Co umożliwiło odrodzenie niepodległego państwa polskiego w 1918 r.? Jedni podkreślają znaczenie korzystnej dla Polski sytuacji międzynarodowej. Inni zwracają uwagę na rolę czynu zbrojnego. Wydaje się jednak, że należy wskazać jeszcze jeden czynnik. Było nim doskonale zorganizowane życie społeczne.
Przypomnijmy epizod, który doskonale ilustruje znaczenie tego czynnika. Była niedziela 17 listopada 1918 r. Wielkim wydarzeniem tego dnia w Warszawie stał się zorganizowany przez prawicę wielotysięczny pochód narodowy. Zachowało się wiele zdjęć z tej niecodziennej manifestacji patriotycznej. Kroczyła ona Krakowskim Przedmieściem, Nowym Światem i Alejami Ujazdowskimi.
Pochód był przede wszystkim demonstracją siły warszawskiego społeczeństwa. W przeddzień marszu jego komitet organizacyjny donosił z dumą: „W pochodzie zgłosiło swój udział do wczorajszego wieczoru 110 organizacji”. Do dziś zdumiewa ich różnorodność: Stowarzyszenie Kupców Polskich, Towarzystwo Weteranów 1863 r., Stowarzyszenie Dowborczyków, Towarzystwo Sybiraków, Koło Architektów, Polska Macierz Szkolna, partie polityczne: Narodowy Związek Robotniczy, Stronnictwo Polityki Realnej, Stronnictwo Demokratyczno-Narodowe, stowarzyszenia zawodowe: Stowarzyszenie Nauczycielstwa Polskiego, Związek Stróżów Domowych i Sług Katolickich, stowarzyszenia kuchmistrzów, fotografów, kelnerów i felczerów, organizacje kobiece m.in.: Stowarzyszenie Ziemianek, Związek Kobiet Polskich, Chrześcijańskie Towarzystwo Ochrony Kobiet, związki sportowe: np. Warszawskie Towarzystwo Wioślarskie, stowarzyszenia i związki artystyczne, wreszcie Towarzystwo Miłośników Historii oraz Warszawskie Towarzystwo Dobroczynności.
Manifestacja ta miała oczywiście także bieżący aspekt polityczny. Demonstranci domagali się bowiem pomocy dla Lwowa, jak najszybszego zwołania Sejmu, ustąpienia lewicowego rządu Moraczewskiego i powołania gabinetu porozumienia narodowego. Była to więc demonstracja prawicowych nastrojów politycznych panujących wówczas w stolicy Polski. Jednak przede wszystkim pokazuje nam ona, jak wielka była zdolność Polaków do samoorganizacji.
Komentator „Kuriera Warszawskiego” w dzień po pochodzie pisał: „W niedzielę (…) odbył się w Warszawie pochód narodowy (…). Wzięło w nim udział mnóstwo organizacji społecznych, reprezentujących wszystkie warstwy narodu. Spoistość tych organizacji, karność i liczba uderzyć musiały historyka, który przecież wie, że przesuwało się przed jego oczami pokolenie, co to z ust władz słyszało, iż każda organizacja społeczna jest zbrodnią stanu”. Jednak zaborcom nie udało się rozbić polskiego społeczeństwa, a ono wykorzystywało każdy pretekst do samoorganizacji.
Kościół katolicki – organizacja szczególna
Na czele warszawskiego pochodu kroczyło duchowieństwo katolickie. Dla polskiego życia społecznego Kościół katolicki był tą instytucją społeczną, która najsilniej jednoczyła Polaków ze wszystkich trzech zaborów. W okresie przedrozbiorowym Kościół rzymskokatolicki na terenie Rzeczypospolitej stanowił jedną prowincję kościelną z dwiema metropoliami – gnieźnieńską (w Gnieźnie zasiadali tradycyjnie prymasi Polski, pełniący istotną funkcję polityczną w I RP – tzw. interrexów), która obejmowała także Litwę, oraz lwowską, obejmującą ziemie ruskie dawnej Korony. Pamięć o tym wpływała na świadomość nie tylko polskiego duchowieństwa, ale wszystkich wiernych. Choć tytułem prymasa Polski arcybiskupi gnieźnieńscy nie mogli się posługiwać od 1875 r., gdy zabroniły tego władze niemieckie, to przekonanie o jedności polskiego Kościoła katolickiego było w 1918 r. wciąż bardzo zakorzenione.
W codziennym życiu Kościoła przechował się też – wypychany przez zaborców z administracji, sądów czy uczelni – język polski. Wprawdzie po polsku nie odprawiano Mszy (liturgia w tym okresie była przecież jeszcze łacińska), ale Polacy uczyli się w rodzimym języku katechizmu, spowiadali się, prowadzono w nim publiczne modlitwy i śpiewy religijne.
