów. Masowa migracja na północ trwa od wielu dekad, ale pierwszy raz przyjęła tak skoordynowaną formę. Marsz rozpoczął się w Hondurasie, po drodze dołączyli do niego imigranci z Salwadoru i Gwatemali. Zorganizowana grupa, licząca według różnych źródeł od siedmiu do ponad dziesięciu tysięcy ludzi, po starciach z policją przekroczyła granicę Meksyku. Choć tamtejszy prezydent pod amerykańską presją próbuje zatrzymać karawanę w swoich granicach, oferując pomoc socjalną, niewzruszenie zmierza ona ku granicy ze Stanami Zjednoczonymi.

Start ze stolicy zbrodni

Symboliczne jest miejsce, gdzie zaczął się marsz. To San Pedro Sula. Drugie co do wielkości miasto Hondurasu jak w soczewce skupia w sobie wszystkie problemy Ameryki Środkowej: nierówności społeczne, bezrobocie, a przede wszystkim bardzo wysoki poziom przestępczości. Na początku dekady przez cztery lata z rzędu dzierżyło niechlubny tytuł najniebezpieczniejszego miasta świata, ze średnią ponad 86 zabójstw na 100 tysięcy osób.

Honduranie stracili też nadzieję na poprawę sytuacji w kraju rządzonym od 2014 roku przez Juana Orlando Hernándeza. Choć jako bliski sojusznik USA otrzymuje on co roku ogromne wsparcie finansowe z Waszyngtonu (w 2017 roku 181 milionów dolarów), nie potrafi znacząco poprawić stanu bezpieczeństwa ani sytuacji materialnej obywateli – ponad 60 proc. z nich żyje poniżej poziomu ubóstwa.

W listopadzie 2017 r. wszystko wskazywało na porażkę Hernándeza w wyborach prezydenckich. Po przeliczeniu ponad połowy głosów z pięcioprocentową przewagą prowadził kandydat opozycji – Salvador Nasralla. Wtedy zaczęły się dziać „cuda nad urną”. Liczenie głosów kilka razy przerywano, ostateczne wyniki ogłoszono dopiero po trzech tygodniach. Z minimalną przewagą wygrał Hernández, który wysłał potem wojsko do pacyfikacji protestów. Organizacja Państw Ameryki uznała głosowanie za sfałszowane i wezwała do powtórki, lecz Stany Zjednoczone szybko zaakceptowały wyniki i legalność reelekcji prezydenta.

12 października grupa desperatów zebrała się na dworcu autobusowym w San Pedro Sula, ogłaszając wędrówkę do granicy z USA – 4,5 tysiąca kilometrów marszu. Wyprawa w zorganizowanej grupie miała służyć ochronie przed gangami i policją. W ciągu jednej nocy liczba chętnych powiększyła się do tysiąca, a wieść rozeszła się po całym Hondurasie. Później do karawany zaczęli masowo dołączać mieszkańcy sąsiedniego Salwadoru. Ten kraj do dziś leczy rany po okrutnej wojnie domowej trwającej 23 lata (1979–1992). Salwadorskie gangi, z MS-13 (Mara Salvatrucha) na czele, uchodzą za najbrutalniejsze na kontynencie. Mimo upału, wilgoci i braku żywności kolumna przemaszerowała przez całą Gwatemalę, gdzie znów powiększyła się o setki ubogich i bezrobotnych. Na przejściu granicznym z Meksykiem drogę zablokowała policja. Doszło do starć, zdesperowani ludzie rzucali się wpław przez rzekę Suchiate. Pod naciskiem opinii publicznej i w obawie przed dalszym rozlewem krwi wycieńczeni imigranci zostali wpuszczeni na meksykańskie terytorium. Pod koniec października maszerowali przez stan Chiapas na północ, w stronę USA.

zamkną granicę?

Wielka wędrówka w Ameryce Środkowej przypadła w szczególnym momencie dla Stanów Zjednoczonych – na finiszu kampanii tzw. Midterm Elections. 6 listopada, w połowie kadencji prezydenckiej, Amerykanie wybierają członków Izby Reprezentantów i jedną trzecią składu Senatu. Sondaże wskazywały na przewagę demokratów i możliwość odzyskania przez nich większości w Kongresie. Kryzys imigracyjny posłużył prezydentowi Trumpowi do próby zmobilizowania swoich zwolenników. Uderzył on w bardzo ostre tony, jak zwykle za pośrednictwem Twittera. Napisał między innymi: „Zawsze, gdy widzicie ludzi próbujących się nielegalnie dostać do naszego kraju, obwiniajcie demokratów, że nie dali nam szansy zmienić tego żałosnego prawa imigracyjnego”. Zarządził też ściągnięcie posiłków na granicę z Meksykiem (dodatkowy tysiąc żołnierzy i 4 tysiące członków Gwardii Narodowej), zagroził wstrzymaniem programów pomocowych dla Salwadoru, Gwatemali i Hondurasu za „brak kontroli nad swoją ludnością”.

