Nowy numer 11/2024 Archiwum

Bardziej kochamy Amerykę czy Europę?

Według wielu komentatorów na naszych oczach rozpada się jedność Zachodu. Ale czy taki twór jak „Zachód” kiedykolwiek istniał?

Drogi Ameryki i Europy wydają się rozchodzić. Amerykański prezydent Donald Trump zdaje się  coraz bardziej zniecierpliwiony postawą zachodniej Europy. Chociaż jest ona chroniona przez militarny parasol USA, niewiele krajów z tej części świata chce wystarczająco dokładać się do wspólnej obrony w ramach NATO. Na domiar złego USA ma olbrzymi deficyt w handlu z Unią Europejską, czego beneficjentem są przede wszystkim Niemcy. Te same Niemcy, które często stają okoniem wobec Amerykanów w realizowanej przez Waszyngton polityce zagranicznej.

Rozłam między Ameryką a Europą nie jest dziełem Trumpa. On tylko przyśpieszył i tak toczący się proces. Zainteresowanie USA od dawna przesuwało się w stronę Pacyfiku. Wiele celów Waszyngtonu i stolic europejskich zaczęło być ze sobą rozbieżnych. Tak było w wypadku interwencji w Iraku czy teraz w kwestii Iranu. Nie należy tez zapominać, że Stany Zjednoczone i Unia Europejska są dla siebie rywalami gospodarczymi. A na wszystko nakładają się coraz większe różnice kulturowe pomiędzy dwoma brzegami Atlantyku.

Dla wielu Polaków taka sytuacja wydaje się niezwykle trudna. Niektórzy traktują ją w kategoriach „rozwodu” Ameryki i Europy. Kogo mamy wybrać: Waszyngton czy Brukselę? Ale taki dylemat ma sens tylko wtedy, jeśli sami siebie traktujemy jak dzieci. A chyba tak nie jest. Jeśli nie chcemy być traktowani jak niedojrzały kraj, nie powinniśmy się zachowywać tak, jakbyśmy potrzebowali geopolitycznego „rodzica”. Polska ma z Europą i Ameryką robić interesy i zawierać sojusze, a nie chować się pod ich spódnice.

Sytuację rozdźwięku pomiędzy Europą a Ameryką powinniśmy próbować wykorzystać. Przede wszystkim zwiększając naszą niezależność. Silna Polska jest dobrym partnerem dla USA w mocno sceptycznej wobec Amerykanów Unii Europejskiej. Możemy więc zachęcać Waszyngton do wsparcia inicjatyw umacniających pozycję naszego kraju i naszego regionu na kontynencie. Przykładem jest chociażby inicjatywa Trójmorza. Ma ona pomóc w uniezależnianiu się Europy Środkowo-Wschodniej od gazowego uścisku Kremla.

Gwarantem naszego bezpieczeństwa i suwerenności nie jest przynależność do mitycznego „Zachodu”. Ten okazuje się coraz bardziej tylko publicystycznym tworem. Gwarantem dla siebie powinniśmy być my sami. W pierwszej kolejności powinniśmy zadbać o naszą gospodarkę i o stan naszej armii. Na sojuszach powinniśmy się opierać dopiero w drugiej kolejności. A już jakaś abstrakcyjna „przynależność cywilizacyjna” to sprawa nawet nie trzecio-, ale czwartorzędna.

Świat nabrał tempa. W siłę rosną Chiny i Indie. Coraz bardziej agresywna jest Rosja. Rośnie zagrożenie ze strony fundamentalistycznego islamu. Europa znaczy w świecie coraz mniej. Amerykanie muszą bronić swoich pozycji bez oglądania się na sentymenty. Polska musi do zachodzących zmian odpowiednio się ustawić. A zrobi to, kiedy wreszcie weźmie się w garść i przestanie płakać nad „rozwodem Zachodu”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Bartosz Bartczak

Redaktor serwisu gosc.pl

Ekonomista, doktorant na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach specjalizujący się w tematyce historii gospodarczej i polityki ekonomicznej państwa. Współpracował z Instytutem Globalizacji i portalem fronda.pl. Zaangażowany w działalność międzynarodową, szczególnie w obszarze integracji europejskiej i współpracy z krajami Europy Wschodniej. Zainteresowania: ekonomia, stosunki międzynarodowe, fantastyka naukowa, podróże. Jego obszar specjalizacji to gospodarka, Unia Europejska, stosunki międzynarodowe.

Kontakt:
bartosz.bartczak@gosc.pl
Więcej artykułów Bartosza Bartczaka