Nowy numer 13/2024 Archiwum

Czerwone i czarne

Twórcy polskiego kina nie potrafią wykorzystać tematów dotyczących ludzi i historii Kościoła w Polsce, którzy służąc ludziom kierowali się Ewangelią.

Smarzowski nie ukrywa, że jest ateistą. Preferuje mocne środki wyrazu, lubi szokować. Początek filmu, kiedy trzech księży ostro biesiaduje na plebanii, epatując widza wulgarnymi tekstami na pograniczu bluźnierstwa, może widza wprawić w osłupienie. Nie zamierzam streszczać filmu, bo można się domyślić w jakim kierunku potoczy się akcja. Każdy z tych księży ma z sobą problem. Jeden jest alkoholikiem i ma kochankę, inny zmaga się z pociągiem do chłopców, kurialista owładnięty pragnieniem kariery, chce za wszelką cenę wyjechać do Watykanu. Nie są jednak potworami. W ujęciu reżysera każdy z nich ma w sobie jakiś pierwiastek dobra, usiłuje walczyć ze swoimi słabościami, czasem nawet im współczujemy. Tyle, że cała wina za to, kim są, spada na Kościół i zasady, jakie narzuca swoim kapłanom. Jednym z głównych problemów to, oczywiście, celibat.

Jednak najbardziej wyeksponowany wątek filmu to hipokryzja księży, a przede wszystkim hierarchów, którzy głosząc Ewangelię, często po pijanemu, przeczą jej swoim życiem. Przykładem biskup kreowany przez Janusza Gajosa. To postać wzięta wprost z komiksu czy kabaretu. O ile pozostali bohaterowie są jeszcze jakoś ludzcy, biskup uosabia w sobie, zdaniem reżysera, całe zło Kościoła. Jest pazerny, chciwy, zdegenerowany, swoich kapłanów traktuje instrumentalnie. I wszechmocny. Potrafi nawet przywołać do porządku prezydenta i zamknąć usta mediom w całym kraju. Ofiary pedofilii nic dla niego nie znaczą, ważniejsze jest dobro sprawców ich krzywdy, bo to leży w interesie Kościoła. Wiele wątków filmu zostało opartych na faktach znanych z mediów. Faktach prawdziwych. Nie ma wątpliwości, że potworne czyny osób duchownych należy ukarać. Rodzi się jednak pytanie, na ile ten obraz Kościoła jako siedziby zła jest zgodny z rzeczywistością. Czy tacy są rzeczywiście wszyscy księża w Polsce, a Kościół nią rządzi?

Film wchodzi na ekrany w atmosferze sensacji podsycanej wypowiedziami autorów. Reżyser powołuje się nawet na papieża Franciszka, jego skromność i postawę wobec blichtru, pychy i zakłamania. Problem w tym, że każdy, kto w jakiś sposób walczy z Kościołem, wybiera z tego nauczania, a szerzej Ewangelii tylko to, co mu wygodne. Jednak sensacyjna otoczka nie powinna zacierać faktu, że gdyby nie grzechy ludzi Kościoła i zaniedbania nie tylko zresztą w stosunku do pedofilii, trudno byłoby twierdzić, że są oparte na faktach. Nie można też przeceniać wpływu, jaki wywierają na wierzących. Nie wydaje mi się, by kogoś odciągnęły od Boga. O wiele większy wpływ, o czym już wielokrotnie pisałem, mają seriale i miniseriale telewizyjne, zarówno współczesne jak i historyczne, pełne uprzedzeń wobec chrześcijaństwa, które po płaszczykiem łamania tabu i nieograniczonej wolności promują ateistyczną wizję świata.

Na koniec smutna uwaga. Tragedią jest, że twórcy polskiego kina nie potrafią wykorzystać tematów dotyczących ludzi i historii Kościoła w Polsce, którzy w swoim powołaniu służąc ludziom, kierowali się Ewangelią. Często narażając się na cierpienie, a nawet śmierć. Był, co prawda, film o ks. Popiełuszce, ale to chyba niewiele. Wiernych u nas jak na razie nie brakuje, ale talentów po tej stronie jak na lekarstwo. Francuski film „Ludzie Boga”, jeden z najlepszych filmów o ludziach wiary w tym mocno przecież zlaicyzowanym kraju, obejrzało 4 miliony widzów. Co ciekawe reżyser filmu, Xavier Beauvois, jest ateistą.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Dziennikarz działu „Kultura”

W latach 1991 – 2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk. Jego obszar specjalizacji to film, szeroko pojęta kultura, historia, tematyka społeczno-polityczna.

Kontakt:
edward.kabiesz@gosc.pl
Więcej artykułów Edwarda Kabiesza