Największe kontrowersje wzbudziła zapowiedź, że w razie nadejścia karawany „zamknie południową granicę”. Taki ruch wywołałby oczywiście polityczne i gospodarcze trzęsienie ziemi na całej zachodniej półkuli. Stany Zjednoczone kilka miesięcy temu zaostrzyły też swoją politykę względem ubiegających się o azyl w USA. W czerwcu prokurator generalny Jeff Sessions zapowiedział, że nie mogą już liczyć na ten przywilej osoby podające się za ofiary przemocy domowej czy ze strony gangów. Zdaniem amerykańskich władz zasada ta była nadużywana w przeszłości przez nielegalnych imigrantów.

Ostre słowa Trumpa mają na celu powstrzymanie za wszelką cenę tłumu desperatów jak najdalej od granicy, aby uniknąć kompromitujących USA obrazów, takich jak te z czerwca 2018 r. Media na całym świecie pokazywały wówczas przymusowe rozdzielanie rodzin nielegalnych imigrantów złapanych na granicy. Przerażone dzieci były przetrzymywane w małych pomieszczeniach przypominających klatki.

Jednocześnie Trump świadomie podsyca atmosferę zagrożenia, by zmobilizować wyborców przed głosowaniem. Zapewne temu służyło też pojawienie się w telewizji Fox News plotki, że w Gwatemali złapano 100 osób związanych z ISIS. Prezydent podchwycił to, mówiąc o „wmieszaniu się w tłum osób z Bliskiego Wschodu”. Wiadomość okazała się klasycznym fake newsem, a Trump wycofał się ze swoich słów. Z kolei republikański kongresmen Matt Gaetz oskarżył George’a Sorosa o sfinansowanie wielkiej wędrówki, ale na to również brak dowodów.

Niechciana pomoc

W szczególnie trudnej sytuacji znajdują się obecnie meksykańskie władze. Kilkutysięczny tłum z Ameryki Środkowej budzi zarówno lęk swoją desperacją przy forsowaniu granicy, jak i współczucie. Meksykanie z miast leżących na trasie karawany spontanicznie dzielą się jedzeniem i ubraniami. Policja stawia kolejne blokady, ale ostatecznie przepuszcza tłum dalej. Pod naciskami USA, po nagłej wizycie sekretarza stanu Mike’a Pompeo, prezydent Enrique Peña Nieto zaoferował imigrantom udział w programie Estas en tu Casa (hiszp. „To twój dom”). Przybysze z południa będą mogli uzyskać prawo do tymczasowego pobytu, dostęp do opieki medycznej i socjalnej, zakwaterowanie i szkołę dla dzieci. Jednak zdecydowana większość imigrantów nie ma zamiaru skorzystać z oferty lub najwyżej traktuje ją jako plan B. Głównym celem pozostają Stany Zjednoczone. Powód jest prosty – w Meksyku przybysze napotkają te same problemy, przed którymi uciekali z kraju – nierówności społeczne i jeszcze większą pospolitą przemoc oraz bezkarność gangów, które zresztą chętnie biorą imigrantów na cel.

Nadchodzą następni

Międzynarodowy rozgłos oraz skuteczność marszu, który wystartował z Hondurasu, zwiastują nasilenie się problemu imigracji w Ameryce Środkowej. 28 października ze stolicy Salwadoru wyruszyła kolejna, trzystuosobowa grupa. Najpewniej będzie się ona powiększać po drodze. Kryzys narasta też w Nikaragui, gdzie od kwietnia 2018 r. prezydent Daniel Ortega brutalnie tłumi antyrządowe protesty i prześladuje Kościół katolicki.

Problem migracji nie zniknie, dopóki nie zostaną usunięte jego przyczyny. A na to się nie zanosi. Nierówności społeczne i polityczna niestabilność trapią tę część świata od kilku dekad, zagrożenie ze strony zorganizowanej przestępczości stale się nasila. Prezydent Meksyku podczas wystąpienia w tym roku na forum ONZ zauważył, że gangi w Ameryce Środkowej są już tak potężne, iż potrafią wywoływać masowe migracje.

Część winy za tę sytuację ponoszą także Stany Zjednoczone, które dziś starają się zatrzymać kryzys jak najdalej od swych granic. W poprzednich dekadach amerykańska administracja swoimi błędnymi posunięciami doprowadzała do przeciągania się wojen domowych w Nikaragui i Salwadorze. Z kolei w grudniu zeszłego roku Biały Dom pogłębił kryzys w Hondurasie, stając po stronie prezydenta fałszującego wybory.

Katastrofalna w skutkach okazała się też prowadzona przez lata polityka pospiesznego deportowania ze Stanów Zjednoczonych przestępców latynoamerykańskich. Właśnie w ten sposób USA wyhodowały potwora, jakim jest dziś salwadorski MS-13. Zwalniani z kalifornijskich więzień liderzy gangu wracali do Ameryki Środkowej, gdzie z łatwością rekrutowali kolejnych członków i zdobywali nowe źródła zysków. Teraz powracają jako potężny kartel, który stopniowo podporządkowuje sobie cały przestępczy świat USA. •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy