Nowy numer 38/2023 Archiwum

Co w kącie piszczy?

Odwiedziliśmy zakątek Polski wysunięty najdalej na południowy zachód.

Bogatynia ma jedną z największych dziur w Polsce, ale dziurą bynajmniej nie jest. Przeciwnie, to polskie okno na Europę. Trudno, żeby było inaczej, skoro 95 proc. granic gminy to zarazem granice Polski. Odwiedziliśmy zakątek Polski wysunięty najdalej na południowy zachód.

Dziura w ziemi to kopalnia odkrywkowa. KWB „Turów”, druga pod względem wielkości kopalnia węgla brunatnego w Polsce i jedna z największych w Europie. Na jej obrzeżu stoi elektrownia Turów. Wszystko to mieści się we wcinającym się w granice Czech i Niemiec Worku Turoszowskim, który u nasady ma tylko 3 km szerokości. Z resztą Polski łączy Bogatynię biegnąca wzdłuż granicy z Niemcami droga wojewódzka nr 352. Bliżej stąd jednak do niemieckiego Zittau i czeskiego Frydlandu niż do powiatowego Zgorzelca.

Gmina z energią

„Bogatynia – gmina z energią” – głosi napis na plakatach, umieszczonych na obrzeżach gminy. Jest w tym haśle prawda w sensie dosłownym i przenośnym. – Elektrownia Turów dostarcza prąd do 2,9 mln gospodarstw domowych w Polsce (łącznie mamy ich 13,5 mln) – mówi Paweł Styczyński, dyrektor ekonomiczno-finansowy elektrowni Turów. – Zatrudniamy niemal 1250 osób z okolicy o promieniu nawet 60 km, w większości dowożonych zakładowymi autobusami. Każdego miesiąca nasi pracownicy otrzymują łącznie 7,5 mln zł wynagrodzenia.

Z kopalnią jest podobnie. – KWB „Turów” zatrudnia 2500 osób i każdego miesiąca wypłaca im ponad 11 mln zł – mówi Konrad Leśniewski, główny inżynier ds. inwestycji i rozwoju KWB „Turów”. Te pieniądze wydawane są w okolicznych sklepach i zakładach usługowych. Spółka PGE GiEK, do której należy kopalnia, wspiera także lokalne inicjatywy, wspólnoty i organizacje. Wśród beneficjentów są szkoły, kluby seniora, gminne ośrodki kultury, ochotnicze straże pożarne, muzea i parafie. Aby obraz był kompletny, dodać trzeba do tego podatki i opłaty, które elektrownia i kopalnia płacą na rzecz gminy, Lasów Państwowych i innych instytucji.

– Bardzo interesującą inicjatywą jest wolontariat pracowniczy funkcjonujący w PGE Polskiej Grupie Energetycznej, której jesteśmy częścią – uzupełnia Sandra Apanasionek, rzecznik prasowy PGE GiEK. – W tym roku odbyła się już czwarta edycja. Jest to rodzaj konkursu dla pracowników na przedsięwzięcia służące lokalnym społecznościom. Na 40 przyjętych projektów aż 13 jest realizowanych przez pracowników PGE GiEK. Każdy z liderów otrzymał grant w wysokości 5 tys. zł na realizację zaproponowanego projektu. Dzięki tym pieniądzom oraz pracy wolontariuszy powstała m.in. ścieżka tematyczna w Opolnie oraz wyremontowano kojce w Schronisku dla Zwierząt Małych w Dłużynie Górnej. Wszystkie te przedsięwzięcia służą poprawie warunków życia, estetyki otoczenia, a przede wszystkim integracji mieszkańców. Nic bardziej nie łączy niż wspólna praca dla wspólnego dobra – dodaje Sandra Apanasionek.

Szli na Zachód osadnicy

Związanie ludzi z tą ziemią wymagało czasu. To, że tu będzie Polska, postanowiono dopiero w 1945 r. na konferencji w Poczdamie. Niemców wysiedlano, a nowi osadnicy przybywali z różnych miejsc: Galicji, Wołynia, rumuńskiej Bukowiny, Rzeszowszczyzny, niektórzy z centralnej Polski. Dziadkowie Henryka Izydorczyka przybyli aż z Bośni. – Miałem 5 lat, kiedy dziadek umarł. Niewiele wiem o historii rodziny – mówi pan Henryk z żalem. Dziadkowie inżyniera Leśniewskiego przyjechali z Białorusi, rodzice dyrektora Styczyńskiego – spod Łodzi.