Nasi przodkowie jasno kojarzyli też represje antynarodowe z represjami antykościelnymi – zesłanie na Syberię przez Rosjan abp. Szczęsnego Felińskiego, dziś świętego, czy dokonywane przez administracje wszystkich państw zaborczych kasaty klasztorów i całych zakonów, a także stosunkowo niedawne rugowanie nauczania dzieci religii w języku ojczystym w Wielkopolsce podczas niemieckiego kulturkampfu. Wszystko to utrwalało w naszych dziadach przekonanie, że losy Polski i Kościoła katolickiego są ze sobą ściśle związane.
Jednoznacznie identyfikowało się z polskością ówczesne pokolenie polskich biskupów. Hierarchowie, choć podzieleni wyborami politycznymi, których dokonywali, wspólnie dążyli do restytucji polskiego episkopatu. Symbolicznie dokonało się to już 10 marca 1917 r., gdy metropolita warszawski abp Aleksander Kakowski zaprosił do Warszawy biskupów polskich ze wszystkich trzech zaborów. Formalnym pretekstem były obchody stulecia istnienia biskupstwa w Warszawie.
Na ten pierwszy od końca XVIII w. „zjazd biskupów polskich” przybyło aż 14 hierarchów: 5 z Galicji, 8 z zaboru rosyjskiego i jeden z Wielkopolski. Galicję reprezentowali m.in. krakowski biskup Adam Sapieha, biskup przemyski św. Józef Sebastian Pelczar, metropolita łaciński Lwowa św. Józef Bilczewski oraz ormiański – abp Józef Teodorowicz. Z terenu dawnego Królestwa Polskiego przyjechał m.in. biskup płocki bł. Antoni Nowowiejski, późniejszy męczennik II wojny światowej. Z zaboru pruskiego przybył do Warszawy wprawdzie tylko arcybiskup poznański i gnieźnieński Edmund Dalbor, był on jednak traktowany przez pozostałych biskupów jako prymas Polski i podpisywał od 1915 r. wspólne stanowiska biskupów polskich jako pierwszy z nich.
Marcowy zjazd biskupów w Warszawie był bardzo ważnym wydarzeniem dla całej odradzającej się Polski, nie tylko dla katolickiej większości Polaków. Wyraźnie pokazywał bowiem, że Polska zaczynała funkcjonować jako jeden organizm ponad kordonami granic rozbiorowych.
Nowi obywatele
Jak się wydaje, właśnie dzięki tej wielkiej aktywności społecznej polskich instytucji, z Kościołem na czele, udało się przed I wojną światową sprawnie włączyć w obieg życia narodowego nowe grupy aktywnych jego uczestników, którzy dotąd odgrywali rolę biernych obserwatorów, a niekiedy wprost kontestowali polską aktywność patriotyczną.
Mam na myśli przede wszystkim polskich chłopów. Na początku XX stulecia – choć nie wszędzie w jednakowym stopniu – po raz pierwszy w takiej skali zaktywizowała się narodowo i politycznie warstwa chłopska. Chłopi nie tylko zaczęli brać udział w wyborach, lecz także włączyli się w aktywną działalność polityczną. Nie poprzestawali na akcentowaniu istotnych dla nich celów społecznych (np. uwłaszczenia), ale podnosili także polskie hasła narodowe. Był to rezultat intensywnej pracy kulturalnej i edukacyjnej prowadzonej przez inteligencję, część ziemian i duchowieństwo za pośrednictwem rozmaitych stowarzyszeń oświatowych, spółdzielni czy bractw religijnych.
W tym samym czasie zaktywizowały się także w sferze publicznej polskie kobiety. Włączyły się w życie polityczne, nie tylko – jak chcą dziś lewicowe feministki – w ramach organizacji lewicowo-socjalistycznych, ale także narodowo-katolickich. Swą działalność polityczną Polki łączyły często z tradycyjną rolą matek i żon – od pokoleń strzegących polskiej idei narodowej i tradycji, i wychowujących kolejne pokolenia patriotów. Polki aktywne w polityce miały więc w sobie mniej z sufrażystek, a więcej z budzicielek duszy narodu. W ich publicznej aktywizacji także wielką rolę odgrywały kobiece stowarzyszenia charytatywne, zawodowe, religijne i oświatowe.
Gdy pamiętamy o tych setkach organizacji i tysiącach działaczy społecznych, możemy zrozumieć, jak to się stało, że w styczniu 1919 r., po niecałych trzech miesiącach od formalnego ukonstytuowania się Rzeczypospolitej Polskiej, Polacy masowo udali się do urn wyborczych. Choć nie jesteśmy w stanie dzisiaj poznać całościowej frekwencji w wyborach do Sejmu Ustawodawczego, to tam, gdzie możemy ją obliczyć, okazuje się ona niezwykle wysoka. Na terenie Królestwa Polskiego w głosowaniu wzięło przecież udział ponad 77 proc. uprawnionych, a w niektórych okręgach nawet 90 proc. I to mimo bojkotu dużej części mniejszości narodowych. Wybory te były jednak nie początkiem, a naturalną konsekwencją ogromnego bogactwa społecznego życia ówczesnych Polaków.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się