Nowy numer 11/2024 Archiwum

Wolny rynek nie tylko dla „lyberałów”

Swobodna wymiana dóbr nie potrzebuje dorabiania ideologii. Potrzebują jej interesy ekonomiczne.

Jednym z pierwszych praw, jakie poznają studenci ekonomii jest prawo popytu i podaży. Mówi ono, że cena rynkowa danego dobra ustala się w punkcie, w którym podaż tego dobra spotka się z popytem na to dobro. Dobrem mogą być różne produkty lub usługi. Może być nim również praca. Podaż pracy stanowią gotowi do jej podjęcia pracownicy, popyt na pracę zgłaszają przedsiębiorcy. Jedno z podstawowych praw rynku mówi więc wyraźnie, że jeśli podaż pracy będzie mała, jej cena może bardzo wzrosnąć. Innymi słowy, jeśli rąk do pracy będzie mało, to pracownik może zgłaszać naprawdę wygórowane wymagania płacowe, nawet jeśli w istocie niewiele umie.

Przedsiębiorcom mogą oczywiście takie wymagania płacowe w okresie niskiego bezrobocia się nie podobać. Tak jak mogą się nie podobać pracownikom niskie zarobki w okresie wysokiego bezrobocia. Ale jeśli jest się zwolennikiem wolnego rynku, trzeba tę sytuację zaakceptować. Mogą oczywiście przedsiębiorcy zaapelować o pomoc państwa. Np. poprosić o sprowadzenie tańszych pracowników z Bangladeszu. Ale wtedy nie będą specjalnie się różnić od związkowców apelujących o zwiększanie płacy minimalnej. Przedsiębiorcy muszą też pamiętać, że tak jak oni mogą prosić o sprowadzanie tańszej siły roboczej z zagranicy, tak np. związki konsumentów mogą prosić o sprowadzanie tańszych dóbr z zagranicy. I tym samym obniżać ceny dóbr produkowanych przez tych przedsiębiorców.

Działalność państwa może mieć różnych beneficjentów. Mogą być nimi także przedsiębiorcy. Przykładem są przecież dotacje państwowe lub unijne. Żeby przedsiębiorca wziął takie dotacje, najpierw środki na nie musiały zostać „zabrane” komuś w formie podatku. Ale państwo ma też inne mechanizmy interwencji w wolny rynek. Są nimi np. zwolnienia podatkowe. Państwo uznaje, że pewne rodzaje działalności przedsiębiorców, np. inwestowanie w nowoczesną technologię, są korzystne dla ogółu. I rezygnuje z opodatkowania pewnych działań lub pozwala odpisać sobie pewne koszty od podatku. Oczywiście wtedy większe koszty podatkowe poniosą ci ludzie, którzy takich działań, uznanych przez państwo za „korzystne”, nie podejmują.

Ale przedsiębiorcy, którzy korzystają z dotacji i zwolnień podatkowych, powinni do sprawy podejść uczciwie. Tak jak państwo uznaje pewne działania wspierające przedsiębiorców za korzystne dla ogółu, tak może uznać pewne działanie "socjalne" za korzystne. Przykładem jest chociażby 500+. Państwo uznało, że warto wspierać finansowo rodziny wychowujące więcej niż jedno dziecko (w przypadku biednych rodzin, uznało, że warto wesprzeć takich ludzi już od pierwszego dziecka). Osoba, która krytykuje program 500+, powinna być uczciwa wobec siebie o krytykować też wszelkie dotacje i zwolnienia podatkowe dla przedsiębiorców (np. popierając podatek pobierany od przychodu, nie od dochodu).

Problem jest taki, że wiele osób uznaje pewne działania za bardziej wartościowe (np. „obiad reprezentacyjny” dla partnerów firmy) i domagają się z ich tytułu korzyści podatkowych, a inne działania (jak wychowanie dzieci) za mniej wartościowe, i krytykują ich wsparcie przez państwo. Niestety, często zdarza się, że do takiej, było nie było, hipokryzji, jako uzasadnienia używa się liberalizmu. Ale liberalizm wcale nie oznacza grabienia do siebie akurat przez przedsiębiorców. Liberalizm oznacza poparcie dla równości wszystkich podmiotów wobec państwa. Np. równego obciążenia daninami wobec państwa wszystkich, zarówno przedsiębiorców, jak i pracowników, bez dotacji czy zwolnień podatkowych. I wtedy postulat ograniczenia roli państwa tylko do działań służących wszystkim (policja, wojsko, administracja) ma uzasadnienie.

„Cwaniackie” zachowanie, polegające na grabieniu do siebie, bez liczenia się z klientami czy pracownikami, dorobiło się już stereotypowego przedstawiciela pod postacią „janusza biznesu”. Analogicznie, używanie ideałów liberalizmu, do uzasadnienia własnych, egoistycznych interesów, można przedstawić za pomocą „janusza liberalizmu”. Oczywiście, oba stereotypy są krzywdzące dla Januszów, biznesmenów i prawdziwych liberałów. Ci pierwsi nie wybrali sobie imienia i fakt skojarzenia go ze złym stereotypem może być da nich krzywdzący. Ci drudzy to z pewnością w zdecydowanej większości uczciwi ludzie, porządnie traktujący swoich pracowników i klientów. Ci ostatni to również wartościowi ludzie, walczący o ważne dla nich ideały wolności i indywidualizmu.

Negatywne stereotypy tworzą się tam, gdzie tworzą się negatywne zachowania. Narzekanie na „roszczeniową młodzież”, której pozycję na rynku pracy wywindowało niskie bezrobocie, jest właśnie takim negatywnym zachowaniem. Mężczyźni o imieniu Janusz nie są oczywiście temu winni, więc może lepszym określeniem pracodawcy, proponującego pracę za „wpis do CV” nazwać po prostu „byznesmenem”. I „prawdziwi” biznesmeni byliby zainteresowani, żeby tych „byznesmenów” było jak najmniej. Analogicznie, osoby uzasadniające liberalizmem domaganie się utrzymywania „na stałe” niskich zarobków pracowników, należałoby nazwać „lyberałami”. I „prawdziwi” liberałowie będą zainteresowani, żeby tych „lyberałów” było jak najmniej.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Bartosz Bartczak

Redaktor serwisu gosc.pl

Ekonomista, doktorant na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach specjalizujący się w tematyce historii gospodarczej i polityki ekonomicznej państwa. Współpracował z Instytutem Globalizacji i portalem fronda.pl. Zaangażowany w działalność międzynarodową, szczególnie w obszarze integracji europejskiej i współpracy z krajami Europy Wschodniej. Zainteresowania: ekonomia, stosunki międzynarodowe, fantastyka naukowa, podróże. Jego obszar specjalizacji to gospodarka, Unia Europejska, stosunki międzynarodowe.

Kontakt:
bartosz.bartczak@gosc.pl
Więcej artykułów Bartosza Bartczaka