Odległe o 36 km od Bogatyni Zalipie (obecnie Platerówka), posadowione u wlotu do Worka, zasiedliły żołnierki z 1. Samodzielnego Batalionu Kobiecego im. Emilii Plater. One miały najdalej, bo do Sielc nad Oką trafiły z Kazachstanu i Syberii, dokąd władze ZSRR deportowały ich rodziny. Później szły przez Lenino i Warszawę. – Ciężkie miały życie – mówi wójt Krzysztof Halicki. Jego babcia przyjechała tu z Dobrowodów pod Podhajcami. Cudem uniknęła śmierci, gdy oddział UPA mordował polskich mieszkańców wsi. Wójt do dzisiaj nie był na Ukrainie. – Gdy w 1948 r. władze postanowiły kolektywizować rolnictwo w Polsce, liczyły na to, że „platerówki” chętnie pozbędą się aktów własności gospodarstw i założą tu kołchoz – opowiada ks. Franciszek Mucha, proboszcz parafii pw. Niepokalanego Serca NMP w Platerówce. – Ale one nie chciały, więc wieś znowu, zamiast Platerówka, nazywała się Zalipie. Aż do marca 1962 r., kiedy ponownie stała się Platerówką.

Matka ks. Franciszka przybyła z transportem uchodźców z Kresów. Jej wieś, Czerwonogród w powiecie zaleszczyckim, też doświadczyła rzezi dokonanej przez oddział UPA. – To było w dzień Matki Bożej Gromnicznej w 1945 r. – opowiada ks. Franciszek. – Część mieszkańców schroniła się w kościele, część w Domu Ludowym. Mama miała na sobie ciepłe palto. Gdy dobiegła do kryjówki, zauważyła, że z tego palta wysuwa się watolina. Później doliczyła się dziesięciu przestrzelin, ale cudem żadna kula nawet jej nie drasnęła. Wyszła za mąż za osadnika wojskowego, osiedli w Brzegu. Z tego powodu koledzy nazywali mnie Franek Pierwszy z Brzegu – uśmiecha się proboszcz. Dzisiaj to już niemal prehistoria. „Platerówki” przeprowadziły się na cmentarz. – Żyją już tylko dwie, do jednej chodzę z posługą, bo już nie wstaje z łóżka. Druga, która dobiega setki, mieszka u córki niedaleko kościoła i przychodzi na nabożeństwa, twarda kobieta – ks. Franciszek nie ukrywa podziwu. – Czasy, kiedy „platerówki” szły w mundurach ze swoim sztandarem na procesji w Boże Ciało, to już przeszłość – wzdycha wójt Halicki. – Jeszcze na początku lat 90. tak było, a później bardzo szybko oddział zaczął topnieć. Wielka szkoda – mówi. – Ostatecznie to tym kobietom zawdzięczamy istnienie gminy, najmniejszej w Polsce. Gdy było trzeba, potrafiły ubrać się w mundury i pojechać do Warszawy upomnieć się o swoje.

Dzisiaj nie wiadomo, tą czy historią się szczycić, czy się jej wstydzić. Izba pamięci pierwszych osadniczek w szkole wciąż istnieje. Nie jest przesadnie eksponowana. Drugi sztandar „platerówek” znajduje się w kościele parafialnym. – Na tym wojennym mogły się zmieścić „Ojczyzna” i „Honor”, ale „Bóg” już nie bardzo – wyjaśnia ks. Franciszek. – Dlatego za pierwszej Solidarności „platerówki” ufundowały sobie drugi sztandar, z Matką Bożą i napisem: „Pod Twoją obronę uciekamy się”. Z drugiej strony jest tradycyjnie: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Sztandar miał poświęcić abp Henryk Gulbinowicz. Datę wyznaczono na 13 grudnia 1981 roku. I mimo stanu wojennego tak się stało. Arcybiskup spóźnił się wprawdzie dwie godziny, bo po drodze był zatrzymywany przez milicyjne i wojskowe patrole, ale wierni czekali w kościele.

– Ludzie, którzy tu przyjechali, nie czuli – bo czuć nie mogli – że są stąd i że to jest ich ziemia. Tęsknili do stron rodzinnych, domów, swoich kościołów, cmentarzy, na których spoczywają ich dziadkowie – tłumaczy ks. Adam Szpotański, rodem z Legnicy, który pisze właśnie powojenną monografię Bogatyni. – Dopiero kolejne pokolenia, które przyszły na świat tutaj, mają poczucie, że są stąd.

Urok przysłupowych domów

Bogatynia to stolica unikatowego na skalę europejską zabytku architektury – domów przysłupowych. Składają się one z dwóch konstrukcyjnie niezależnych od siebie części. Przyziemie, czyli parter chałup, opasują drewniane słupy. Na nich dopiero opiera się piętro budynku, krytego dwuspadowym dachem. Domy o takiej konstrukcji szczególnie chętnie były wznoszone przez tkaczy. Dzięki przysłupom wstrząsy, wywołane pracą tkackich krosien, nie przenosiły się na górną kondygnację chałup. Mimo braku remontów i katastrofalnej powodzi z 2010 r. w Bogatyni i okolicy zachowało się kilkaset takich domów. – Są piękne – mówi Marcin Pilszak (rodem z Nysy, żona Marzena – z Bogatyni), z wykształcenia ekonomista, z zawodu biznesmen. – Dlatego pomyśleliśmy z żoną, żeby przynajmniej jeden wyremontować, na dole otworzyć stylową restaurację, a na górze zamieszkać – opowiada. W 2005 r. kupili pierwszy. Dom miał czterech lokatorów, jeden z nich był zegarmistrzem. Restaurację nazwali więc Dom Zegarmistrza. – I wtedy znajomi odradzili nam zamieszkanie nad restauracją. Pokoje były jednak już wyszykowane. Na próbę dałem ofertę noclegową w internecie i okazało się, że nie mogę opędzić się od chętnych. Tak zostałem hotelarzem na trzech pokojach – uśmiecha się pan Marcin. Obok Domu Zegarmistrza powstał drugi dom – kupiła go sąsiadka. Wyremontowała go i otworzyła w nim pensjonat Pokoje u Eweliny. W dwa lata po powodzi, która przyszła w 2010 r., Marcin i Marzena kupili od miasta drugi zabytkowy dom, też z myślą o hotelu. Siedzimy w saloniku odremontowanego domu i trudno uwierzyć, że jeszcze niedawno tych ścian nie było.

Pasjonatem rekonstrukcji jest też wiceburmistrz Bogatyni Dominik Matelski. Jego dziadkowie przyjechali z Dobieszowic w Rzeszowskiem. Byli zamożnymi ludźmi, mieli lublinka, którym dziadek woził różne towary. W miejscowej historii zapisał się jako główny fundator kościoła w podbogatyńskiej Sieniawce. Wiceburmistrz żyje wizją budowy nowego centrum Bogatyni, miejsca spotkań i integracji mieszkańców z ozdobą w postaci starej ciuchci, przypominającej, że kiedyś był tu dworzec kolejowy. Prace zaczną się wiosną 2018 roku.

Mieszkać w Polsce, pracować w Niemczech, jadać w Czechach

Przy Trójstyku, czyli miejscu, gdzie schodzą się granice Polski, Czech i Niemiec, pan Franek łowi na woblerka ryby w Nysie Łużyckiej. – Liczę na dorodnego klenia, bo dużo ich tutaj, ale może trafić się i szczupak – wyjaśnia. Pan Franek pracuje w Niemczech, mieszka pod Bogatynią. W Niemczech opłaca się kupować kawę i chemię gospodarczą. – A na piwko, knedle i hovadzi (wołowy) gulasz najlepiej wpaść do gospody w Czechach – wyjaśnia zawiłości miejscowej logistyki. Z rozmowy wynika, że tylko ten, kto nie chce, nie ma tu pracy.

Zapada zmierzch i nad elektrownią zaczyna jaśnieć pomarańczowa łuna z najnowocześniejszych w Europie szklarni firmy Polskie Pomidory, należącej do grupy Citronex. Szklarnie postawiono cztery lata temu na gruncie kupionym pod samą elektrownią, która dostarcza prąd, ciepło, dwutlenek węgla i wodę do szklarni. Rośliny uprawiane są cały rok. W tym czasie każdy metr kwadratowy upraw rodzi 100 kg pięknych malinowych owoców. Bogatynia nie zasypia. Pracuje całą dobę. Tak jak przystało na gminę z energią. 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast